[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- No chodz, Henry.Grzeczny piesek.Posłuszny piesek.Odbezpiecza broń i robi dwa kroki w moją stronę.Zamieram.Mierzy prosto w głowę.Zaraz jednak wybucha śmiechem i przykłada broń do skroni.- A co powiesz na to, Henry? Czy tak się stanie?-Nie.Nie!Marszczy brwi.453- Jesteś pewny? - Przesuwa broń na pierś.- Tak lepiej? W głowę czy w serce?Robi krok naprzód.Stoi tak blisko, że mogę jej dotknąć.Mogę jąchwycić.kopie mnie w pierś.Leżę rozciągnięty na podłodze, niespuszczając z niej wzroku.Pochyla się i pluje mi w twarz.- Kochałeś mnie? - pyta.-Tak.- Kłamca - mówi i pociąga za spust.Poniedziałek, 18 grudnia 2006 (Clare ma 35, Henry 43 lata)CLARE: Budzę się w środku nocy.Kiedy dostrzegam, że nie maprzy mnie Henry'ego, wpadam w panikę.Siadam na łóżku.Przezmyśl przebiegają mi setki możliwości.Mógł go przejechać samochód, mógł utknąć w jakimś opuszczonym budynku, tkwić gdzieśna zimnie.Nagle słyszę jakiś dzwięk.Ktoś płacze.To chybaAlba, może Henry poszedł sprawdzić, czy wszystko u niej w porządku.Wstaję i idę do jej pokoju, lecz Alba smacznie śpi, zupełnie odkryta, za to przytulona do misia.Idę korytarzem, nasłuchując, i na podłodze w salonie znajduję Henry'ego z twarzą ukrytąw dłoniach.Klękam obok niego.- Co się stało? - pytam.Henry podnosi głowę i we wpadającym przez okno świetle latarni dostrzegam na jego policzkach łzy.- Ingrid nie żyje.Obejmuję go ramieniem.- Ingrid nie żyje od bardzo dawna - mówię cicho.Henry potrząsa głową.- Lata, minuty.to nie ma znaczenia.Siedzimy w milczeniu na podłodze.- Jest już rano? - pyta wreszcie Henry.- Owszem.Za oknem jest jeszcze ciemno.Nie słychać też śpiewu ptaków.- Wstańmy już, dobrze? - mówi.Przyprowadzam wózek, pomagam mu usiąść i wiozę go do kuchni.Przynoszę z łazienki szlafrok i Henry z trudem go wkłada.Sie-454dzi przy stole, wyglądając przez okno na zasypane śniegiem podwórko.Gdzieś w oddali słychać szczęk pługu odśnieżającego ulice.Zapalam światło.Wsypuję kawę do filtra i wlewam wodę doekspresu.Wyjmuję dwie filiżanki.Otwieram lodówkę, lecz gdy pytam Henry'ego, na co ma ochotę, kręci przecząco głową.Siadamnaprzeciwko niego.Ma zaczerwienione oczy, a włosy sterczą muwe wszystkie strony.- To moja wina - mówi.- Gdybym się tam nie zjawił.- Mogłeś ją powstrzymać? - pytam.- Nie.Próbowałem.Ekspres zaczyna szumieć.Henry przeciąga dłonią po twarzy.- Zawsze się zastanawiałem, dlaczego nie zostawiła żadnegolistu.Już chcę go zapytać, co ma na myśli, gdy dostrzegam stojącąw drzwiach kuchni Albę.Ma na sobie różową koszulę nocną i zielone pantofle-myszki.Mruży oczy w ostrym świetle.- Cześć, mała - mówi Henry, a Alba podchodzi do niego i siadana poręczy wózka.- Dzieńdbry - mówi.- Dzień jeszcze nie wstał - mówię.- Jest jeszcze noc.- To dlaczego wy już wstaliście? - Zaczyna węszyć jak mały piesek.- Robicie kawę, więc jest już rano.- Znów to błędne przekonanie, że kawa oznacza ranek - mówiHenry.- W twoim rozumowaniu kryje się poważny błąd.- Jaki? - dopytuje się Alba.Nie znosi się mylić w czymkolwiek.- Opierasz swoje wnioski na błędnych danych.Zapomniałaś, żetwoi rodzice uwielbiają kawę, są od niej niemal uzależnieni, więcmogli po prostu wstać z łóżka w środku nocy, żeby się JEJ NAPI- Henry kończy, rycząc jak potwór.- Ja też chcę kawy - oświadcza Alba.- Też jestem UZALE%7łNIONA - odpowiada Henry'emu równie głośnym rykiem.On jednak ujmuje ją pod ramiona i stawia na podłodze.Alba obiega stółi mocno obejmuje mnie ramionami.- Rycz! - wrzeszczy mi prosto do ucha.Wstaję i biorę ją na ręce.Jest już taka ciężka.- Sama rycz.Niosę ją korytarzem i rzucam na łóżko, a ona zanosi się śmiechem.Stojący na szafce nocnej zegarek pokazuje 4.16.455- Widzisz? - mówię jej.- Jest jeszcze za wcześnie na wstawanie.Po obowiązkowej dawce marudzenia Alba układa się do spania,a ja wracam do kuchni.Henry'emu udało się nalać nam kawy.Siadam przy stole.W kuchni jest bardzo zimno.- Clare.- Mmmm?- Kiedy umrę.- Urywa, odwraca wzrok, bierze głęboki oddechi zaczyna jeszcze raz.- Wszystko przygotowałem: dokumenty, testament, listy do różnych ludzi i rzeczy dla Alby
[ Pobierz całość w formacie PDF ]