[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uniosłem rękę i w tym momencie Loiosh wrzasnął ostrzegawczo.Równocześniedostrzegłem ruch.Odepchnąłem stół od siebie i sięgnąłem po nóż.Loiosh opuściłmoje ramię i zaatakował, ale miałem świadomość, że obaj się spóznimy.Zgraniebyło doskonałe, a mieliśmy przeciwko sobie zawodowców.Wściekłem się iuparłem, że zabiorę ze sobą przynajmniej jednego z napastników.Podniosłem się z nożem w dłoni, gdy ktoś lekko zacharczał - okazało się, że tokelner, który zamiast na mnie skoczyć, zwalił się najpierw na mnie, potem napodłogę.Miał w garści kuchenny tasak, ale z szyi sterczała mu rękojeść noża.Równocześnie trzasnęły drzwi i rozległ się pełen zawodu wrzask Loiosha.Azaraz potem zaczęli wrzeszczeć goście.Chowając nóż, rozejrzałem się uważnie.Kragar wstał od stolika znajdującego się nieco w bok od mojego i podszedł.PoDemonie i jego ochroniarzach nie było śladu.Widząc, co się święci, nawet ten,który miał mnie zaatakować od tyłu, prysnął, nim Loiosh go dopadł.Było torozsądne posunięcie, jeśli nie był uodporniony na truciznę jherega.Loiosh wróciłna moje ramię i rozglądał się czujnie, ale było oczywiste, że na sali nie pozostałnikt poza przypadkową klientelą.Demon spróbował, nie powiodło mu się - iwiedział, że następna próba zaraz po pierwszej skończyłaby się masakrą.Zresztąta pierwsza prawie się udała - zabiłbym kelnera, ale on zdążyłby mnie zdzielićtasakiem.W głowę.Opadłem na siedzisko, czując dreszcze.- Dzięki, Kragar.Byłeś tu cały czas?- Owszem.Patrzyłeś na mnie ze dwa razy, Demon zresztą też.Kelnerzy teżmnie, cholera, nie zauważyli.- Kiedy następnym razem będziesz miał ochotę zignorować moje polecenia,zrób to.Masz moje błogosławieństwo.Uśmiechnął się po swojemu.- Vlad, nigdy nie ufaj komuś, kto sam siebie nazwał Demonem.- Zapamiętam.Wiedziałem, że za kilka minut pojawi się gwardia imperialna, a miałem paręspraw do załatwienia, więc wstałem, choć nadal trzęsło mną z nadmiaru niewykorzystanej adrenaliny, i ruszyłem ku drzwiom prowadzącym do kuchni.Przeszedłem przez nie i wkroczyłem na zaplecze, a konkretnie do kantorka, wktórym przesiadywał właściciel.Był to Dragaerianin imieniem Nethrond.Jakzwykle siedział za biurkiem.Był moim wspólnikiem; przejąłem połowę własnościlokalu w zamian za umorzenie długu robiącego wrażenie nawet na postronnych,długu, którego w inny sposób nie zdołałby mi do śmierci spłacić.Pewnie nie miałpowodów, by mnie kochać, ale mimo wszystko.69 Stanąłem w drzwiach - spojrzał na mnie, jakby zobaczył śmierć we własnejosobie.Co było całkowicie zgodne z prawdą, przynajmniej w jego przypadku.Kragar został w drzwiach na wypadek, gdyby ktoś zjawił się z jakąś nie cierpiącązwłoki sprawą jak na przykład rachunek z pralni.Zauważyłem, że Nethrond się trzęsie.Sprawiło mi to satysfakcję - ja się już nie trząsłem.- Ile ci zapłacił, truposzu? - spytałem Przełknął z trudem ślinę.- Zapłacił? Kto.- Wiesz kto i wiesz za co - poinformowałem go uprzejmie.- Zawsze byłeśgraczem do dupy.Dlatego byłeś mi winny pieniądze i straciłeś połowę knajpy.Teraz stracisz życie.Ile ci zapłacił?- Aaaale nikt.Sięgnąłem przez biurko i złapałem go lewą ręką za gardło.- Tylko ty i ja mamy prawo najmować nowych pracowników.Dziś był tu nowykelner; ponieważ ja go nie nająłem, więc tylko ty mogłeś to zrobić.Tak sięzłożyło, że błazen próbował rozrąbać mi łeb toporkiem do mięsa, czyli byłzabójcą.Tak samo nieudolnym jak kelnerem.Jego jedyną zaletę stanowiło więczłoto, które dostałeś za przyjęcie go do pracy.Wiem od kogo, chcę wiedzieć ile.Próbował potrząsnąć przecząco głową, lecz mój chwyt mu to uniemożliwił.Próbował zaprzeczyć, więc ścisnąłem go mocniej.Próbował przełknąć - na to mupozwoliłem.Przez moment łapał powietrze, nim wykrztusił:- Nie wiem, o czym.W mojej prawej dłoni pojawił się nóż - ten sam co parę chwil temu.Dobry,uczciwy nóż z siedmiocalowym, długim i wąskim ostrzem.Doskonale leżał mi wdłoni, co nieczęsto zdarza się w wypadku noży dragaeriańskiej roboty.Dzgnąłemgo lekko w brzuch - ot, tyle by na ubraniu pojawiła się krew i by to poczuł.Kwiknął cienko i sprawiał wrażenie mdlejącego.Cała ta sytuacja jako żywoprzypominała nasze pierwsze spotkanie, gdy dowiedział się, że jestem jegonowym wspólnikiem.Wtedy też dokładnie wytłumaczyłem mu, co go czeka, jeśliokaże się nielojalnym partnerem.Należał do Domu Jhegaali, ale doskonalepasowałby do Domu Teckli.Na wszelki wypadek puściłem jego szyję ispoliczkowałem dwa razy.Kiwnął głową i wyciągnął z szuflady sakiewkę.- Ile tam jest?- Ty.tysiąc imperiali, milordzie.Prychnąłem pogardliwie.- Kto ci to zaproponował: zabójca, Demon czy jakiś przydupas?Zamknął oczy, jakby miał nadzieję, że gdy je otworzy, ja zniknę.- Demon - wyszeptał.- Doprawdy? Jestem zaszczycony, że przejawia aż takie zainteresowanie mojąosobą.Zaczął skomleć.- I zagwarantował ci, że będę martwy, tak? Skinął głową.- Ochronę też ci zagwarantował? - upewniłem się.Ponownie kiwnąłpotakująco.Potrząsnąłem smętnie głową: niektórzy nigdy się niczego nie nauczą.Poprosiłem Kragara, by nas obu teleportował do biura.Przyjrzał się70nieboszczykowi siedzącemu za biurkiem.- Wstyd tak popełnić samobójstwo - ocenił.Musiałem się zgodzić.- Gwardia już jest? - spytałem, chowając sakiewkę.- Skądże.W końcu się zjawią, ale raczej nikomu się nie spieszy, by ichzawiadomić, a nie jest to ich ulubiona okolica do patrolowania.- To dobrze.Wracajmy do domu.Kragar zaczął teleport, a ja dodałem, spoglądając wymownie na ciało:- Nigdy nie ufaj komuś, kto sam siebie nazwał Demonem.Otaczające nas pomieszczenie zniknęło.71Rozdział 9"Jeśli się czegoś najpierw nie rozwali, nie sposób tego poskładać"Przez lata wyrobiłem sobie pewien rytuał postępowania po każdej próbiezamachu na siebie.Po pierwsze, wracałem najszybciej jak się dało do biura.Podrugie, siadałem za biurkiem i gapiłem się tępo przed siebie.Po trzecie, rzygałemtak, jakby żołądek miał mi się przenicować.Po czwarte, gdy torsje minęły,wracałem za biurko i trząsłem się przez naprawdę długi czas.W którymś momencie, gdy tak mną trzęsło, zjawiała się Cawti i zabierała mniedo domu.Karmiła mnie, jeśli wcześniej nie jadłem, i kładła do łóżka, bo i takżadnego pożytku ze mnie nie było.Tym razem o śnie nie było mowy - Aliera mnie oczekiwała.Kiedy odzyskałemsiły na tyle, by móc się poruszać, zabrałem się do teleportacji.Normalnie niemuszę się do tego przygotowywać.Zwykle zresztą nie robię tego sam z uwagi nasensacje żołądkowe, ale tym razem jakoś tak nie miałem ochoty na niczyjąpomoc, a wymiotować i tak nie miałem czym.Nie żebym nie ufał wynajętymmagom, ale.a może i im nie ufałem.Wyjąłem zaczarowany sztylet (tanią tandetę nasyconą prostą magią nastraganie, ale zawsze to lepsze niż nic) i starannie wydrapałem na podłodzediagram oraz resztę symboli.Nie były konieczne, ale pomagały się skupić iuspokoić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]