[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Takie spotkanie należy opić.Marta odsunęła kieliszek, który jej podał.– Więc to wy stoicie za tym wszystkim?– My? – zdziwił się Rosjanin.– My robimy wszystko, żebyuchronić się od podobnych podejrzeń, co, mam nadzieję,szybko sobie wyjaśnimy.Niech pani nie będzie niegrzeczna,proszę się napić.– Pan pierwszy.– Niech będzie.– Wypił, napełnił drugi kieliszek i podał goMarcie.– Dobra wódka, proszę wierzyć.Wypiła.Gospodarz nalał wódki Milikowi, a potem Gregowi,który jako jedyny uprzejmie docenił jakość trunku, kiwając zuznaniem głową.– Na wstępie może coś wyjaśnię – podjął Ruski.– Żebyścienie bali się o swoich współpracowników, którzy niby mieli sięwami opiekować i ubezpieczać.Umówiliśmy się z panemgenerałem Sońką, że nie będzie żadnych niespodzianek inikomu nic się nie stanie, więc grupy operacyjne są tu zbędne.Pan Sońko przyznał mi rację i tak jesteśmy tu, w lesie, tylkomy.Ja i wy.Nie oczekujcie.odsieczy.Dlaczego nie jestem zdziwiona? – pomyślała Marta.Jejtowarzysze także nie wyglądali na zaskoczonych.Gregpopatrzył na nich z dumą: mówiłem, że to pułapka.A więcdlatego nie widzieli żadnych agentów w pobliżu.Nie było ichod początku.Niezła ściema.Tylko po co całe to udawanie?– Dla pozorów trzeba było pokluczyć – wyjaśnił szybkoRosjanin.– Żebyście za wcześnie nie nabrali podejrzeń.No, aleteraz wyjaśnienia wam się należą.Zdaje się, że to będzie dzieńoświecenia.– Oby – mruknął Milik.– Na imię mi Alosza.Dziwne imię jak na szpiega, prawda?– Dziwne – przyznała Marta.– Takie mi dano i takie mam.Wcześniej na placówce byłWładimir, potem Wołodia, wreszcie Giennadij.To były dobreimiona dla szpiegów, ale Alosza? Jakie czasy, tacy szpiedzy.Dziś wiele się zmieniło.Wszyscy porządni szpiedzy wylądowaliw biznesie, na placówkach zostały tylko takie niedobitki jak ja.Nie będę się przed wami kreował na Bóg wie kogo.Z każdejporządnej roboty wywalano mnie za picie, aż w końcuwylądowałem w Warszawie.A był czas, że przechadzałem sięjak król po słonecznym Madrycie.Ech, było, minęło.– Jaką fuchę panu dano?– Alosza – przypomniał.– Proszę mi mówić po imieniu, miłobędzie.Jestem niby attaché handlowym, ha! Niezła fucha.Nibydużo handlujemy, ale biznes teraz lepiej sam sobie radzi, bezpośrednictwa ambasad, bo to jest potrzebne tylko wtedy, gdypojawia się problem.Alosza wyraźnie zamierzał się rozkręcić, a Milika zżerałainnego rodzaju ciekawość.– Dobrze, wyjaśni nam pan swoją rolę w tym.–.burdelu? Takiego słowa zamierzał pan użyć? Jeśli tak, tochyba jest właściwe określenie.Niezły burdel nam zrobił tenwasz minister.– „Nasz minister” – powtórzył Milik.– A co pan tu robi?Porwanie chyba się nie mieści w działaniach dyplomatycznych?– Moja rola? Myślicie, że maczałem palce w tym porwaniu?O nie, kochani, ja tu tylko sprzątam.Można powiedzieć, żechwilowo przyjąłem rolę fałszywego porywacza, żebydoprowadzić was do prawdziwego.Ale zanim wszystkowyjaśnię, poproszę o waszą broń.Tak na wszelki wypadek,żeby nie doszło do incydentu o skutkach międzynarodowych.Popije się dwóch sąsiadów, pobije, a potem narody wszczynająwojny, głupota.Ochroniarz mocniej ścisnął automat.Greg niechętnie oddałsig-sauera, a Marta glocka.– To z tej zabawki zrobiła pani porządek z ludźmi Szakala?Nieźle.A pan? – zwrócił się do Milika.– Ja jestem dziennikarzem.– I nie nosisz broni, chłopcze? Oj, w Moskwie to ty byś długonie pożył, nie pożył.– Była tragedia, jest komedia – mruknął Milik.– Niech panw końcu powie, o co chodzi, bo to przestaje być zabawne.– Dla nas nie jest zabawne od dawna.42Szakal znudził się wypatrywaniem zleceniodawcy przez oknoi usiadł naprzeciwko Szarawarskiego, mrużąc oczy.Widzisz, staruszku, myślenie kutasem do niczego dobregonie prowadzi – skonstatował, patrząc na wystraszonegoministra
[ Pobierz całość w formacie PDF ]