[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teoria ta podważa co prawda tezę o pozbywaniusię członków rodziny przez sprawcę, w związku ztestamentem, celem zdobycia całej fortuny, ale nie jest doodrzucenia.Drugi powód jest bardziej prozaiczny, alewięcej prawdopodobny: Marcel wiedział o kimś za dużo,być może próbował szantażu, co doskonale pasuje do jegosylwetki moralnej, i dlatego musiał zamilknąć na wieki.— Tak, czy inaczej — krzyknąłem — jedynym po-dejrzanym był i jest Dalentin.Zamiast zacząć od niego,pozwoliliśmy mu wykończyć tylu ludzi.Chyba w tej chwilinie ma już czasu do stracenia.Nie wiem, dlaczego kuzynuparł się, aby go zostawić na deser.— Bo z nim trzeba działać ostrożniej.To chytra iprzebiegła sztuka.Jeżeli zdecydował się na taką akcję, tojest na pewno przygotowany na odparcie każdego ataku.Nie wystarczy wejść do jego pokoju i zawołać: ręce do góry.Ewentualność tego rodzaju rozgrywki nie wchodzi w ogólew rachubę.— A więc teraz powinniśmy opracować szczegółowy planstrategiczny, jak ujarzmić majora.To kompletny nonsensw naszym położeniu! Wybacz, kuzynie, ale nie mogę tegosłuchać spokojnie — wstałem, odszedłem kilka kroków iodwróciłem się ostentacyjnie plecami.— Poza tym — ciągnął niezrażony moim zachowaniemAmoureux — nie mamy właściwie żadnych konkretnychdowodów przeciwko niemu.Na domniemaniach nie możnaoprzeć oskarżenia.W zasadzie powinniśmy przyjąć taktykędefensywną, przygotować się do obrony i czekać.— Bzdura! Przecież do licha jest tu ktoś, kto morduje.— Niewątpliwie, ale kto?— Kuzyn chce udowodnić, że być może jednak Dalentinjest niewinny jak łza? Nigdy się z tym nie zgodzę! Do tejpory morderca uśmiercał samych mężczyzn.Teraz wkażdej chwili może zaatakować kobiety, zresztą już razusiłował to zrobić.Nie możemy do tego dopuścić.— Przypuszczalnie nie będzie już miał na to czasu.Niedługo ta noc się skończy.Czy warto teraz nadstawiaćkarku?— W ciągu kilkunastu minut zmieniłeś diametralniezdanie.Naprawdę, zupełnie cię nie rozumiem.— A ja zrozumiałem aż za dużo, kiedy zobaczyłemzmasakrowaną głowę Marcela.Przyznam się, że przeszłami całkowicie ochota do brawurowych wystąpień.— Wobec tego muszę zrobić to sam.— Poczekaj, w końcu nie jestem draniem.Pójdę z tobą,chociaż nie wiem, co z tego wyniknie.O, do diabła,skończyły mi się papierosy.Muszę wstąpić do megopokoju.Bez papierosów mam trudności z myśleniem.Zawsze, kiedy mam okazję zostać bohaterem — coś mistaje na przeszkodzie.Zaraz wracam!Amoureux wyszedł pospiesznie z biblioteki, a mnie odrazu ogarnęło bardzo dziwne uczucie.Najpierw gwałtowniei niespodziewanie opuściła mnie żywiołowa chęć dorozprawienia się z majorem, a sama myśl o jego wielkimcielsku, obleczonym w kraciastą marynarkę, wywołała wemnie falę odrazy do jakiegokolwiek z nim kontaktu.Ohydna na przykład wydała mi się możliwość, o którejjeszcze przed sekundą marzyłem, rozkwaszenia mu nosa,ze względu na konieczność bezpośredniego dotyku jegonaskórka.Potem, w miarę przedłużającej się nieobecnościPaula, zaczęło we mnie rosnąć przeświadczenie, że zachwilę stanie się coś nieodwracalnego i strasznego, żewłaśnie mnie zagraża niebezpieczeństwo i z żywegopulsującego krwią organizmu zamienię się wkrótce wmartwy, sztywny zewłok.Nie wiedziałem jeszcze, skądnadejdzie zagrożenie, ale Amoureux wydał mi sięponownie najbardziej podejrzanym osobnikiem na świecie.Dostrzegłem w nim w okamgnieniu wszystkie cechy kry-minalisty i zboczeńca, jednocześnie nieomal porwał mnieatak śmiechu, że tak łatwo i głupio dałem się wyprowadzićw pole.Poczułem też niezdrową ciekawość, w jaki sposóbsprzątnie mnie z tego świata.Instynkt życia właściwy dlakażdego żyjącego i myślącego stworzenia skłonił mnie dochwycenia się prymitywnego środka obrony w postacistojącego na biurku przycisku z brązu.Uzbrojony w tensposób zaczaiłem się za drzwiami, aby odeprzećewentualne natarcie wroga.Nie wiadomo też, czy doktorAmoureux nie zakończyłby życia, padając trupem z mojejręki, gdyby w tej chwili wszedł do biblioteki, na szczęściejednak dla siebie nie wracał.Minuty mijały za minutami,panująca wokół cisza zaczęła mnie poważnie niepokoić,ponadto zdrętwiało mi, uniesione wciąż do góry, ramię.Towszystko sprawiło, że ostrożnie wysunąłem głowę za próg iwyjrzałem na korytarz.Podejrzany o zbrodnicze zakusy wobec mojej osobyAmoureux stał odwrócony tyłem w pobliżu wejścia dowindy, prowadzącej do podziemi, i przyglądał się czemuś znatężoną uwagą.Czynność ta zaabsorbowała go tak dalece,że nie usłyszał moich kroków i dopiero, kiedy stanąłemkoło niego, drgnął jak człowiek wyrwany z głębokiego snu.— Dziwna rzecz — odezwał się po chwili dłuższegomilczenia.— Nie mogę tego zrozumieć.Słowa te zabrzmiały zagadkowo i zawisły jak jeszcze jedenznak zapytania w łamigłówce wydarzeń tej nocy.Nie chciałemprzerywać mu rozważań i nie zapytałem o powód zdziwienia,zauważyłem tylko, że przedmiotem jego obserwacji jest palącysię czerwonym światłem guzik od windy.— Zupełnie nie rozumiem — powtórzył po okresiedłuższej kontemplacji guzika.— Dlaczego ta przeklętawinda jest zablokowana.Wygląda na to, że stoi w połowiedrogi, między piwnicami a parterem.— Czy nie można jej uruchomić?Tak, można.W tym celu jest zainstalowana dźwignia, którąwłącza się przez naciśnięcie tego tasteru — wskazał palcembiały przełącznik na ciemnej tarczy.— Zastanawia mniejednak, kto mógł przy niej manipulować.Przed godziną światłosię nie świeciło
[ Pobierz całość w formacie PDF ]