[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.nogach, a poprzedniego wieczoru posiedzieliśmy nieco dłużej przy posiłku.Czyjednak można zasnąć siedząc na końskim grzbiecie? Owszem.Dobry jezdziecmoże, pod warunkiem że jego koń posuwa się stępa.Ale nie uważałem siebie zatak dobrego jezdzca i nawet nie zmrużyłem oczu, bojąc się spaść z siodła.Słońce wznosiło się coraz wyżej i piekło coraz mocniej.Nigdzie ani skrawkacienia.Czy.słusznie postąpiliśmy wybierając się do Nevady? Zamiast ruszyć naziemie pokryte lasami, gdzie poprzez zielone łąki toczą swe wody czyste jakkryształ strumienie.Niestety, moja wątpliwość zrodziła się zbyt pózno, by błądmóc naprawić.Przestałem zwracać uwagę na otoczenie, spoglądając tępym wzrokiem jedynieprzed siebie.Gdzieś koło południa, kiedy ucichł lekki wiatr, a powietrze stałosię duszne, Karol zbliżył się do mnie. Zpisz, Janie? zażartował. Ej, nie radzę.Ziemia tu bardzo twarda.Odburknąłem, że dałbym wiele za chwilę cienia i za łyk zródlanej wody. Przecież masz ją w manierce. Ciepłą. Ha, nic na to nie poradzę, ale cień wkrótce będę ci mógł ofiarować. W Colding zapewne. Nie, spójrz w lewo.Spojrzałem.Na gładkiej płaszczyznie rosła ciemnozielona kępa drzew.Przetarłem oczy sądząc, że padłem ofiarą złudzenia.A jednak naprawdę ćwierćmili od nas rosły drzewa! Skręciliśmy ku nim.Wreszcie cień! Bo o świeżejwodzie nawet nie marzyłem.Kłusem dopadliśmy do pierwszego drzewa.Za nim rosły inne, ale tak gęsto, żenie można było wprowadzić zwierząt.Karol zeskoczył z siodła, ja za nim. Witajcie, nieznani goście!Spośród gęstwiny wyszedł jakiś mężczyzna.Chodzcie dalej.Jest tu coś w rodzaju cienistej polanki, a nawet cudownezródełko, które ocaliło mnie od śmierci z pragnienia.Konie zostawcie, nieprzejdą. Idziemy odparł Karol. Jakim to zrządzeniem losu znalazł się pan tutaj? Paskudnym odpowiedział.Przebrnęliśmy gąszcz, w jego centrum ukazała się malutka polanka ocieniona iporosła gęstą trawą.Jakaż była moja radość, gdy wśród traw dostrzegłempiaszczysty dołek, z którego leniwie ciurkała woda.Jej zawdzięczał sweistnienie cały lasek. Siadajcie zaprosił nieznajomy. Przyjemnie na odludziu spotkaćczłowieka.Napijecie się kawy? Ja tu nocowałem, a nawet paliłem ognisko.Fantastyczny jest ten lasek, prawda? Oaza na pustyni.Gadał tak bez przerwy, nie dając nam dojść do słowa. Jesteście z Colding?W tym miejscu wreszcie przerwał, czekając na odpowiedz. Nigdy nie byliśmy w Colding, dopiero tam jedziemy poinformowałem. Po co? To paskudne miasto.Mówiono mi, że na szlaku do Center Pointznajduje się gospodarstwo rolne.Daleko stąd? Sześć godzin konnej jazdy informował Karol. O rany! jęknął nieznajomy. Kiedyż ja się tam dowlokę? Nie ma pan konia? Dopiero muszę go kupić.Napijecie się kawy? zaproponował po raz drugi.Podziękowaliśmy.Wystarczyła nam zimna i bardzo smaczna woda ze zródełka.Siedziałem w cieniu gałęzi wysokiego drzewa.Karol obok mnie, a nieznajomynie opodal, na skraju zarośli.Dalej widniał krąg traw ślad po ognisku przyktórym leżał zrolowany koc, stał okopcony garnek i mocno wypchany plecak.Jak z tego wynikało, wędrowiec był niezle zaopatrzony.Przyjrzałem mu siędokładnie.Oblicze dobrze spieczone słońcem okalał jasny zarost, długie włosyspadały prawie na ramiona.Ubranie miał dość nowe, normalne dla tutejszychstron, to znaczy bawełniane ciemne spodnie, czerwoną kraciastą koszulę iskórzaną kamizelkę.Broni nie dostrzegłem. Dlaczego wędruje pan pieszo? zagadnąłem. Nigdy nie wędruję pieszo odpowiedział. To przytrafiło mi się po razpierwszy.Dlatego szukam farmy, żeby nabyć konia. Czemu nie w Colding? W Colding! wykrzyknął. Przecież tam właśnie mnie obrabowano. I cóż na to tamtejszy szeryf? przecież to on właśnie mnie obrabował.Oskarżył o posiadanie kradzionegokonia, chociaż kupiłem go przed rokiem i nie w Colding, a w Beaver.Ba,znalazł nawet dwu świadków, którzy zeznali, że mój koń jest tym skradzionymprzed dwoma miesiącami jakiemuś tam mieszkańcowi Colding. A to dopiero! wykrzyknąłem. Aż wierzyć się nie chce.Czemu jednaknie nabył pan w Colding innego wierzchowca? Czemu? Bo mi kazano natychmiast wynosić się z miasta.Nie sprzeciwiłemsię z obawy, że mnie dodatkowo obrabuje z pieniędzy i z moich próbek. Próbek? A tak.Jestem komiwojażerem, zbieram zamówienia dla swej firmy, więcwożę ze sobą nieco próbek towarów. Czym pan handluje? Wszystkim, co może być potrzebne mieszkańcom małego miasteczka lubfarmerowi. I szeryf zabrał panu konia stwierdził Karol. Ukradł! To bardziej pasuje do sytuacji.Zapalicie? Wydobył z kieszenikapciuch z tytoniem, a my fajki.Posiedzieliśmy jeszcze z piętnaście minut. Czas nam w drogę, Janie odezwał się Karol. A panu rzekł zwracającsię do komiwojażera życzę szczęśliwego dotarcia do farmy Batesa.Tam napewno będzie można nabyć wierzchowca, a że Bates jest człowiekiemuczciwym, nie zedrze z pana dziesiątej skóry.Wskoczyliśmy na siodła. Co sądzisz o tej historii, Karolu? zapytałem, gdy odjechaliśmy kawałek. Myślę, że ten rzekomy komiwojażer może być po prostu koniokradem.Wszystko, co nam opowiedział, jakoś nie pasuje do osoby szeryfa Colding. I ja tak uważam.Może to zresztą i komiwojażer, ale dodatkowo poluje nacudze konie. Jednakże dziwna jest sprawa z tym Colding.Szeryf Center Point radził namje ominąć, Bates powiedział to samo, a teraz ten komiwojażer. Za sześć godzin będziemy na miejscu.Wtedy okaże się, czy szeryf i Batesmieli rację i czy ten komiwojażer mówił prawdę. Bardzo to mądrze wykalkulowałeś, Janie, chociaż ja przez to nie stałem sięani odrobinę mądrzejszy. Zmądrzejesz, gdy będziemy na miejscu.Kiedy słońce chyliło się ku horyzontowi, ujrzeliśmy pierwsze zabudowaniaColding.W tym miejscu szlak był bardziej rozjeżdżony, a więc i wyrazniejszy.Lekkim kłusem przemknęliśmy obok przybitej do słupa tablicy z napisem: Colding.Mieszkańców 2789".Podczas naszych wypraw wielokrotnie oglądałem u wjazdów do małychmiasteczek podobne tablice, informujące przybysza o liczbie ich mieszkańców.Czy dokładne, śmiem wątpić.Natomiast bardzo się zdziwiłem na widok białoczerwonego szlabanu belki pomalowanej w pasy, wspartej na dwu słupkach izagradzającej drogę.Za tym szlabanem stało dwu ludzi w kowbojskich kapeluszach, kraciastychkoszulach i z pięcioramienną gwiazdą przypiętą do kamizelek.A więc byli toludzie szeryfa.Przyjrzeli się nam uważnie, rzekłbym nawet podejrzliwie.Gdy zatrzymaliśmykonie przed przeszkodą, wyższy ze strażników oznajmił: Pięć dolarów od jezdzca. Za co? zdumiał się Karol. Za prawo wjazdu do Colding.Taki przepis.Opłata na fundusz reperacjijezdni.Końskie kopyta bardzo je niszczą. Takie świetne macie jezdnie? zapytałem ironicznie. Zobaczysz.Spojrzałem na Karola, Karol spojrzał na mnie, i bez słowa sięgnęliśmy dokieszeni.Wręczyliśmy po pięć dolarów, szlaban został zdjęty.Wjechaliśmy doColding.Domy po obu stronach ulicy przypominały Center Point
[ Pobierz całość w formacie PDF ]