[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Piorun by straszniejszego nie wywarł skutku.Myślano że z głębi nocnychciemności mściwy upiór przyszedł z piekła wymierzyć karę.Co żyło rzuciłosię krzycząc ku drzwiom, cisnąc tłumnie z przełażeniem, tylko stary siwymężczyzna przy kominie pozostał prawie spokojny, a panna Karolina prędko sięopamiętawszy powróciła, usłyszawszy grzmocenie kijem i krzyki, któredowodziły, że Szaławiła powrócił zdrów i cały.Koniuszy nie czekając zapłatyumknął, chłopaków kilku wcisnęło się do kąta. A! trutnie jakieś! zawołał Zbisław, takeście to mnie kochali! tak to mnieżałowaliście? Czekajcież.dam wam co należy.Za panem domu oknami poczęli się drapać Tomaszewski, %7łubr, Zabrzeski,Barański; cała czereda towarzyszów równie zagniewanych na służbę jak samgospodarz.Młócka po grzbietach, której towarzyszyły jęki, uniewinnienia, prośby.trwałakrótką chwilę.Panna Karolina pewna znać że się jej nic nie stanie, patrzałaspokojnie na popłoch, jakby sobie nic do wyrzucenia nie miała.Tak samo przypatrywał się stary kredencerz.Towarzysze Zbisława dopiero terazzobaczyli że na stole złożone rzeczy były ich własnością skradzioną wgospodzie.Ale z kąd się one tu wziąć mogły? Ciekawość nakazywałarozpytywać.Wstrzymał się więc Zbisław kij rzuciwszy i wezwał starego przedswój trybunał. Mości Szkliński zawołał, gadajcie mi co to jest? kto wam powiedział żemzabit? kto tu te rzeczy przyniósł? kto je na złodziejach odzyskał? A to właśnie nad wieczór się stało, proszę pana, jacyś ludzie nieznajomi,rzekł zwolna Szkliński, przybyli z wozem, za wozem prowadząc konie.Nawozie były o to te rzeczy i pieniądze i broń.Tyleśmy dopytać mogli, że panówna weselu miano pozabijać. Ale cóż to za jedni, przerwał Zbisław, bo nam konie i wszystko topokradzione.? Kto ich wie co byli za jedni! odparł stary, ja tu mało kogo znam, koniuszypono rzeczy przyjmował. I ślicznieście mnie żałowali! krzyknął Zbisław. Jam się tu do niczego nie mięszał ja obcy.dodał Szkliński. A panna Karolka! hę! rzekł grożąc Zbisław.Ta się uśmiechnęła Dałbyś pan pokój jam śpiewała ze strachu przed tągawiedzią, bo wiedziałam że się panu nic nie stanie.a przecież broniłampańskiej własności.Głową tylko pokiwał gospodarz.towarzysze rzucili się do stołu, szukająckażdy swoich rzeczy i odzieży. Panno Karolino! rzekł Zbisław, nie żałowaliście sobie jedzenia i picia,dajcież i nam.proszę się zakrzątnąć, bośmy jak psy głodni Chłopcy.dosłużby, gałgany.Hej dodał jeszcze Koniuszego jeśli nie miał czasu drapnąć, przytrzymać,jego, rzeczy, konie, wszystko.Mamy z nim dawno na pieńku.I niech mi tu,jeśli go złapią, przyniosą maznicę z dziegciem lub smołą, ja mu sprawiędjabelski podwieczorek.Więc po wybuchu pierwszych gniewów, wszyscy już.niemal poczynali sięśmiać.nawet Zbisław.Do Koniuszego tylko miał największą złość i na tegosię z maznicą odgrażał, ale tego już w żadnym kącie dworu nie znaleziono.Wpomoc córce rozbudzony przywlókł się Ekonom, czerwony ze snu i od gorzałki,chwiejący na nogach, ale z bizunem przez plecy i w gotowości do usług.Stanął w rogu submitując się wysłał go pan po fury, na których przybyli i wpogoń za koniuszym.Tym czasem razno przysposabiała się, wieczerza. Ze stołu sprzątnięto rzeczy,w kuchni prażono i prażono, a butelki na przenosiny przysposobione, koszamipoczęli przynosić chłopcy.Po pierwszych kieliszkach anticipative skosztowanych przed wieczerzą, humorwrócił jak za najlepszych czasów.Kłuła tylko tajemnica tych rzeczy pokradzionych tak dziwnie i wróconych. Ono to z tego wszystkiego widać, rzekł lakonicznie %7łubr.iż to była podłajakaś intryga. Ale czyjaż? podchwycił Zbisław, czyja? To się okaże dołożjrł Tomaszewski, to się wyświeci. Oczewista rzecziż kradzież w karczmie miała tylko na celu, aby pogoń za waszą jejmościąstrzymać. A oczewiście, dodał Barański tym sposobem nas sparaliżowali.a ona jużdo tej pory niewiedzieć gdzie. Ej! gdyby tylko powrócił Dygowski, możeby języka przyniósł rzekłZbisław.ale któż tu znowu zarządził tak mądrze? Juści nie stryj, bo ten za mną,nie żona moja i nie jej matka, bo to nie kobieca sprawa, nie Strukczaszy, bo ontu obcy i to nie na jego robotę wygląda.więc kto u stu katów?Spojrzeli po sobie. Któż to wiedzieć może! westchnął Barański to się odkryje. To się okryć musi zawołał pięścią w stół bijąc gospodarz a co sięzwlecze nieuciecze i że winowajcy skórę wytataruję.możecie mi wierzyć,panowie a bracia.Na tej obietnicy skończyło się przecież.Zasiedli do stołu wśród gwaru isprzeczek, bo każdy co innego mówił, domyślał się i projektował.Było tam i śmiechu i kłótni dosyć.a gdy od stołu wstali myśląc o pościeli jużna dworze świtało.Poszli spać śpiewając, z dobrą myślą, a nazajutrz, tak się senudał że potrwał do południa.Ziewając jeszcze o dwunastej wyszedł gospodarz wganek zobaczyć co się dzieje na świecie, patrzy jedzie fura z chłopem wprostprzed dwór i, co śmieszniej, chłopska fura nie miała prawa nawet nadziedziniec wjechać wedle starego obyczaju.a ta wprost przed dom sięwysworowała.Patrzy Zbisław i poznaje na niej Dygowskiego.Dopieroż krzyk,rzucili się sobie w objęcia.Ponieważ szukał ich naprzód na gościńcu wgospodzie, wiedział więc już o kradzieży przyjaciel, ale o owym odniesieniurzeczy do domu, nic a nic.Gdy mu powiedział Zbisław począł dobrze głowąkiwać. Chodzmy no do izby, zawołał, na dworze gadać nie zdrowo.a mam ciwiele, wiele do powiedzenia, bom się porozpytywał u ludzi o różne rzeczy iprzesznurkowałem okolicę, a nikt się nie domyślał kto i po co, więc też mimówił każdy co miał na sercu bez ogródki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]