[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Chciala, zebym wyciagnal swoj interes,a potem miala zamiar mnie wysmiac.Wmawiac mi, ze nigdy nie przespie sie z kobieta, niebede mogl miec dzieci, nie zostane mezczyzna.Bo inaczej, przeciez wiecie, mam towypisane na twarzy - nie skrzywdzilbym muchy.Nie jestem do tego zdolny.Za to kiedyogarnia mnie lek.Och, ten umysl.-Co z umyslem? - spytal kojacym glosem Chuck.-Mysli pan czasem o nim?-O twoim umysle?-Umysle w ogole - odparl Peter.- Moim, swoim, kazdego.To taki silnik.Wlasnie.Bardzo delikatny, skomplikowany mechanizm.Sklada sie z tylu roznych czesci, tychwszystkich przekladni, srub, zawiasow.A my nawet nie wiemy, do czego polowa z nichsluzy.Wystarczy, ze pusci jedna przekladnia, tylko jedna.Zastanawial sie pan nad tym?-Ostatnio nie.-A warto.Umysl dziala jak samochod.Nie ma roznicy.Jedna przekladnia pusci, jedna srubkapeknie, a caly uklad diabli biora.Czy mozna zyc z taka wiedza? - Peter stuknal sie w skron.-Ze wszystko to tkwi uwiezione tam w srodku i nie mozna sie tam dostac? Ze tak naprawdenie mamy nad tym zadnej wladzy? Ale to z kolei ma wladze nad nami.A jesli pewnego dniasie zbuntuje, odmowi przyjscia do pracy? - Pochylil sie do przodu, widac bylo napietesciegna na jego szyi.- Wtedy mamy po prostu przerabane, nie?-Ciekawy punkt widzenia - rzekl Chuck.Peter odchylil sie do tylu, nagle odretwialy.-To przeraza mnie najbardziej.Z powodu dokuczliwych migren Teddy doswiadczyl na sobie poczucia braku wladzy nadwlasnym umyslem i sklonny bylby przyznac Peterowi racje w ogolnym sensie, ale przedewszystkim mial ochote zlapac gnojka za gardlo, cisnac nim o kuchenke stojaca w stolowcepod sciana i zapytac o te biedna pielegniarke, ktora tak pochlastal.Pamietasz chociaz, jak miala na imie, Peter? Co w niej wzbudzalo strach, jak myslisz? Co?Ty.Tak jest.Starala sie uczciwie pracowac, zarobic na zycie.Moze miala dzieci, meza.Moze oboje probowali odlozyc troche grosza, zeby poslac dziecko na studia, zapewnic mulepszy start.Takie skromne marzenie.Ale nie, popieprzony synalek bogatego kutasa przekresla to wszystko: nie, przykro mi, aletwoje marzenie nie moze sie spelnic.Nie dla ciebie normalne zycie, moj panie.Juz nie.Teddy mierzyl wzrokiem Petera Breene'a i mial ochote rabnac go w gebe tak mocno, zebylekarze nie mogli poskladac mu z powrotem kosci nosa.Walnac go tak, zeby odglosuderzenia przesladowal go przez cale zycie.Ale tylko zamknal teczke i powiedzial:-Brales udzial w terapii grupowej przedwczoraj wieczorem razem z Rachel Solando.Zgadza sie?-Tak.Jasne, ze bralem, prosze pana.-Widziales, jak odchodzila do swojego pokoju?-Nie.Pacjentki zawsze wyprowadzane sa po nas.Ona zostala w sali z Bridget Kearns,Leonora Grant i ta pielegniarka.-Ta pielegniarka?Peter skinal glowa.-Ruda.Czasami nawet ja lubie.Wydaje sie szczera.Ale kiedy indziej znowu, no wie pan?-Nie wiem - odparl Teddy lagodnym tonem, idac za przykladem Chucka.-Przeciez pan ja widzial, nie?-Jasne.Wiec jak sie nazywa?-Takie jak ona nie potrzebuja imion ani nazwisk - powiedzial Peter.- Nie ma dla niejimienia.Swintucha.Tak sie nazywa.-Przeciez mowiles, ze ja lubisz, Peter - wtracil Chuck.-Kiedy tak mowilem?-Minute temu.-To zdzira.Puszczalska.-Chce cie jeszcze o cos zapytac.-Bara-bara-bara.-Peter?Peter spojrzal na Teddy'ego.-Moge cie o cos zapytac?-Pewnie.-Czy podczas tamtych zajec wydarzylo sie cos niezwyklego? Czy Rachel Solandopowiedziala albo zrobila cos, co odbiegalo od jej normalnego zachowania?-Nie pisnela slowa.Siedziala cicho jak myszka.Zamordowala swoje dzieciaki.Cala trojke.To sie nie miesci w glowie.Kto jest zdolny do czegos takiego? Tylko chorzy zwyrodnialcy,panowie, jesli wolno mi sie tak wyrazic.-Ludzie maja problemy - odezwal sie Chuck.- Czasami dosc powazne.Sa chorzy, jak sampowiedziales.Trzeba im pomoc.-Trzeba ich wytrac - odparl Peter.-Slucham?-Poslac do gazu - oznajmil Peter Teddy'emu.- Do gazu niedorozwojow.Do gazumordercow.Zabila dzieciaki? Do gazu poslac suke.Zapadlo milczenie.Peter promienial, jakby obwiescil im natchniona prawde.Po chwilipuknal w stol i wstal.-Milo bylo panow poznac.Na mnie juz czas.Teddy zaczal bazgrac olowkiem po okladce teczki i Peter zatrzymal sie i odwrocil do niego.-Peter - powiedzial Teddy.-Co? - Jeszcze.-Moglby pan przestac?Teddy ryl swoje inicjaly dlugimi, powolnymi pociagnieciami olowka po tekturowej okladce.-Ciekaw jestem, czy.-Niech pan przestanie, prosze, prosze.Teddy podniosl wzrok, nie przerywajac swego dziela.-Co takiego? -.skrobac olowkiem.-O to ci chodzi? - Patrzac to na niego, to na teczke, uniosl olowek, marszczac pytajaco brew.-Tak.O to.Prosze.Teddy wypuscil olowek z reki.- Teraz lepiej?-Dziekuje panu.-Znasz moze, Peter, pacjenta, ktory nazywa sie Andrew Laeddis?-Nie.-Nie? Nie ma tu nikogo o takim nazwisku?Peter wzruszyl ramionami.-Na pewno nie na oddziale B.Moze przebywa na C.My sie z nimi nie zadajemy.Topieprzone swiry.-Coz, dziekuje ci, Peter - powiedzial Teddy, wzial olowek i zaczal kreslic esyfloresy.Po Peterze Breenie przyszla kolej na Leonore Grant.Leonora byla swiecie przekonana, zejest Mary Pickford, Chuck to Douglas Fairbanks, a Teddy to Charlie Chaplin.Uwazala, zestolowka jest biurem przy Bulwarze Zachodzacego Slonca, a oni zebrali sie w nim po to,zeby pomowic o emisji akcji wytworni filmowej United Artist.Bez przerwy glaskala Chucka po rece i pytala, kto bedzie protokolowal.Na koncu poslugacze musieli oderwac ja sila od Chucka, a ona wolala za nim:-Adieu, mon cheri.Adieu.Wyrwala sie poslugaczom na srodku stolowki, przybiegla do nich z powrotem i chwycilaChucka za reke.-Nie zapomnij nakarmic kotka - powiedziala.Chuck spojrzal jej w oczy i odparl:-Spokojna glowa.Nastepnym pacjentem byl Arthur Tomey, ktory upieral sie, zeby mowic mu Joe.Joe przespalzajecia terapii grupowej tamtego wieczoru.Joe, jak sie okazalo, cierpial na narkolepsje.Przysnal im dwa razy w trakcie rozmowy, za drugim razem na dobre i w takim stanie mialpozostac mniej wiecej do konca dnia.Teddy zdazyl juz sie nabawic cmiacego bolu pod czaszka z tylu glowy, od ktorego szczypalygo korzonki wlosow, a chociaz wspolczul wszystkim pacjentom oprocz Breene'a, trudno mubylo zrozumiec, jak mozna zniesc prace w takim zakladzie.Trey przyprowadzil kolejnego pacjenta, niewysoka jasnowlosa kobiete o okraglej twarzy.Jejoczy jasnialy, nie blaskiem szalenstwa, lecz zwyczajna bystroscia inteligentnej osoby, ktoraznalazla sie w niedorownujacym jej inteligencja srodowisku.Usmiechnela sie i siadajac, pomachala im niesmialo na powitanie.Teddy zajrzal do notatek Cawleya - Bridget Kearns.-Ja juz stad nie wyjde - odezwala sie nagle po kilku minutach.Papierosy wypalala tylko dopolowy, mowila lagodnym, zdecydowanym glosem, a dziesiec lat wczesniej zarabalaswojego meza siekiera.- Nie wiem, czy powinni mnie wypuscic.-Dlaczegoz to? - spytal Chuck.- To znaczy, prosze mi wybaczyc, panno Kearns, ale.-Pani Kearns.-Pani Kearns
[ Pobierz całość w formacie PDF ]