[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie zmieniła pozy cji  wciążsiedziała ze skrzy żowany mi nogami, jej ręka zbliżała się do ust i oddalała, unosząc do nichpapierosa i odsuwając go.Ciało małego księdza znów opanował ból, teraz narastający z siłąpotężnego przy pły wu.Po zaledwie dwudziestu sekundach usły szał, jak zamy kają się drzwiprowadzące na podwórko, i do mieszkania wszedł potężnie zbudowany mężczy zna.Na policzkachmiał gęste kępki zarostu wy glądające jak dwa wy cięte z dy wanu trójkąty.Kern poznał kelneraz pobliskiej kafejki. W czy m problem, Nadia? Pan macał, a teraz nie chce zapłacić. Przepraszam panią, ale chy ba doszło do nieporozumienia. Też tak uważam.Ale Gillou rozwiąże ten problem.Ty lko delikatnie, Gillou, facet cierpi najakąś chorobę kości, nie za bardzo wiem, co mu jest.Osobnik zwany Gillou chwy cił Kerna za kołnierz mary narki.Zrobił to bez brutalności, trochętak jak hodowca, gdy chce unieruchomić cielę  przy parł go do muru i zabrał mu portfel, któryrzucił na łóżko, nie zadając sobie trudu sprawdzenia, co w nim jest. Zapłać sobie, moja śliczna.Znam tego twojego karła.Dziś po południu by ł u nas w ogródku.Takiej gęby się nie zapomina.Pózniej odwiedził nas pewien gliniarz.Wy czułem go na kilometr.Siedział w środku i obserwował ulicę.Coś mi tu śmierdzi. To nie ma związku.Nie sądzę, Gillou. A ja ci mówię, że coś tu śmierdzi.Nadia trzy mała papierosa wargami, grzebiąc w portfelu.Nagle zamarła. A to co?Metalowy krzy ży k, który ojciec Kern zwy kle nosił w klapie mary narki, zastąpił papierosaw palcach dziewczy ny.  Staruszkowie, którzy do mnie przy chodzą, czasami chowają do portfela obrączkę.Ale coznaczy ten krzy ż? Jesteś księdzem?Kern nie odpowiedział.Ból nie pozwalał mu zebrać my śli, ręce drżały mu jak liście na wietrze.Kurczowo trzy mał się dalekiego, dającego poczucie bezpieczeństwa obrazu  budzika Bay arda,który leżał w częściach na stoliku w jego pokoju, jakby wspomnienie starego mechanizmu miałomoc przy wracania kontroli nad sy tuacją i nad bólem.Nadia zamknęła portfel. Gillou, to ten ksiądz Luny.To o nim nam opowiadała.Cholera, jakie to patety czne!W dodatku łajdak jest bez kasy.Gillou znowu złapał Kerna za kołnierz, ty m razem już nie cackając się z nim. Jesteś księdzem Luny ? To może nam wy tłumaczy sz, co się stało w tej cholernej katedrze? CoLuna tam robiła? Wiesz coś o ty m?Teraz chwy cił go za gardło i spokojnie zacisnął rękę na krtani.Kern stał przy party do muru.Rękami uczepił się nadgarstków kelnera, ale by ły tak potężne, jakby nie należały do człowieka.Zaczy nało mu brakować tchu, kiedy Nadia poderwała się z łóżka. Zostaw go, Gillou.Ten facet jest kruchy jak szkło, jeszcze nam tu wy kituje.Zresztą to nie onzabił Lunę. Skąd wiesz? To ksiądz.Może stary łajdak, zboczeniec, wszy stko, co ty lko chcesz, ale nie morderca.Wy starczy na niego spojrzeć, żeby to zrozumieć, zresztą sam mu się przy jrzy j.Luna rozwaliłabymu łeb jedny m ciosem, gdy by próbował ją skrzy wdzić. A ja nie wierzę, żeby zrobił to tamten gnojek, którego pokazali w telewizji.Ten, którywy skoczy ł przez okno. Zostaw go, Gillou, zostaw go. Nie wierzę w to, pamiętaj. Zostaw go, do jasnej cholery !  wrzasnęła Nadia. Ten człowiek nie zrobił nic złego. Skąd ta pewność? Bo tu, przy mnie, zrobił ty lko jedno: popłakał się& Co?! Przy tulił się do mnie i szlochał mi na piersiach.Kelner puścił Kerna, który osunął się na posadzkę. Beczał? Beczałeś na jej cy ckach? Kurwa, co to za popapraniec? Wy rzuć go stąd& A twój szmal? Chcesz, żeby m się z nim przeszedł do bankomatu? Mówię ci, po prostu go wy wal.I oddaj mu jego rzeczy , oddaj mu ten głupi krzy ży k& Proszęcię, Gillou, zrób to.Mam już dość, jestem zmęczona.Luna nie ży je, dziś ją pochowaliśmy.Wkurza mnie, że robię z siebie kurwę dla kasy.Marzę, żeby się wy spać.Zasnąć i już się nieobudzić.Szlochała, ale łzy nie chciały popły nąć jej z oczu.Kelner złapał Kerna za pasek.Zanim ksiądz zrozumiał, co się dzieje, siedział już na chodnikuprzed domem na rue Blanche.Wreszcie poczuł świeże powietrze, a w każdy m razie  powietrze.Gillou stał nad nim, trzy mając ręce w kieszeniach i cy garo w gębie.Przechodnie przy stanęli,chcąc wezwać strażaków, ale kelner wskazał ręką oddalone o parę metrów stoliki. Proszę się nie obawiać, to nasz klient.Dobrze go tu znamy.Znów przesadził z alkoholem.Cowieczór ta sama historia.Popija przy barze, a potem pada na py sk i leży na ulicy.Czekam, żebytrochę otrzezwiał na powietrzu, zanim zamkniemy.Za parę minut dojdzie do siebie na ty le, żebywrócić do domu.Lucien, mam nadzieję, że nie przy jechałeś dziś samochodem? Po ty m, cow siebie wlałeś, zostało niewiele krwi we krwi! Nie możesz prowadzić, sły szy sz, Lucien? Wy jął rękę z kieszeni. Masz, to twój portfel, znowu zostawiłeś go na barze.I wsunął mu go do kieszeni mary narki.Uspokojeni ty m gestem przechodnie oddalili się,a Gillou podniósł księdza, chwy ciwszy go za kołnierz. A teraz spadaj stąd, księżulku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl
  • Copyright 2016 (...) chciałbym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
    Design: Solitaire