[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Widocznie on też miałjuż dość zgrywania starego głupka rodem z komedii rodzinnych.Nie chciało mi się słuchaćdalszego ciągu.- Po takim długim niewidzeniu chcecie na pewno pobyć trochę sami - powiedziałemwrednie.I poszedłem sobie.Zresztą, nie powinien mieć pretensji.Musiałem przecież załatwić ijego sprawę.Wpadłem do Katowni.Drzwi pilnował jakiś małolat, którego nie znałem.Tu się też zmieniało.Gówniarzerobili się coraz bardziej agresywni.- Szukasz czegoś?Spytał, jakby chciał się bić.A nie miał więcej niż czternastkę.- Jest Mussolini?- A kto pyta?Musiał to gdzieś podsłuchać.Nie wyglądał na takiego bystrzaka, co wymyśliłbypodobny tekst samodzielnie.Mussolini wystawił głowę z siłowni.- Co jest? A, to ty, Dzieciak.Właz.Małolat spojrzał na mnie wrogo, jakbym co najmniej chciał wygryzć go z posady.- Co to za święto? - spytał Mussolini.- Dawno cię tu nie widziałem.- Wakacje są.- Nie tłumacz się.Nie masz się co wstydzić, że jesteś porządny.Tacy też się przydają.- Mam problem - powiedziałem.- Gadaj.- Mojemu starszemu odwaliło i przyciągnął sobie z Rajchu beemę.Mussolini aż gwizdnął.- Musi kosić niezłą kasę.- Skąd.To z okazji.- Walnięty rzęch?- A jak? Tylko że staruszek wydał na niego swoją krwawicę.- I to jest twój problem?- Mój problem jest taki, że młode gnojki się nie znają i mogą się napalić.A on wtedydostanie zawału.- Masz to załatwione - powiedział Mussolini.- Nikt na Azorach tej bryki nie ruszy.- Zrobisz to dla mnie?- Chyba mówię.Podoba mi się, że się troszczysz o rodzinę.- Dzięki.- Nie masz za co dziękować.Chowaliśmy się pod jednym blokiem.Kumple musząsobie pomagać, nie? A trafi się okazja, to się zrewanżujesz.To już nie brzmiało tak dobrze.A zwłaszcza, że nazwał mnie swoim kumplem.Niepotrafiłem zgadnąć, co mogło znaczyć to wyróżnienie, na pewno nic dobrego.Ale miałemwyjście?No więc przynajmniej to mi się udało pozytywnie załatwić.Do domu dalej nie chciałomi się wracać.Wsiadłem w sto trzydziestkę i pojechałem na dworzec główny.Faktycznie! Jużkoło więzienia przy Montelupich zobaczyłem pierwszy bilboard.Wielkie oczy Justynypatrzące na mnie ze ściany, coś niesamowitego.Nie ja jeden wyglądałem z autobusu,obracając za nimi głowę.Plac przed dworcem obwieszony był mniejszymi plakatami z tymsamym zdjęciem, tylko trochę inaczej zakomponowanym.Dopiero teraz zauważyłemwmontowaną z boku parę nastolatów i podpis: Justyna Barska - nadzieja młodych.Myślałem,że sobie siądę.Czy ten Aadny zrobił to celowo?Poszedłem Basztową wzdłuż Plant, potem Krupniczą i aleją Krasińskiego do mostu.Wszędzie to samo.Tysiące Justyn, patrzących na mnie tymi oczami.Spojrzeniem z poduszki.Nie mogłem się uspokoić.Obok Wawelu, na rusztowaniu z metalowych rurek, wisiał jejnastępny bilboard.Ktoś naprawdę wpompował w nią kupę kasy.Usiadłem na murku przybulwarze nad Wisłą i chyba ze dwie godziny wgapiałem się w te oczy, nie widząc naokoło nicpoza nimi.I myślałem: Facet! To była twoja kobieta.Czy to możliwe?Za wszystko trzeba kiedyś zapłacićTelewizyjna debata na temat najpilniejszych problemów, które powinien rozwiązaćSejm następnej kadencji, już po pięciu minutach przekształciła się w benefis tylko dwóchosób.Skrajnie prawicowego kandydata Dominika Psoty i startującej z listy liberałów JustynyBarskiej.Reszta rozmówców była dla nich jedynie tłem.Od bezpośredniej rywalizacji tychdwojga mogło zależeć bardzo wiele, bo w sondażach obie partie osiągały w Krakowie bardzopodobne wyniki.Psota, kiedy chciał, potrafił być uroczym rozmówcą, grzecznym, nieagresywnym.Bardzo dobrze wypadał na wizji.Z zawodu był lekarzem pediatrą.Mężczyzna, który wybrałtak niemęską specjalizację, już przez samo to mógł liczyć na sympatię żeńskiego elektoratu.W dodatku, przy swoich czterdziestu pięciu latach wciąż przystojny, demonstrował solidnąurodę szczęśliwego ojca rodziny, odpowiedzialnego faceta, na którego zawsze można liczyć.Niepoprawne politycznie wypowiedzi na temat homoseksualizmu, przemocy domowej czyprezerwatyw dla jego zwolenników mogły stanowić tylko dodatkowy argument.Na tym poluBarska była bez szans.Choćby chciała, nie mogłaby sobie pozwolić na odżywki, jakiezdarzały się Psocie, w stylu, że geje są zakałą narodu, a samotne matki same sobie zgotowałytaki los.Aadny długo tłumaczył jej, żeby nie próbowała walczyć z Psotą o jego wyborców,tylko starała się przyciągnąć do urn takich, którzy w ogóle nie wybierali się do wyborów, bouważali, że to bez sensu.Zwłaszcza młodych.- W tym kraju wielu ludzi nie idzie głosować nie z lenistwa, ale z rozpaczy, bo nalewicę porządnemu człowiekowi wciąż głosować nie wypada, a na prawicy nie ma na kogo.Przekonaj ich, że dla ciebie warto zmienić tę postawę.Starała się więc, jak potrafiła.Aadny zaangażował się tak bardzo, że walczyła o tegłosy trochę jakby dla niego.A on wspierał ją w chwilach słabości.- Słuchaj, ja chyba jednak nie pójdę do tej telewizji - mówiła.- Nogi mi miękną nasamą myśl.- Tam będą krzesła - odpowiadał spokojnie.- Nie żartuj sobie ze mnie, Jacek.Naprawdę jestem przerażona.- Przecież jesteś oswojona.Umiesz się zachować przed kamerą, ładnie wyglądasz naekranie.Co za problem?- Ale też wiem, jak telewizja potrafi zniszczyć.- Nie dasz się.Jesteś odważną dziewczynką.- Mam wrażenie, że Psota chce mnie załatwić.- I nie mylisz się.Pewnie właśnie przed kamerą zahaczy cię o dzieci.- No widzisz?- Nic się nie bój.Jesteś na to przygotowana, o czym on nie wie.Poradzisz sobie z tym.Tym bardziej, że na pewno nie pójdzie na full.On też się boi, co myślisz.Inaczej już dawnopróbowałby obrzucić cię błotem, choćby wyciągając z zapomnienia twojego brata.Ale dobrzewie, że Krakówek by mu tego nie darował.Profesor Wojtala jest pod Wawelem świętą krową.I bardzo dobrze.- Aadnie się wyrażasz o moim tatusiu.- Nie mam się wyrażać ładnie, tylko kompetentnie.A prawda jest taka, że kto gozaczepi, nawet gdyby wcześniej dostał błogosławieństwo od czarnych, będzie miał wKrakówku przewalone.Zresztą, czarni też odetną się od kogoś takiego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]