[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Jeszcze tylko trzy mile, najwyżej cztery! oceniłem przestrzeńdzielącą nas od upragnionego brzegu.Towarzysze nic nie odpowiadali, tylko z nie ukrywaną trwogą śledziliszybki dryf tratwy ku zachodowi.Już minęliśmy południowe wybrzeże WyspyRobinsona i znajdowali się na wysokości jej zachodnich krańców. Wtedy tak samo pędziliśmy mruknął Arnak. Zaraz porwą naszmienne prądy.Niestety, słowa jego zbyt wcześnie się sprawdziły.Dalej na zachodzie stały ląd nagle urwał się.Linia wybrzeża skręcała tamostro ku południowi, a ocean tworzył tu głęboką zatokę.Z tej zatoki parły kupółnocy silne prądy, które wpadając na nurt zachodni, jaki nas unosił, tworzyływiry, by potem wzburzonym masom wodnym nadać kierunek północny.Zanim dostaliśmy się w to kotłowisko, rozpaczliwie wiosłowaliśmy, byprzebić się na południe, ale czymże były nasze wiosła wobec porywającego pęduwody? W tym piekiełku kołujących wód tratwa zdała próbę wytrzymałości,niestety, zamiar nasz dotarcia do lądu doznał zupełnej klęski.Prądy zniepowstrzymaną siłą odpędzały nas od celu i parły ku północy. Przegraliśmy! zgrzytnąłem odkładając na bok wiosło, gdy dalszawalka okazała się bezowocna.Ledwom łapał powietrze w płuca, pot lał się zemnie strugami.Towarzyszom nie lepiej się wiodło.Z nienawiścią pokonanychmyśleliśmy o wrogim żywiole.Na odpoczynek nie było czasu.Jeśli dotychczas usiłowaliśmy przedostaćsię na południe, to obecnie stanęliśmy w obliczu nowej walki, nowe powstałoprzed nami zadanie: jak wrócić na Wyspę Robinsona.Leżała na wschód od nas, aprąd niósł naszą tratwę ku północy, gdzie coraz wyrazniej wychylała się z morzadomniemana wyspa Margarita.Była to jak teraz naocznie sprawdziliśmy rozległa połać ziemi, ciągnąca się na przestrzeni dwudziestu chyba mil, a może iwięcej, od wschodu na zachód. Oj, zle, zle! wołali Indianie. Tam okrutni ludzie!Prąd porywał nas w stronę wyspy.Wiosłowaliśmy wszyscy trzej jakszaleni, by wydostać się spod jego przemocy.Udało się.Po półgodzinnymwysiłku zauważyliśmy, że nurt dokoła nas nie jest już tak porywisty i łatwiej terazprzebijać się przezeń ukosem.Jeszcze kilkaset wytężonych uderzeń i otoczyłanas cicha woda.Prąd pozostał gdzieś za nami.Krzyknęliśmy z radości.Do Wyspy Robinsona mieliśmy około dwóch mil.Morze było tu spokojne.Wiosłując bez pośpiechu, dobiliśmy pod wieczór do północno-zachodniegobrzegu naszej wyspy.W ciągu dnia okrążyliśmy ją olbrzymim, wielomilowympółkolem.Zmordowani byliśmy jak psy, przygnębieni doznaną porażką, wszakżesprawiło nam radość, gdy tratwa ze zgrzytem wbiła się w brzeg wyspy, aprzyjazny piasek zaskrzypiał pod naszymi stopami.Noc przespaliśmy w miejscu lądowania.Następnego dnia tratwęprzeciągnęliśmy brzegiem na wschodnią stronę wyspy do ujścia naszej rzeczki iwprowadziliśmy się do starej siedziby.W pobliżu jaskini oswojone papugi, które jeszcze nie uciekły, powitały nasochoczym wrzaskiem, co ujęło nas za serce, bo na chwilę mogło nam się zdawać,że wróciliśmy pod rodzinny dach.19.Bitwa morska Popełniliśmy dwa błędy oświadczyłem Indianom, kiedyśmy siedzącprzy ognisku zastanawiali się zarówno nad przyszłością, jak nad tym, co było.Popełniliśmy dwa błędy i dlatego wyjazd nam się nie udał! Wiem! zawołał Wagura. Tratwa kiepska! Zgadłeś.Tratwę trzeba zbudować inną: lżejszą i węższą, żeby byłazwrotniejsza. Ale jak lżejszą? zapytał Arnak. Przecież wzięliśmy suche pnie. Wezmiemy teraz tylko same bambusy.Nad Jeziorem Obfitości rośnie ichpod dostatkiem.Bambusy są najlżejsze, a przy tym wytrzymałe.Arnak miał co do tego pewne wątpliwości, zatem uzgodniliśmy, że tratwęzbudujemy z bambusów, lecz wzmocnimy jej brzegi niezbyt grubymi, suchymipniami. A drugi błąd? przypomniał Arnak. Prąd porwał nas zbyt szybko.Musimy w przyszłości uniknąć wirów nazachodzie.Więc spokojnym morzem wysuniemy się jak najdalej na wschód i jużtam zaczniemy przebijać się przez prąd do stałego lądu.W tej chwili ulewny deszcz lunął z donośnym praskiem i trzeba nam byłoschronić się do jaskini.W ostatnich dniach przelewało się przez wyspę po kilka wciągu doby burz, gwałtownych, acz krótkotrwałych, zapowiadających zbliżanie siępory deszczowej.Nawałnica szybko minęła, słońce wróciło.Wychodząc na dwór poruszyłemsprawę kukurydzy. Jak sądzicie, czy warto zasiać nowe pole? zapytałem towarzyszy.Trochę ziarna kukurydzy pozostało nam na siew. To myślisz, Janie, że tyle miesięcy tutaj jeszcze pobędziemy? Nie wiem, co myśleć.Was się pytam i wy radzcie! Szkoda rąk! obruszył się Wagura. Kukurydza dojrzeje, gdy mydawno już będziemy w ojczystej wiosce
[ Pobierz całość w formacie PDF ]