[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zmarły nie wybierał, nie pytał, czy to mazurskie dziecko, czy repatrianckie albo kogoś zcentralnej Polski.Na pewno zresztą ratowałby tak samo dziecko niemieckie.Mądre to było i powiedziane jakoś inaczej, ładnie, serdecznie.A potem te kwiaty.Chyba z całego Pisza i okolic zerwano wszystkie, co rosły w ogrodach i lasach, na polach inad brzegami rzeczułek.Całą górą pokryły świeży grób.Pamiętał jeszcze, jak Ela, ta małajego dziewczyna, położyła na szczycie stosu opowiadania Klema o tej ziemi, razem z bukie-tem fiołków, przewiązanych niebieską wstążeczką.Właśnie niebieską, ulubionym koloremtamtego.Tak, to był dziwny pogrzeb.Na pewno by się Klemowi podobał.I cóż dziwnego wpózniejszej wiadomości, że mieszkańcy wioski chcą ustawić pamiątkowy kamień, który bymówił o czynie chłopca.%7łe co dnia przybywają na jego grób w Piszu świeże bukietykwiatów, przynoszone przez dziewczęta, jak te z Karwicy, przez dzieci i starszych.To byłonormalne.I jakieś takie podobne do Klema.Może prawda, że go bliżej nie znali, nie widzieliwartości, jakie w nim się kryły.Aż śmierci było potrzeba, aby w pełni się ukazało to wszy-stko.Zjechał na rynek, traktor zadudnił mocniej na kocich łbach.W drzwiach gospody stałjakiś człowiek.Sylwetka jego wydała się Edkowi dziwnie znajoma.Kaszkiet tak założony,jak u olsztyńskich cwaniaków.Czyżby to on?I tamten musiał go poznać, uporczywie przypatrywał się traktorzyście.Wreszcie zdecy-dował się, chwiejącym się w biodrach krokiem przecinał drogę Zetora.Tak, to był Krasawczyk.Co za licho go tu przyniosło? Może szuka odpowiedzi na tamtąhistorię koło Piastowskiej Bramy? Wstrzymał maszynę.Krasawczyk uśmiechał się, przyja-znie kiwał dłonią. Zaleszczak? Kurczę pieczone, na końcu świata! Kto by pomyślał.Uścisnął z siodełka wyciągniętą dłoń.Tak był zdumiony tym spotkaniem, że nie wie-dział, co odpowiedzieć.Patrzył na brzydką twarz, z krechą blizny od noża na prawym poli-czku, na zwinną postać, na ręce nieprzyjemnie spocone, o krótkich, grubych paluchach. Złaz z tego tronu, dziabniemy trochę. Krasawczyk przejmował inicjatywę.Pamiętasz, jakeś mię oporządził w Olsztynie? Parę dni leżałem w szpitalu, własną gazrurkąsię oberwało.I potem cię wyniosło nie wiedzieć gdzie.Musisz przynajmniej postawić zatamto zachęcał.Zgodził się, odjechał tylko na boczną ulicę, aby nie stawiać maszyny pod knajpą.Krasa-wczyk przypomniał mu Olsztyn, środowisko podobnych typów.Mój Boże, westchnął, jakżebył teraz od nich daleki.Inny świat. Tyś nie wiedział w Olsztynie, co robić.Trzeba było z Krasawczykiem się skumać.Wszystkim byśmy trzęśli, żaden kizior ani by pisnął.No, hop, siup, alleluja, pojechali!Krasawczyk nalewał znów do wysokich stopek, roześmiał się. Ja cię szukałem przez cały miesiąc.Nie wiem, czy uszedłbyś cało.Potem mi prze-szło, niepamiętliwy jestem.Znowu wypili.Edek po wódkach poczuł się lepiej.Wróciła mu stracona na krótkopewność siebie.Cóż tam Krasawczyk, stare dzieje.A wypić można, nie szkodzi. %7łe cię aż do Pisza przyniosło zdziwił się. Na to zadupie, tak? Mam tu, widzisz krewniaka, przyjechałem odwiedzić.Ale zaparę dni wywalam z powrotem, zdechnąć tu można z nudów.Nawet babki ciekawszej niemożna podgruchać, wszystkie gnojem prześmierdły. Cholera, delikatnyś się zrobił!! Co w Olsztynie? Jak wiara? Koniki są? Jak i dawniej.Tylko gliny mocniej naskakują.Dali im samochody, radia, więcejtrzeba głową pokręcić, żeby grosz lepszy zarobić.Ale są sposoby, radzi się jakoś.Mnie,widzisz, cztery miesiące trzymali, obsunęła się noga przy jednej robótce.Byłoby gorzej, aleposzkodowany facet bał się, zeznawał, że nie pamięta.Postraszyli go trochę koleżki.Jak oli-wić, to dobrze, stara zasada.Gadaj, co robisz na tym traktorze? Dawno tu siedzisz? Myśle-liśmy, że kiblujesz, jakeś tak zniknął z oczu. Dawno.Pracuję, wożę dłużyce do tartaku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]