[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nikt się nie sprzeciwiał, wszyscypozostali milczący.Witold także uważał przyzwoitym zatrzymać się zrodzicami, choć bardzo by był sobie życzył pójść za siostrą. No odezwał się prezes, ścigając oczyma córkę no! powiempaństwu, że ta Tyglówna! ta Tyglówna.to coś wielce osobliwego.%7łe piękna to fraszka, ale uważaliście, co za ton! jaka łatwość wobejściu, wielka pani. Tak dalece to dziwne i uderzające odezwała się prezesowa żeja w głowę zachodzę.To być nie może, żeby ona wyszła z pensji i ztej chaty, taką jaką jest.W tej dzieweczce mimo jej młodości czuć,że chyba musiała bywać na świecie, ja wam powiadam, że to jakaśtajemnica.Tego taktu się nie nabywa samej przez się, dać go tylkomoże widzenie ludzi, obycie się z towarzystwem.Mówiąc to, zacna prezesowa potrząsała głową i przechadzała sięporuszona.Widać w niej było więcej jakiejś niewytłumaczonej obawyniż nawet zdumienia i pociechy.Macierzyńskie serce niepokoiło się ozetknięcie córki i syna z tą istotą zagadkową. Nic nie wiem rzekł prezes nic nie wiem, czuję że Anusia matrochę racji, a mimo to wolałbym dla niej i dla własnej pociechy, żebyją nie świat, ale Boży dar uczynił tym, czym ona jest.Osobliwszadziewczyna.Witold wyszedł na kilka kroków przeciwko powracającej siostrze,która szła, a raczej biegła z dziecięcą radością ku rodzicom. A co, Marynka, a co? zawołała, składając ręce i śmiejąco siępatrząc w oczy rodzicom cóż moja Marynka. Jak to, twoja? spytała matka. Moja, bo mi się bardzo podobała! bo mnie zajęła niesłychanie. A my się tu już o nią kłócimy odezwał się ojciec to nie możebyć, powiada twoja matka, żeby ona taką wyszła z pensji.Kazia ruszyła ramionami. Ja nic nie wiem zawołała tylko to, że śliczna, miła i wielkadama, i bardzo mi się ją chce kochać! A! bo ty jesteś z kochaniem straszna śpieszyńska przerwałamatka a ja niedowiarek Boży, radzę poczekać i dobrze sięrozsłuchać i rozpatrzeć.Kazia zrobiła minkę nieukontentowaną. Ręczę za nią, że wyjdzie zwycięsko, choćbyśmy jak najtroskliwiejindagowali rzekła cicho.Podwieczorek upłynął cały na rozmowie, domysłach i po troszesprzeczkach, a że cel jego był dopięty, cała rodzina zabrała sięwkrótce na powrót do domu.Prezes, w interesie pana Marcina rozpoczynając starania, napisałnajprzód grzeczny list do pana Larischa.List ten otwarty leżał właśniena skromnym, zarzuconym papierami biurku jego, gdy syn nadszedł zminą znudzoną.Dla zrozumienia stosunku, jaki z sobą łączył tych dwóch przyszłychaktorów naszej powieści, potrzebujemy nieco w przeszłość się cofnąć.Zagłębić się w nią wszakże nie potrafimy daleko, bo żywot i sprawyp.von Larisch okryte były taką nieprzebitą tajemnicą, iż pozaprzybyciem jego do Prus Zachodnich, nic dalej w mgłach i ciemnościwidać nie było.Larisch z jakiejś innej części Niemiec przeniósł się do tego kraju,mówił czasami o pobycie swym w Meklemburgii, powiadał, że długodość bawił nad Renem, nie była mu obcą Austria, ale co gdzie robił iprzez jaki przeciąg czasu tam przebywał, nikt się dowiedzieć niemógł.Na zapytanie wprost do niego wystosowane o to, umiałodpowiadać ogólnikami, z których ostatecznie nic się pewnego niedawało wyciągnąć.Przed nabyciem dóbr w Prusach Zachodnichostatnio dość długo mieszkał w nadsprejskiej stolicy, którą znałdoskonale i miał tu stosunki w najrozmaitszych sferach, nie wyjmującnajwyższych.Mimo dość świeżej twarzy, dobrego zdrowia i postawy,która wieku odgadnąć też nie dawała, miał pono więcej lat, niżelitwarz pokazywała.Trzymał się wszakże młodo i dobrze, choć zewspomnień, o których mówił, na sześćdziesiątkę obliczyć go byłomożna.Po śmierci ukochanej wielce żony, która mu zostawiła jedynego syna,Larisch przeniósł się na wieś i zdawało się, że dla przyszłości dziecka,dla zapewnienia mu świetnego losu, który daje fortuna świetna, oddałsię cały gospodarstwu, spekulacjom i robieniu majątku.W początkachobcy temu zawodowi, jak sam powiadał, uczyć się go musiał, aleniepospolite dary umysłowe, niezmierna w pracy wytrwałość,charakter potężnie zahartowany, dozwoliły mu wkrótce prześcignąćtych, którzy się z niego śmieli zrazu.Z zimną krwią dawał szydzić zsiebie, a w końcu dziwił zazdrosnych, uśmiechając się z nichnawzajem.Larisch zresztą nie nadużywał nigdy wyższości swej, był niezmierniemiły, łagodny, spokojny, grzeczny, małomówny, uprzejmy, ale twardyi nieubłagany jak żelazo.Nie naraził się nikomu, ale nikomu nieustąpił też; obelgi i gniewy znosił, jakby nie do niego się stosowały.czasem uśmiechał się, gdy widział, że się kto nadto unosił.Nie znanow jego życiu słabej strony, żadnej namiętnostki, żadnego ustępstwa,nic, co by go zdołało z drogi sprowadzić.Był regularny jak machina ijak machina niezwyciężony.a głuchy.Co więcej, takim, jakim byłdla drugich, znajdował go też własny syn.Larisch kochał go, nieżałował dlań nic, wychowywał go po książęcemu, ale wymagał odniego tego żelaznego charakteru, jaki w sobie wyrobił.Był on równie zagadką dla dziecka, jak dla obcych ludzi.Znali się znim niewiele może, więcej jak dwaj dalecy krewni, co się kiedyniekiedy z sobą spotykali.August, pieszczoszek matki póki żyła przeszedł prawie bezpośrednio na pensję, a z niej do wyższychzakładów naukowych i do uniwersytetu, kiedy niekiedy tylkospędzając w domu ojca ferie szkolne i uniwersyteckie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]