[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ja chciałem zapłacić - wybełkotał młodzieniec z nalaną twarzą i prze-krwionymi oczami, opadając na czworaki.Prudence Bartlett spojrzała na niego surowo; chłód w jej oczach zamienił sięw lodowate zimno, gdy pochyliła się, by ująć pijanego pod ramię.Nie bez trudupomogła mu wstać, a potem uchwyciła go silnymi, żylastymi rękami za ramiona ipodtrzymała w pionie, póki nie stanął pewniej na nogach.To był zwykły żółto-dziób, niewiele starszy od jej Patty.We włosach miał piach, brudne strąki ucie-kały mu z końskiego ogona i sterczały na wszystkie strony.Górną wargę zdobiłwidoczny puszek i nic więcej.Prudence westchnęła.- Musi, że chciałem - powtórzył chłopak, wydychając chmurkę o ostrej wonirumu z Barbadosu.Prudence wstrzymała oddech.RLT- Występek tobą rządzi - oświadczyła po chwili.Chłopakowi poczerwieniałnos, a twarz zaczęła mu się krzywić od wzbierającego płaczu.Położyła mu dłonie na rozpalonych policzkach i spojrzała skupionym wzro-kiem prosto w twarz.Jej oczy rozjarzyły się białym żarem, gdy wysyłała nakazydo swych dłoni.Wkrótce poczuła, że ciało chłopaka chłonie jej wolę, która prze-nika do jego zatrutego krwiobiegu.Pod opuszkami jej palców skóra nabrała in-tensywnie czerwonej barwy, a on wydał cichy jęk.Wypowiedziała szeptem kilkazdań, po czym go puściła.- Idz do domu - poleciła.- I żeby ci się więcej mocnych trunków nie za-chciało.Chłopak niezgrabnie dotknął miejsc na skórze, gdzie po krwistoczerwonychznamionach prawie nie było już śladu, a gdy zamrugał, mgła z oczu mu ustąpiła.Przełknął ślinę, popatrzył na Prudence z przestrachem, bez słowa obrócił się iuciekł ulicą prowadzącą do nabrzeża.Prudence parsknęła, bynajmniej tym nierozbawiona.- Uwaga, wylewam! - rozległ się nagle okrzyk przy końcu ulicy, gdzie chło-pak znikł za rogiem.Nieczystości z nocnika rozprysnęły się na ziemi.- Co robisz, ty brudna dziewko?! - krzyknął przechodzący robotnik portowy,który o włos uniknął ochlapania.W wąskim przejściu między domami rozszedł się zgniły odór i Prudence zobrzydzeniem skrzywiła nos.Otworzywszy drzwi tawerny, potoczyła wzrokiem po wnętrzu, usiłując wy-szukać człowieka, z którym miała się spotkać.Powietrze w sali było gęste, dym zfajek i z wielkiego kominka w głębi spowijał grupki mężczyzn, siedzących naniskich ławach przy grubo ociosanych stołach.Pachniało tu całkiem przyjemniepalonym drewnem, piwem, duszoną rybą i suknem wełnianym, stwardniałym odmorskiej soli.Prudence oparła swój ciężki pakunek o biodro i odruchowo prze-sunęła dłonią po kaftanie obciskającym jej talię.Od ostrego zapachu ryby pocie-RLTkła jej ślina.Zaczęła się zastanawiać, czy ten cały Robert Hooper będzie skłonnyją ugościć.- Prue - powitał ją szorstki głos karczmarza, który skinął jej głową z drugiejstrony sali.- Joe - odpowiedziała, odwzajemniając skinienie głowy.Zaczęła przedzieraćsię do niego wśród rozbawionych gości, odtrącając po drodze zbyt śmiałe ręcekilku podpitych mężczyzn w brudnych strojach rybaków.- Widziałeś tu dzisiajniejakiego Roberta Hoopera? - spytała, dotarłszy wreszcie do jego stołu.Siedziałz kuflem przy łokciu w towarzystwie młodej, roześmianej kobiety, której spodstanika obcisłego kaftana wystawała koronka, a policzki mieniły się różem bar-dziej, niż zamierzyła natura.Joseph Hubbard podrapał się po bokobrodach, a drugą ręką plasnął o kolano.Surdut miał rozpięty, jego wielki brzuch wylewał się znad wciętego pasa spodni.Pod krzaczastymi siwymi brwiami lśniły ciemne oczy.- Tego Roberta Hoopera ze wzgórza, gdzie jest plac ćwiczeń? Piękny madom.Niedawno go postawił.- Tego samego - potwierdziła, tocząc wzrokiem w poszukiwaniu mężczyzny,który pasowałby na właściciela takiego domu.Wielcy panowie ze wzgórzarzadko odwiedzali Tawernę Pod Kozłem i Kotwicą.- Ma z tobą interes do zrobienia, co? - Joe roześmiał się głośno i upił piwa zkufla.- Ano ma - potwierdziła Prudence.- Poczekam zatem.Znalazła pustą ławępod ścianą i położyła pakunek na stole.Usadowiwszy się wygodnie, poprawiła czepek na głowie, schowała podniego wystające kosmyki i pociągnęła za rękawy koszuli, aby wygładzićzmarszczki, wszak Robert Hooper na pewno był człowiekiem eleganckim.- Chyba nie do swojej żony cię potrzebuje, hultaj jeden! - huknął Joe i skinąłna podającą dziewczynę.Kobieta siedząca koło niego wydała z siebie piskliwy,RLTdrażniący skrzek i zasłoniła twarz wachlarzem.Wcale nie jest taka znowu młoda,pomyślała Prudence.- Co tam, raz, dwa i będzie po wszystkim - cieszył się Joe.-Mam nadzieję, że naprawisz mu dziewkę jak trzeba.Prudence skrzywiła się groznie, nie spodobały jej się bowiem żarty Joego.- Jak się miewa pani Hubbard z małą Mary? - spytała znacząco
[ Pobierz całość w formacie PDF ]