[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mam rację?Twarz Lee nie zmieniła się ani na jotę, za to pani Stanhope uśmiechnęła sięprzepraszająco. To nawyk, panie Pascoe.David powiedział, że jest pan wścibski.To wszystko. A pani co mu odpowiedziała? %7łe chciałam po prostu zobaczyć siostrzenicę odparła pani Stanhope znużonymtonem. Rzeczywiście, pomysł wyjazdu wyniknął dość niespodziewanie.Po rozmowie zpanem wróciłam do domu.Nieco pózniej zadzwonił Dave.Dowiedział się rano od Pauline,że kiepsko się czuję, i zaczął się martwić.Zasugerował, że mała przejażdżka, wypad dostarych znajomych, dobrze mi zrobi, a ja pod wpływem impulsu zgodziłam się.Zdaniem Pascoe wizja zatroskanego Dave a, który dokłada starań, żeby ukoićskołatane serce kuzynki, i proponuje jej wyjazd na wieś, zanadto zalatywaładrobnomieszczaństwem, żeby mogła być prawdziwa. Co się właściwie wczoraj wydarzyło, panie Pascoe? Czy chociaż tyle może nampan powiedzieć? Po sekcji będziemy wiedzieli coś więcej, ale na razie wydaje się prawdopodobne,że wczesnym popołudniem ktoś wszedł do waszego namiotu na terenie wesołegomiasteczka, udusił pani siostrzenicę i wyszedł, zostawiając przy wejściu kartkę z napisemZARAZ WRACAM odparł Pascoe, ostrożnie dobierając słowa. Wczesnym popołudniem, mówi pan? powtórzyła zaskoczona pani Stanhope. Ico, nikt nic nie widział? Nie słyszał? Wie pani, w lunaparku zawsze jest głośno.Nie znalezliśmy nikogo, kto widziałbycoś niezwykłego, ale przesłuchania trwają.Z panem również chcielibyśmy porozmawiać,panie Lee. Ze mną? Dlaczego? Dlatego że pracuje pan w wesołym miasteczku.Sam widziałem, jak wczoraj ranorozmawiał pan z panną Stanhope. Ale potem nie byłem w miasteczku, tylko w taborze odwarknął Lee. Panakumpel mnie widział, ten co tak śmiesznie wygląda. Tak, słyszałem.To było około trzynastej czterdzieści pięć.O której wyjechał pan zlunaparku? Nie wiem, jakoś w porze obiadu. Czyli wrócił pan na obiad do taboru, tak? No tak. Pańska żona została w parku.Sam pan sobie coś ugotował? Umiem sobie radzić. Ugotował pan sobie coś czy nie? naciskał Pascoe. I czy jadł pan sam? Możektoś pana widział? Jeśli koniecznie musisz pan wiedzieć, to wstąpiłem po drodze do pubu na piwko izapiekankę burknął Lee. Więc mam świadków. To świetnie.A ten pub? Co ten pub ? zaniepokoił się nagle Lee. Jak się nazywa? wyartykułował wyraznie Pascoe, z zainteresowaniem obserwującswojego rozmówcę. Cheese mruknął bez entuzjazmu Lee. Cheshire Cheese ? No proszę.Nawet Rosetta Stanhope obrzuciła swojego towarzysza zaciekawionym spojrzeniem. To nie po drodze rzucił Pascoe. Właśnie, że tak! zaparł się Lee. Często wpadam tam na drinka. Co pan powie.To był ciekawy trop, zapewne fałszywy, ale wart prześledzenia.Tyle, że nie teraz inie tutaj.Sekretarz przyniósł herbatę, ale zawahał się w progu, nie bardzo wiedząc, komu mają podać.Pascoe ruchem głowy wskazał panią Stanhope i spojrzał na zegarek. Państwo wybaczą, muszę wracać.Jestem pewien, że możecie tu państwo zaczekać,ale musicie mieć świadomość, że to jeszcze potrwa.Sekretarz wcale nie podzielał jego pewności, Dave Lee też nie wyglądał naszczęśliwego, natomiast pani Stanhope z zapałem pokiwała głową. W porządku orzekł Pascoe.Wyszedł do sekretariatu, zamykając za sobą drzwi, i z telefonu na biurku zadzwoniłdo komisariatu i poprosił o połączenie z Dalzielem.Nie zastał go jednak, porozmawiał więcz sierżantem Wieldem, któremu pokrótce streścił ostatnie wydarzenia i zasugerował, żebyzgarnął jakąś policjantkę i razem jak najszybciej przyjechali do kostnicy.Dopiero wtedy bez entuzjazmu wrócił na salę sekcyjną.Ellie Pascoe wyciągnęła się wygodnie na szerokiej, sprężystej sofie.Kiedy ją zPeterem wybierali, usiłowali udawanym napaleniem i przesadną zmysłowością wprawić wzakłopotanie sprzedawcę w sklepie meblowym co zupełnie im się nie udało.Za to samasofa, zdaniem Ellie, udała się wyśmienicie.Przewróciła stronę romantycznego thrillera, który aktualnie wykorzystywała doodwlekania pracy nad własną wspaniałą powieścią.Zadzwonił dzwonek.Zgodnie z najlepszą podmiejską modą, Ellie najpierw wyjrzała przez okno salonu.Napodjezdzie stał niebieski morris marina, w którym siedział mężczyzna z dwójką nastoletnichdzieciaków.Nie rozpoznała ani samochodu, ani pasażerów.Dzwonek zadzwięczał po raz drugi.Poszła otworzyć. Cześć powiedziała Lorraine Wildgoose.Była ubrana w dżinsy i luzną koszulę.Widziana od tyłu mogłaby, zdaniem Ellie, ujśćza nastolatkę za to potem, zobaczywszy jej twarz, każdy miałby prawo poskarżyć się nanieuczciwość reklamy.Nie była wcale brzydka, ale umalowane oczy i róż na policzkach niebyły w stanie zamaskować czterdziestu paru lat życia.Pod pachą trzymała trzy grube, sfatygowane tekturowe teczki. Obiecałam ci je podrzucić wyjaśniła. A ponieważ akurat tędy przejeżdżałam,pomyślałam, że wpadnę. Zwietnie! Ellie z trudem wykrzesała z siebie odrobinę entuzjazmu. Proszę,wejdz.Zaprowadziła Lorraine do salonu, gdzie z trudem powstrzymała się oduporządkowania poduszek na sofie i wepchnięcia pod nie książki, którą czytała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]