[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ta myśl towarzyszyła mu, gdy zasypiał, a potem odbiła się echem w snach.Spał tak lekko, że Klinga nie potrzebowała nim potrząsać.Obudził go dźwiękwody kapiącej bezustannie z liści, trzask i syczenie ognia, głosy żab i owadów.To wszystko.Było tu prawie zupełnie cicho, a ta cisza deprymowała.Lasy, które znał, ogarniała taka cisza, kiedy duży i groźny drapieżnik — naprzykład gryf — pojawiał się na horyzoncie.Wątpił, aby mieszkańcy tego lasupoznali się tak dobrze na nich, aby uznać ich za niebezpiecznych.To oznaczało jedno; pojawiło się coś, co lokalne zwierzęta uznały za niebezpieczne.Gdzieś tutaj.— Masz coś? — szepnął.Lekko potrząsnęła głową, nie odrywając wzroku odlasu i zauważył, że przytłumiła ogień, aby jej nie raził.Nadstawił uszu i wytężył wzrok, przeszukując noc równie skrupulatnie jakona, i niczego nie znalazł.— Nie chodzi o to, że wszystko nagle ucichło; po zmroku prawie nic się nieodezwało — wyszeptała.— Podejrzewam, że wypędziliśmy stąd wszystkie zwie-rzęta.— Nawet te, które żyją na drzewach? Wątpię — odparł.— Dlaczego miałybysię nas bać?Wzruszyła ramionami.— Wiem tylko, że nic nie widziałam ani nie słyszałam, ale mam takie dener-wujące wrażenie, że coś nas obserwuje.Gdzieś tam.I cokolwiek to jest, nie podoba się tutejszym zwierzętom.Czuł to samo: jakby coś pełzało mu po karku; poza tym swędziły go szpony.W mroku nocy czaiłysię nieprzyjazne oczy, a Klinga i Tad nie mieli nad nimi żadnej przewagi.To coś wiedziało, gdzie i kim są.A oni nie mieli pojęcia, czym ono było.Ale jeśli nie zaatakowało, kiedy spał, prawdopodobnie nie zrobi tego, gdyKlinga się położy.— Idź spać — powiedział.— Jeśli czai się tam coś, co nie jest wytworemnaszej wyobraźni, nie sądzę, aby zdecydowało się na atak podczas mojej warty.Wyglądam lepiej niż ty i mam zamiar to wykorzystać.Pod plecakami z ubraniami Klingi leżały jego szpony.Podniósł plecaki dzio-bem i wyłowił rękawice.Jasna stal zalśniła przerażająco w przyćmionym świetle, a on z nakładania ich uczynił wielki spektakl.Kiedy Klinga zapięła sprzączki, usiadł, ale znacznie czujniej niż poprzedniej nocy.94Jeśli nic tam nie ma, rano będę się czuł strasznie głupio, bo zrobiłem z siebie widowisko.Lepiej czuć się głupio, niż dać się zaskoczyć napastnikowi.Nawet jeśli ob-serwowało ich zwierzę, odczyta właściwie mowę ciała Tada.Być może domyślisię ze lśniących szponów i wyprostowanej sylwetki, że zaatakowanie ich byłobydużym błędem.Klinga otuliła się kocami jak wczoraj, ale zauważył, że pod ręką położyła nóż, a pod poduszkę wsunęła sztylet.Mam nadzieję, że zaśnie — wzdrygnął się.Z wyczerpanej nie będzie rano żadnego pożytku.Dałbym jej herbatkę nasenn ˛a, gdyby istniała najmniejsza szansa,że j ˛a wypije.Czekał całą noc, ale nic się nie wydarzyło.Krople wody nadal skapywałyz drzew, owady i żaby śpiewały, ale nic innego nie poruszyło się ani nie ode-zwało.Wraz ze zbliżaniem się świtu zaczął się zastanawiać, czy naprawdę niewystraszyli wszystkiego oprócz pluskiew i płazów.Nieprawdopodobne, ale możliwe.Kiedy w lesie zaczęło się rozjaśniać, Tada bolały wszystkie napięte mięśnie.Oczy swędziły i paliły ze zmęczenia i nie mógł się doczekać przebudzenia Klingi.Ale nie chciał sam jej budzić.Potrzebowała odpoczynku tak samo jak on.W końcu gdy świt przekształcił się w dzień, zadrżała i natychmiast oprzytom-niała.— Nic — powiedział, odpowiadając na nie zadane pytanie.— Oprócz tego, żecałą noc w pobliżu obozu nie odezwało się żadne stworzenie większe od słowika.Poruszył się, zdejmując szpony z łap, sztywno wstając i wyłażąc w podno-szącą się mgłę.Chciał się rozejrzeć, zanim mgła zgęstnieje i uniemożliwi muwidzenie, otaczając wszystko bielą, jak noc otaczała czernią.Szukał śladów stóp i łap, miejsc, gdzie spoczywające ciało przygniotło liściedo ziemi.Najbardziej dumny był właśnie ze swych zdolności w tej dziedzinie.Wsławiłsię jako niezrównany tropiciel.Klinga była dobra, ale on bił ją na głowę.Dlaczego gryf spędzający życie wysoko nad ziemią miał wrodzony talent dotropienia, pozostawało tajemnicą.Jeśli Skan szczycił się podobną umiejętnością, nikt o tym nie wspominał.Tad wiedział tylko, że był najlepszy w grupie i imponował najlepszym zwiadowcom Kaled’a’in.A to dużo znaczyło, bo o Kaled’a’inmówiono, że potrafili wytropić wiatr.Podejrzewał, że te umiejętności będą mu teraz bardzo potrzebne.Obszedł palisadę i nic nie znalazł, nawet najmniejszego śladu, że ów stwórczający się w ciemnościach nie był tylko wytworem jego wyobraźni.Odszedł takdaleko, że nie mógł dostrzec swojego obozowiska.Zaczął się sam z siebie śmiać.Powinienem się domyślić.Wyczerpanie, ból, za dużo lekarstw.Taka kombina-cja sprawia, że jesteś przekonany, iż ktoś cię śledzi, kiedy siedzisz sam we własnym 95gnieździe.Rozważał powrót do obozowiska; mgła gęstniała coraz bardziej, więc i tak niemógł wiele dostrzec.Obrócił się już na pięcie, planując, jak będzie się śmiał ze swoich obaw, gdy przypadkiem spojrzał w bok, na miejsce, w którym zostawiłwczoraj wywleczone z obozowiska resztki.Zamarł, bo miejsce się zmieniło i nie wyglądało na to, że to jakiś padlinożerca tam buszował.Każdy kawałek śmiecia był skrupulatnie oddzielony od reszty, zbadany i uło-żony w kupki.Tutaj były ślady, których na próżno szukał, ślady stworzenia, kilku stworzeń, które leżały na liściach, i krążyły wokół każdej bezużytecznej rzeczy.Intuicja ich nie zawiodła.Nie było to zmęczenie, ból ani leki.Coś tu przy-szło zeszłej nocy i zanim zaczęło obserwować obóz, przebywało tutaj.Brakowało większych przedmiotów, a na ziemi nie było śladów, dokąd je zaciągnięto.Oznaczało to, że nocni goście podnieśli te śmieci i ponieśli ze sobą, nie ciągnąc ich po ziemi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]