[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na domiar złego lot do Mombasy został zniewiadomych przyczyn przesunięty o dwie godziny, a na jakie-kolwiek zapytania czarnoskóry urzędnik w okienku grzecznie,40ale dość flegmatycznie odpowiadał, że nastąpił kłopot, i koń-czył swoją wypowiedz słowami: pole, pole, co oznaczało spo-kojnie, spokojnie.Czarek nie miał czasu na rozważania.I nie czuł się spokojny.Nie zostawi Lutki samej, chociaż lotnisko wyglądało impo-nująco i śmiał twierdzić, że standardem przewyższało niejedenpolski port lotniczy - a on, nie wiedzieć czemu, wyobrażał so-bie chatę krytą trzciną i klepisko, gdzie przy dzwiękach tam-tamów wykrzykuje się zapowiedzi lotów.Tak samo nie przy-puszczał, że gdzie nie spojrzy, zobaczy ochronę albo żołnierzy.Cóż, podróże kształcą, stwierdził, podziwiając nowoczesnąarchitekturę wnętrza i organizację pracy ciemnoskórych męż-czyzn ubranych w schludne uniformy.Jednak po wszystkichinformacjach, jakie wyczytał w przewodnikach, mówiących, żeNairobi to jedno z najniebezpieczniejszych miast na świecie,Czarek wolał zachować ostrożność i dmuchać na zimne.Pod-czas ostatniej telefonicznej rozmowy z profesorem usłyszał, żew czerwcu podłożono w centrum miasta bombę, w wynikuczego zostało rannych trzydzieści osób.Przez głowę przelecia-ły mu też wszystkie urocze w treści artykuły o Mungiki: Oko-ło 500 ciał znaleziono w Nairobi , Policja wypowiedziałasekcie ostateczną wojnę.Polała się krew.I on miałby zosta-wić tu samotną kobietę? Nie mógł tkwić z Lutką w poczekalniprzez dwie godziny, a potem dowiedzieć się, że samolot makolejny kłopot, a coś mu mówiło, że taki scenariusz jest bardzoprawdopodobny.Przecież gdzieś na płycie lotniska czekał jużna niego umówiony transport, nie wypadało więc dłużej nad-werężać cierpliwości pilota.Z drugiej strony.Co on powie wobozie?Wyświadczono mu wielką grzeczność, zapraszając doudziału w wyprawie, za którą, oprócz kosztów podróży, jak narazie nie zapłacił ani grosza.41A teraz zjawi się z babą i futrzanym tchórzoszczurem?Trudno, coś wymyśli.Lutka leci z nim! Przecież Logipi tonie koniec świata, a w obozie dysponowano samolotem.Zaw-sze można dostarczyć kobietę z powrotem do stolicy.Gdyby jątu zostawił - samą, w nocy i chorą - nie zaznałby spokoju.Jeszcze tylko uprzedzi Agunię.Niespodziewanie z megafonów zabrzmiał komunikat w ję-zyku angielskim, który był skierowany.do niego!- Pan Cezar Trebac, który przybył do Nairobi lotem 14567,proszony jest o podejście do punktu informacji, gdzie oczekujego przedstawiciel ekspedycji naukowej.Rozejrzał się jak ktoś potrzebujący pomocy i zaraz jąotrzymał.Jeden z pracowników lotniska pomógł Czarkowiprzy bagażach, on sam zajął się Lutką, której wytłumaczył wskrócie, co się dzieje, choć za bardzo nie miał pewności, czycokolwiek zrozumiała.Słysząc o dalszym przebiegu podróży,bez słowa protestu pokiwała głową, a następnie poprosiła owodę.Po krótkiej chwili ruszyli za ochroniarzem.Przy stanowisku informacji Czarek już z daleka zobaczyłolbrzyma! Przyjrzał mu się badawczo, jakby przeczuwając, żeimponujący wielkolud stoi tu właśnie z jego powodu.Mężczy-zna w wojskowych spodniach i koszulce opinającej gigantycz-ne mięśnie trwał w swobodnym rozkroku.Posturą nasuwałskojarzenie z hebanowym drzewem wyrastającym z błyszczą-cej posadzki.Spokój i siła biły od niego na odległość.Najwy-razniej kogoś wyczekiwał.Z założonymi na piersi rękami wy-ciągał na boki mięsistą szyję i wodził wzrokiem po twarzachmijających go ludzi.Widząc wbite w siebie spojrzenie Czarka,poruszył się, a po chwili zastawił im drogę.- Cześć.Ty jesteś.- przemówił poprawną angielszczyzną.42- Trębacz - wszedł mu w słowo Czarek i wyciągnął na po-witanie wolną rękę.Drugą przytrzymywał Lutkę.- Cezary,polskiego zdrobnienia ci oszczędzę.- Festus Kijata, pilot.- Olbrzym błysnął zębami i w nieu-dawanej serdeczności zmiażdżył Czarkowi dłoń.Z troskąprzyjrzał się jego towarzyszce.- %7łona zle się czuje?Przejął dowodzenie, nie zostawiając choćby chwili na prote-sty.- Ja pomogę - oświadczył i wziął Lutkę na ręce, jakby byłalżejsza od strusiego pióra.- Musimy się śpieszyć, bo profesorma kłopot.Ktoś zamordował kucharza.Piwo zdecydowanie pomogło.Wszelkie wyrzuty sumienia Lutce przeszły.Co tam znajomyAguni i jego ramiona! Ważne, że jakoś przeżyła lot i wreszciejest w Mombasie.Wszystko się wyjaśni, szczerze porozmawiaz Robertem, w końcu nacieszą się swoim towarzystwem.Cze-kają ich romantyczne spacery nad oceanem, wspólne kolacje,może nawet wycieczka po Kenii? Czytała o Masajach i ichrezerwacie, chętnie pojechałaby też do Tanzanii, żeby zoba-czyć ośnieżony szczyt Kilimandżaro.Słońce, wiatr, egzotyczneowoce, lwy, słonie, żyrafy o długaśnych rzęsach.I ona towszystko zobaczy na własne oczy!Usiadła na łóżku i z ciekawością rozejrzała się dookoła.I aż nie chciała wierzyć.Robert mieszkał w tak spartańskich warunkach?Jej się podobało, lubiła prostotę, ale Robert?Bez telewizora i sprzętu grającego? W zwykłej izbie, bocztery ściany zbite z desek w pełni zasługiwały na tę nazwę?Owszem, panował tu porządek, miło się siedziało w plamiesłońca padającego przez niewielkie okna - drewno ożywczopachniało lasem, podłoga i meble były czyste, ale na stoliku,43łóżku, dwóch krzesłach i szafie wystrój wnętrza absolutnie siękończył.Gniazdko w sam raz dla kontemplującego swoje wnę-trze dalajlamy, nie dla Roberta, który lubił otaczać się eleganc-kimi przedmiotami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]