[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Nagle go zobaczyła  szedł ku niej z ciepłym uśmiechem.Na powitaniepocałował ją w policzek. Jak dobrze cię widzieć, Iris!Wymamrotała jakąś zdawkową odpowiedz.Zbiegli schodami do kolejki podziemnej.Po peronie przewalały się tłumyurzędników, którzy skończyli pracę, i żołnierzy w mundurach khaki.Nieustanniedudniły pociągi.Iris przestraszyła się nagle, że jeśli teraz nie znajdzie właściwychsłów, to może ich już w ogóle nie znalezć  i tak zostaną: wprawdzie oboje w sobiezakochani, ale dalecy i rozdzieleni na zawsze.Nagle zrozumiała, że nie potrzebuje żadnych słów.Słowa czasem dzielą,stwarzają dystans.Poczuła ruch powietrza, zapowiadający wjazd pociągu na peron;Ash wysunął się do przodu, ale go zatrzymała. Co ty, Iris?  obejrzał się, zdziwiony.Wspięła się na palce i pocałowała go  najpierw nieśmiało, lecz gdy zobaczyła,jak rozbłysły mu oczy, gdy znalazła się w miażdżącym uścisku jego ramion iusłyszała wypowiedziane szeptem, jakby z westchnieniem swoje imię, wyzbyła sięwszelkich wahań.Zamknęła oczy i zatraciła się w pocałunkach, nieświadoma, żetłum wokół nich rozdziela się na dwa strumienie, pozostawiając ich pośrodku.Trzeba było teraz zacisnąć zęby i uzbroiwszy się w cierpliwość, czekać nawłaściwy czas i sprzyjające okoliczności.Lucas uczył George'a jazdy konnej.Sadzał chłopca na kucyku, któregoprowadził po ścieżce.Malec, z przerażeniem w oczach, ściskał kurczowo wodze.Kiedy kucyk szarpnął się, rozdrażniony ukłuciem owada, George zaczął płakać, ana następnej lekcji prawie wpadł w histerię.Lucas za karę zamknął go w pokoju;słuchając, jak wrzaski malca stopniowo przechodzą w rozpaczliwy szloch,Mariannę zrozumiała, że nie wolno jej dłużej zwlekać.Kilka dni pózniej przypadało święto pełni księżyca.Praca na plantacji ustała.Wyciągnięto ze świątyni tamilskie bóstwo Saami, osadzono je na drewnianym,kolorowym pawiu, po czym w uroczystej procesji obwożono po posiadłości.Wchatach kulisów bębny zanosiły się monotonnym, przerazliwym łoskotem, odktórego drżała ziemia.Tego dnia ogród w Blackwater wyglądał szczególniepięknie, w krystalicznie czystym powietrzu każdy listek odcinał się z niezwykłąostrością od innych.Przy małej, ukrytej wśród drzew świątynce powiewały białewstążki.Mariannę nie wiedziała, czy to oznacza żałobę po czyjejś śmierci czyraczej jej zapowiedz.Rano bawiła się z George'em w ogrodzie, a gdy Arna zabrała go na lunch, usiadła z książką pod banianem.Chociaż przewracała raz po raz kartki, nie czytała,tylko pilnie obserwowała, co się dzieje.Zauważyła, co umknęło uwagidziewczyny, że Lucas tego dnia gorzej się czuł  mrużył oczy przed światłem iporuszał się powoli, jakby bał się nasilenia bólu wewnątrz czaszki.Ama była wzłym humorze, poganiała służących i stroiła fochy wobec Lucasa, co niebawemwyprowadziło go z równowagi.Potrząsnął nią brutalnie i krzyknął: Na miłość boską, kobieto, przestań wreszcie marudzić! I ten hałas.Niechbywreszcie przestali tak strasznie jazgotać!Ama wbiegła do bungalowu, tupiąc drobnymi stopami po podłodze.Lucas jadłniewiele, za to pił równo przez całą godzinę lunchu, po czym wrócił na werandę.Dym z jego cygara unosił się w nieruchomym powietrzu.Drewniana podłogawerandy zdawała się drgać od łoskotu bębnów.W ogrodzie Ama przenosiła sięnerwowo z jednego skrawka cienia do drugiego, przystając raz po raz, by przyjrzećsię pierścionkom na palcach i gładkiej fali długich, ciemnych włosów.Dziesięć minut pózniej Mariannę wycofała się z werandy niby po jedwab dohaftowania.W sypialni odnalazła w tyle szuflady tabletki nasenne, które przepisałjej doktor Scott.Fiolkę ukryła w rękawie bluzki.W holu zatrzymała Nadeshana,który wychodził właśnie z kuchni i zabrała mu tacę z butelką araku orazkieliszkiem. Sama to zaniosę panu, możesz iść świętować, Nadeshan.I powiedz innym,proszę, że mają wolne popołudnie.Napełniła kieliszek arakiem, drżącymi rękami odkorkowała fiolkę i wsypała jejzawartość do trunku.Jeśli widział, to mnie zabije, przemknęło jej przez głowę.Schowała pustą fiolkę i zaniosła tacę na werandę.Postawiła ją obok Lucasa, a sama usiadła w kącie z robótką, zmuszając się dohaftowania.Nie wolno jej się przyglądać ani robić niczego, co odbiegałoby odnormy.Nie wolno podnosić wzroku, żeby mąż nie zobaczył w jej oczach buntu.Igła migała tylko w jej palcach  francuski węzełek tu, płatek kwiatka tam.Ilewypił? Na pewno dość.Jak długo będzie spał? Może kilka godzin.Zaskrzypiał wiklinowy bujany fotel, zapachniało dymem z cygara.I zpewnością minęło już trochę czasu, odkąd słyszała brzęk szkła.Podniosła głowę.Lucas miał zamknięte oczy.Obok niego stał pusty kieliszek, w popielniczce tliłsię koniuszek cygara.Zawołała męża po imieniu, ale się nie obudził.Wymknęła się tylnymi drzwiami z domu i pobiegła do pana Saltera.Siedział naswojej werandzie ze szklanką w ręku. Biedna Ama!  westchnęła. Tak chciałaby pójść na bazar, ale nie ma kto jej zawiezć! Czy pan Melrose. Męża boli głowa.Zasnął i pewnie prześpi całe popołudnie.Wróciła biegiem do bungalowu.W sypialni ściągnęła żaluzje i story, a potemrozłożyła na łóżku dużą jedwabną chustę.Zapakowała w nią ubranka George'a,pieniądze i wszystkie zgromadzone rzeczy.Dołożyła do tego swoją szczotkę,grzebień, zmianę bielizny oraz fotografię Arthura.Poszła do kuchni.Otwierając drzwi miała na końcu języka:  Potrzebuję butelkęsłabej herbatki dla dziecka.Peria ma ochotę na trochę herbatników i owoców",ale w kuchni nikogo nie było, wszyscy poszli świętować, mogła więc sama zabraćwszystko, czego potrzebowała.Wróciwszy do siebie, dodała butelkę i jedzenie do pozostałych rzeczy izawiązała tobołek.Wtedy usłyszała za sobą szelest; w progu stał Lucas. Ty suko! Ty mała suko!  Postąpił kilka kroków.Mariannę zamarła zestrachu.Zauważyła jednak w jego ruchach niepewność  chwiał się i przechylał naboki, kiedy ku niej podchodził.Oczy, które zerkały to na nią, to na tobołek, byłyszkliste, w jasnych tęczówkach błyszczały czarne punkciki zrenic.Spróbowała podbiec do drzwi, złapał ją jednak, boleśnie wbijając palce wramię. Chciałaś mnie zostawić, tak? Wiedziałem, że coś knujesz, ty suko!Błyskawicznym ruchem zrzucił tobołek na podłogę. Mówiłem, że nie pozwolę gosobie odebrać.Nigdy! Pierwej zobaczę cię martwą!Nagle chwycił ją oburącz za szyję, uciskając kciukami tchawicę.Usłyszała swójchrapliwy z przerażenia oddech.W uszach jej huczało, przed oczami miałaciemność.Uderzyła Lucasa na oślep obiema pięściami; musiała trafić w czułemiejsce, bo usłyszała, jak wciągnął ze świstem powietrze.Ucisk na jej szyi zelżał,więc resztkami sił wyszarpnęła się z jego rąk.To wystarczyło, by Lucas straciłrównowagę, zatoczył się i upadł ciężko, uderzając głową o mosiężną ramękominka.Mariannę wciąż nie mogła złapać tchu, uniosła dłoń do gardła, drugą rękękurczowo zacisnęła na łóżku.Przymknęła powieki i walcząc z falą mdłości,próbowała zachować przytomność [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl
  • Copyright © 2016 (...) chciaÅ‚bym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
    Design: Solitaire