[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Małżeństwo z Manolim mogło się okazać inną formą dożywotniegowięzienia.- %7łycie tutaj ma dobre strony - dodała.- Są tu cudowni przyjaciele, tacyjak Elpida Kontomaris, Papadimitriousowie, Dimitri.To ludzie wielkiegoducha, nigdy nie skarżą się na swój los.Maria umilkła, napełniła filiżankę i podała ją Kyristisowi.Zbyt póznospostrzegła, że trzęsą mu się ręce, a kiedy ujął spodeczek, filiżanka spadła napodłogę.Zapadła niezręczna cisza.Maria rzuciła się do zlewu po ścierkę.Wyczuwała, że lekarz jest bardzo zakłopotany i chciała czym prędzejrozładować napięcie.- Najmocniej przepraszam.Okropny ze mnie niezdara.- Proszę się nie przejmować, nic się nie stało - uspokajała go, wycierającpodłogę i zbierając kawałki wzorzystej porcelany.- Najważniejsze, że siępan nie oparzył.W gruncie rzeczy była to nie byle jaka filiżanka, lecz jedna z kompletunależącego przed laty do Eleni, ale Maria naprawdę nie czuła żalu.Niemal zulgą przyjęła fakt, że Kyristis nie jest tak doskonały, jak się wydaje.- Może nie powinienem tu przychodzić - wymamrotał.- Oczywiście, że powinien pan przyjść.Gdyby pan odmówił, sprawiłby mipan przykrość - obruszyła się gwałtownie i natychmiast zawstydziła się takgorącego protestu.Ale przynajmniej byli teraz kwita.%7ładne z nich niepopisało się opanowaniem.- Proszę zostać i wypić jednak trochę kawy.Patrzyła w jego oczy tak błagalnie, że nie pozostawało mu nic innego, jakprzyjąć zaproszenie.Wzięła z półki drugą filiżankę, napełniła i tym razempostawiła na stoliku.Popijali kawę w milczeniu.Czasem cisza bywa niezręczna, tym razem taknie było.W końcu Maria ją przerwała.- Słyszałam, że kilkoro pacjentów zaczęło dostawać leki.Myśli pan, żekuracja okaże się skuteczna? - Od dawna ją to nurtowało.- Jeszcze za wcześnie na odpowiedz, ale trzeba mieć nadzieję.Zdajemysobie sprawę z przeciwwskazań i dlatego na razie musimy zachowaćostrożność.Ale największy problem polega na tym, że oznaki poprawypojawiają się dopiero po długiej kuracji.- Zatem nie jest to cudowne panaceum.- Maria starała się nie zdradzaćswego rozczarowania.- Obawiam się, że nie.Trochę potrwa, nim będziemy mieli pewność, żeudało się nam kogokolwiek w zupełności wyleczyć.Na razie nikt nie opuściwyspy.- A zatem będzie pan tu przyjeżdżał dość długo, by jeszcze kiedyś przyjśćna kawę?- Mam nadzieję.Robi ją pani znakomicie.- Kyristis natychmiastuświadomił sobie, że jego odpowiedz zabrzmiała niezbyt zręcznie, jakbygotów był przyjść do Marii tylko ze względu na kawę.- Chyba jużpowinienem iść - wymamrotał, starając się ukryć zakłopotanie.- Dziękujępani.Po tym dość sztywnym pożegnaniu wyszedł.Sprzątając po wizycielekarza, Maria odkryła z zaskoczeniem, że nuci jakąś melodię.Stan, wktórym się znajdowała, mogłaby określić tylko jako pogodę ducha, a było toniezwykłe uczucie wobec szarzyzny życia w kolonii trędowatych.Posprzątawszy, włożyła do koszyka słoiki z ziołami i wybrała się do Elpidycierpiącej z powodu bolesnych skurczów żołądka.Staruszka była blada, ale siedziała w łóżku, wsparta na poduszkach.- Jak się dziś czujesz, Elpido?- Dużo lepiej.Dzięki tobie.- To zasługa natury, nie moja - skorygowała ją Maria.- Przygotuję ciświeży napar.Teraz wypijesz filiżankę, drugą za trzy godziny, a wieczoremwrócę i dam ci trzecią.Upewniwszy się, że Elpida ma wszystko, czego jej potrzeba, Maria udałasię do bloku", jak nazywano bez cienia sympatii wielki budynek mieszkalnyna końcu głównej ulicy.Chodziła tam do czworga mieszkańców nieradzących sobie bez pomocy.Niektórym z nich amputowano pokryte wrzodziejącymi ranami stopy, innymszponiaste palce nie pozwalały wykonywać nawet najprostszych pracdomowych, jeszcze inni mieli twarze tak zdeformowane, że nawet naSpinalondze kryli się przed ludzkim wzrokiem.Mniej więcej tuzin chorychznajdujących się w takim stanie odpowiadał biblijnemu obrazowitrędowatych, a wszyscy posunęli się na piekielnej drodze deformacji ciałatak daleko, że wręcz graniczyło to zatratą podobieństwa do istot ludzkich.Wszyscy też żyli na krawędzi rozpaczy i jedynie wysiłki Marii i kilkupodobnych jej kobiet ratowały ich przed ostatecznym załamaniem.Chorzy w tak ciężkim stanie najbardziej cenili sobie możliwość ukrycia sięprzed światem.Dla młodej kobiety pozbawionej nosa, wyżartego przez trąd,z oczami nieustannie otwartymi wskutek paraliżu mięśni twarzy, spojrzeniamieszkańców kolonii były nie do zniesienia.Inna, nieco starsza, straciłajedną dłoń wskutek poparzeń doznanych przed przybyciem na Spinalongę,gdy gotowała posiłek dla rodziny.Jej drugą dłoń choroba przemieniła wwiecznie zaciśnięty szpon.Maria robiła tym dogorywającym nieszczęśnikom zakupy i gotowałaposiłki.Podając im obiad, a niekiedy karmiąc, niemal nie zauważała ichdeformacji.Wsuwając im do ust łyżkę ryżu, miała nadzieję, że Eleni niecierpiała tak bardzo jak oni.Większość mieszkańców stałego lądu wyobrażała sobie, że wszyscytrędowaci są w równym stopniu okaleczeni przez chorobę, jak te najcięższeprzypadki.Sama myśl o takim sąsiedztwie napawała ich odrazą i budziła lękprzed chorobą - tym silniejszy, że wierzyli, iż może ona dotrzeć z wiatremdo ich domostw.Nawet w Place znajdowali się ludzie ulegający tak błędnymmniemaniom.W ciągu ostatnich lat pojawiła się jeszcze jedna przyczynaniechęci do trędowatych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]