[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie była pewna, czy może uznać to za komplement. Dziękuję powiedziała w końcu z powagą, a ponieważ zbliżał się ojciec, zmusiła się,by odwrócić głowę i spojrzeć na stawiającego namiot Seredy'ego.Minął następny dzień, a karawana nie ruszała, toteż u jej czoła i na tyłach podniosły sięnarzekania.James Cullen poszedł wywiedzieć się u Fritty i po powrocie powiedział Mary, żemistrz karawany czeka na wyjazd normandzkich rycerzy. Wywołali wiele zamieszania i Fritta słusznie uważa, że zamiast żeby nam następowalina pięty, lepiej ich mieć przed sobą wyjaśnił.Nazajutrz rano jednak rycerze wciąż tkwili w miasteczku, wobec czego Fritta uznał, żedość tego czekania.Na jego znak karawana ruszyła w ostatni długi etap prowadzący doKonstantynopola i fala podrywająca podróżnych do przodu sięgnęła wreszcie Cullenów.Ubiegłej jesieni jechali za frankońską rodziną z dwojgiem dzieci, która zimowała pozaGabrowem.Chociaż twierdzili, że zamierzają jechać dalej z karawaną, teraz się nie pojawili.Mary czując, że musiało im się przydarzyć coś strasznego, poleciła ich opiece Pana Jezusa.Teraz jechała konno za dwoma tęgimi braćmi, Frankami, którzy powiedzieli jej ojcu, że licząna zrobienie fortuny na dywanach i innych skarbach.%7łuli dla zdrowia czosnek i częstoobracali się w siodłach, z rozdziawionymi głupio gębami gapiąc się na nią.Przyszło jej namyśl, że z wozu za nią także ten młody balwierz może się jej przygląda, czasami więcposuwała się do tego, że specjalnie wyginała się w biodrach bardziej, niż wymagała tegokonna jazda.Długi wąż podróżnych dopełzł wreszcie do przełęczy prowadzącej przez wysokie góry.Poniżej krętego szlaku strome zbocza opadały w dół aż do połyskliwej rzeki wezbranej odtopniejących lodów, które skuwały nurt przez całą zimę.Za wielką przełęczą pogórze stopniowo przeszło w łagodnie sfalowaną wielką równinę,porośniętą krzewami.Nocny popas już na niej im wypadł, a nazajutrz skierowali się prosto napołudnie.Teraz wyraznie już dało się odczuć, że Brama Bałkańska rozdziela dwa różneświaty, powietrze bowiem po tej stronie przełęczy było łagodniejsze i z każdą godziną robiłosię cieplej.Na noc zatrzymali się przed wsią Gornja i rozłożyli po sadach śliwkowych zaprzyzwoleniem chłopów, od których ten i ów kupił trochę ognistej śliwowicy, zielonej cebulii sfermentowanego mlecznego napoju tak gęstego, że trzeba go było jeść łyżką.Następnegodnia wczesnym rankiem, nim jeszcze zwinęli obozowiska, Mary dosłyszała łoskotprzypominający daleki grzmot, który szybko się przybliżył, tak że wkrótce można już było wnim rozróżnić dzikie krzyki i wrzaski.Wychodząc z namiotu zobaczyła, jak z wozu balwierzawyskakuje na sam środek drogi biała kotka.Niczym koszmarne demony przegalopowali poniej frankońscy rycerze, ale Mary w tumanie podniesionego kurzu zdążyła dojrzeć dziełokońskich kopyt.Nie wiedziała, że krzyczy, świadoma była tylko tego, że biegnie w stronędrogi, nim jeszcze pył osiadł.Pani Buffington nie była już biała kopyta wbiły ją w piach.Mary podniosła nieszczęsnestratowane ciałko, wtedy też dopiero uświadomiła sobie, że Rob wyszedł z wozu i stoi nadnią. Zniszczycie sobie krwią nową suknię powiedział szorstko, ale jego pobladła twarzbyła wstrząśnięta.Zabrał od niej kotkę, wyjął łopatę i oddalił się od obozowiska.Gdy wrócił, nie podeszłado niego, z daleka jednak zauważyła, że oczy ma czerwone.Zakopywanie martwegozwierzątka to nie to samo co grzebanie zmarłego, lecz nie wydało jej się dziwne, że jestzdolny płakać nad kotem.Pomimo jego wzrostu i siły pociągała ją w nim właśnie tawrażliwość i czułość.Przez najbliższych parę dni zostawiła go w spokoju.Karawana nie posuwała się jużprosto na południe, znowu zboczywszy na wschód, ale słońce przygrzewało z każdym dniemmocniej.Mary dopiero teraz sobie uświadomiła, że szycie nowej sukni w Gabrowie byłoogólnie biorąc stratą, za ciepło bowiem zrobiło się na wełnę.Przerzuciła w bagażach letnierzeczy i znalazła lżejszą suknię, za cienką jednak na podróż i łatwo mogącą się zniszczyć.Zdecydowała się w końcu na płócienną bieliznę i prostą, przypominającą worek suknięroboczą, której nadała jaki taki kształt ściągając się sznurem w pasie.Głowę nakryłaskórzanym kapeluszem z szerokimi kresami, choć na policzki i nos zdążyły już jej wyjśćpiegi.Tego ranka, gdy zeskoczyła z konia i ruszyła pieszo, by zażyć ruchu, którego bardzo jejbrakowało, Rob uśmiechnął się do niej. Chodzcie, wsiądzcie do mnie na wóz.Wsiadła bez ceregieli.Tym razem wcale nieczuła skrępowania, lecz głębokie zadowolenie, że siedzi obok niego na kozle.Rob sięgnął ręką pod kozioł i wydobył swój kapelusz, tak samo jak jej skórzany, tyle żebyło to nakrycie głowy noszone przez %7łydów. Skądeście go wzięli? spytała Mary. Dostałem w Trjawnie od pewnego świątobliwego męża.Wkrótce zauważyli, jakkrzywo spogląda na Roba jej ojciec, i oboje się roześmiali. Dziwię się, że pozwala wam przychodzić do mnie powiedział Rob. Przekonałam go, że nie jesteście niebezpieczni.Popatrzyli na siebie z ulgą.Rob miał twarz przystojną mimo brzydkiego złamanego nosai grubych rysów, które jak zauważyła Mary, zachowywały kamienną obojętność zwierciadłem jego uczuć były oczy, głębokie, niepłochliwe i jakby starsze od niego samego.Wyczuła w nich wielką samotność, równą swojej.Ile miał lat? Dwadzieścia jeden?Dwadzieścia dwa?Drgnęła, gdy zdała sobie sprawę, że Rob coś mówi.Mówił o tej uprawnej równinie, przezktórą jechali..głównie owoce i pszenica.Zimy na pewno są tu krótkie i lekkie, bo zboże jużwysokie mówił, lecz nie pozwoliła, by ją ograbił z tej zażyłości, jaką przed chwiląosiągnęli. Byłam na was wściekła wtedy w Gabrowie.Inny wyparłby się wszystkiego alboroześmiał, Rob jednak nic nie odpowiedział. Z powodu tej Słowianki.Jak mogliście z nią pójść? Na nią też byłam wściekła. Szkoda waszej wściekłości na nas oboje.Ona zasługiwała na litość, a ja z nią niespałem.Sam wasz widok mi ją obrzydził wyznał z prostotą.Ani przez chwilę nie wątpiła, że powie jej prawdę, i czuła w duchu coraz cieplejszyogarniający ją tryumf.Teraz już mogli rozmawiać o głupstwach: o drodze, o tym, jak pędzić zwierzęta, by nieustawały, o trudnościach ze znalezieniem drew na ogień, żeby uwarzyć strawę.Jechalirazem przez całe popołudnie gawędząc spokojnie o wszystkim, ani słowem nie wspominalitylko białej kotki.I o sobie też w ogóle nie rozmawiali, choć oczy Roba wyrażały znaczniewięcej, niżby mógł powiedzieć.Mary to zrozumiała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]