[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miałem jednak nadzieję, że zrozumiemoje intencje.Sprawa, którą wspólnie badaliśmy, zakreślała coraz szersze kręgi i było rzecząnieroztropną przeprowadzać szczere rozmowy telefoniczne.Poszedłem do pierwszego lepszego nocnego lokalu z dansingiem.Dansing jak todansing, hałaśliwa orkiestra, nastrojowe czerwonawe światło i przerażający tłok naniewielkim parkiecie.Banalne określenie jak śledzie w beczce niezwykle tu pasowało.Niepo raz pierwszy nasunęło mi się pytanie: co właściwie ludzie widzą zabawnego w tymocieraniu się plecami o swoich bliznich?Lawirując pomiędzy gęsto ustawionymi stolikami, przedostałem się do baru, usiadłemna wysokim stołku i zamówiłem wermut z sokiem pomarańczowym i z kropelką ginu.Mizerny blondyn, mocno pachnący brylantyną, ochotnie przygotowywał mi napitek.- Czy z lodem? - spytał.Spojrzałem na niego zgorszony.- No chyba, że z lodem.- Bardzo przepraszam - uśmiechnął się zażenowany - ale teraz klienci różne miewajążyczenia.Już mi się nawet zdarzyło, że gość kazał sobie podgrzać szampana.- Ja jestem takim gościem, który pija cocktaile z lodem - oświadczyłem dumnie.Rozmowa była nawiązana.Barman okazał się człowiekiem towarzyskim i dalszapogawędka nie nastręczała większych trudności.Po pewnym czasie zwierzył mi się nawet zeswoich kłopotów rodzinnych.Miał bardzo poważne podejrzenia, że jego żona kombinuje zoficerem marynarki handlowej.Westchnąłem.- Tak, tak, każdy ma jakieś zmartwienia - powiedziałem, kiwając melancholijniegłową.- Ja także szukam faceta, który mi jest winien grubszą forsę.Nie mogę go, cholera,nigdzie znalezć.Może pan będzie coś o nim wiedział.Chodzi o Dzięcioła.Młody człowiek rzucił mi szybkie spojrzenie.Widocznie jednak nabrał do mniezaufania, bo pochylił się i szepnął:- Dawno go już nie widziałem.Nie wiem co się z nim dzieje.Może mu coś niewyszło, a może znowu zamustrował na jakiś frachtowiec.Dużo panu winien?- Sporo.Nie rozliczył się ze mną z jednej grubszej transakcji.Skrzywił się sceptycznie.- Obawiam się, że pan już tej forsy nie zobaczy.Z takimi gośćmi to trzeba od razu zrączki do rączki.Potem to szkoda gadać.Niczego więcej nie zdołałem się dowiedzieć.Wypiłem jeszcze jeden cocktail ipożegnałem rozmownego zwolennika brylantyny.Idąc w kierunku dworca, nabierałem corazlepszego humoru.Zdobyłem jednak sporo informacji.Facet używał pseudonimu Dzięcioł ,był marynarzem i prowadził jakieś grubsze nielegalne interesy.To już było coś.Wróciłem do Sopotu.W ZAiKSie dowiedziałem się od portiera, że Downar niedoczekał się mnie i poszedł spać.Nie chciałem go budzić.Zresztą w nocy i tak nie możnabyło nic przedsięwziąć.Rano Stefan powitał mnie niezbyt życzliwie.- Czyś ty zwariował? - powiedział, patrząc na mnie z obrzydzeniem.- Hulać ci sięzachciewa na stare lata.Gdzieżeś ty się podziewał całą noc?- Po pierwsze, nie całą noc - sprostowałem stanowczo - a po drugie, nigdzie niehulałem tylko prowadziłem śledztwo.Wyręczałem cię, żebyś mógł spokojnie wypocząć, a tyzamiast mi podziękować.- Prosiłem cię przecież, żebyś mi się nie włączał indywidualnie do tej sprawy -burknął gniewnie Downar.- Jeżeli nie przestaniesz wykazywać inicjatywy, to każę cięzamknąć.- A może jesteś ciekaw, czego się w międzyczasie dowiedziałem? - zapytałem zespokojnym uśmiechem.- Czegóż ty się mogłeś dowiedzieć? - Głos Stefana zabrzmiał obojętnie, ale doskonalewiedziałem, że to jest wyreżyserowana obojętność.- No więc może pan major zechce łaskawie sam ocenić, czy moje informacje sąinteresujące czy, też nie - powiedziałem ironicznie.Downar w milczeniu wysłuchał mojej relacji.Kiedy skończyłem, klepnął mnie zrozmachem po kolanie.- Z tym Emanuelem zagrałeś fatalnie.To trzeba przyznać.Ale dowiedziałeś sięciekawych rzeczy.Jedziemy do PLO.Zaraz po śniadaniu pojechaliśmy do Gdyni.W drodze wypytywałem Stefana o rybakai jego żonę.Okazało się, że rzeczywiście stary kombinował od czasu do czasu zeszmuglerami, przechowywał trefny towar, znajdował odbiorców.Nie dużo tam z tego miał,bo oczywiście wykorzystywali go i grosze płacili za usługi.Wszystko wskazywało na to, żenarzeczony Dareckiej, czyli Dzięcioł , interesował się narkotykami.- Z tego wynika, że Schreinertowa złożyła fałszywe zeznania - powiedziałem.- To niejej mąż został zamordowany.- Zdaje się, że jesteś skłonny odkryć Amerykę - uśmiechnął się Downar.- Każesz ją zatrzymać? - spytałem.- Na razie poprosiłem w Komendzie Wojewódzkiej, żeby ją wzięli pod ścisłąobserwację.Zatrzymamy ją w wypadku, jeżeli będzie chciała opuścić Polskę.- Sądzisz, że jest zamieszana w to morderstwo?- To bardzo prawdopodobne.- A Darecka? Czy wierzysz, że wyjechała do Paryża.Downar potrząsnął głową.- Niewierzę.Zamyśliłem się.Po chwili znów się odezwałem.- Słuchaj, Stefan, co u diabła stało się z prawdziwym Schreinertem? Przecież nie ulegawątpliwości, że oboje Schreinertowie przyjechali do Polski.- Tak.Zostało stwierdzone, że przekroczyli naszą granicę.- No i gdzież jest ten facet? Downar wzruszył, ramionami.- Nie potrafię ci w tej chwili na to odpowiedzieć.Sądzę, że działa gdzieś podprzybranym nazwiskiem.Być może, że się mylę, ale robi to na mnie takie wrażenie, żepozorując śmierć Schreinerta na Hali Olczyskiej, chcieli mu dać zupełnie wolną rękę wporuszaniu się na naszym terenie.- Szpiegostwo?- Hm.Wydaje mi się to bardzo prawdopodobne.Bo zastanów się chwilę.Koncepcja wzasadzie zupełnie niezła.Schreinertowa identyfikuje zwłoki domniemanego męża iSchreinertem nikt się już nie interesuje.Tymczasem on.- Właściwie zupełny przypadek naprowadził nas na ślad tej afery - powiedziałem.- Oczywiście.Gdyby przez pomyłkę ten facet nie dał w zastaw Fołcikowi paszportuDareckiej, to nigdy nie doszlibyśmy prawdy, a w każdym razie nieprędko.- No dobrze, ale jak tu połączyć aferę szpiegowską z przemytem narkotyków?Downar pokiwał głową.- Właśnie.To dla mnie także jest niezbyt jasne.Albo mamy do czynienia z dwomaszajkami, albo łączyli te dwa procedery, co wydaje mi się wątpliwe.Bo jakiż szpieg będziesię narażał dodatkowo, szmuglując heroinę? Ale nie przesądzajmy sprawy.Sądzę, że niedługobędziemy mogli niejedno wyjaśnić.- Nie wiesz nic o Bożenie? - spytałem.- Nie.Dzwoniłeś do Warszawy?- Tak.U mnie nikt nie odpowiada.Nie ma jej.Nie wyobrażasz sobie jaki jestemniespokojny.- Cały nasz aparat szuka twojej żony.Jestem pewien, że lada dzień będziemy mieli oniej wiadomości.Przyjechaliśmy do Gdyni.- Jeżeli nie masz nic lepszego do roboty, to chodz ze mną do PLO - powiedziałDownar.Zgodziłem się chętnie.To nie było takie proste.W Polskich Liniach Oceanicznych przyjęto nas bardzożyczliwie, ale odszukać człowieka tylko na podstawie fotografii to problem.O Dzięcioleoczywiście nikt nie słyszał.Po paru godzinach bezowocnego szperania w starych kartotekach, zaczęliśmy jużtracić nadzieję.Mieliśmy już zrezygnować, kiedy niespodziewanie dopomógł nam przypadek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]