[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To znaczy szóstego…— Czekaj, ciągle jest gadanie o czterech kołach, a gdzie piąte?Powinien mieć piąte, zapasowe.— Okazuje się , że nie ma, to znaczy koło ma, tylko opony na nim nie ma.Była stara i pękła mu wzdłuż i właśnie miał zamiar kupić nową, ale nie zdążył.Opowiadał o tym temu taksówkarzowi.To w ogóle półgłówek, pozakładał te koła i pojechał.Na jego miejscu schowałbym do samochodu, do środka.Ale możliwe, że chodziło mu o pompkę, bo pompował pompką taksówkarza, jego własna jest zepsuta, a taksówkarz mówił, że drugi raz nie będzie mógł przyjechać.Na jego miejscu wolałbym tę pompkę pożyczyć…— Nie wiem, jak szybko uda mu się dostać wentyle — westchnęła Okrętka.— Ale wolałabym, żeby ktoś z porządnych ludzi zdążył przyjechać przedtem.Do raków mamy wszystko gotowe.Tereska westchnęła również.— Mam obawy, że Zygmunt szuka archeologów pod Gnieznem.W razie gdyby nie wrócił przed nocą, rozpalimy po obu stronach dwa ogniska, takie na dwadzieścia cztery fajerki, dla odstraszenia przeciwnika.Wystąpimy w charakterze świętych słowiańskich dziewic, podsycających wieczny płomień.Na wszelki wypadek nastaw się duchowo.Okrętka rzuciła jej spojrzenie, wyraźnie świadczące, iż rola słowiańskiej dziewicy napełnia ją głębokim obrzydzeniem.Tęsknie popatrzyła na drogę, niknącą za lasem.Następnie zajrzała do wiaderek z rakami, uklękła przy jednym, oparła się ramionami o krawędź i pozostała tak, wpatrzona w jego chrzęszczące wnętrze, dusza jej bowiem bezwzględnie potrzebowała jakiejś pociechy.Napięcie dosięgło szczytu, a słońce zaczęło zniżać się ku zachodowi, kiedy Zygmunt wreszcie wrócił.Wrócił nie sam.Towarzyszyły mu dwa samochody, z których jeden wiózł jego i trzech rozgorączkowanych archeologów, a drugi złożony rower i trzech kamiennie spokojnych funkcjonariuszy milicji.Zamieszanie w pierwszej chwili wybuchło nieopisane, ponieważ wszyscy usiłowali od razu wyjaśnić wszystko, rychło jednak nastąpił podział zadań.Milicji został przydzielony Januszek, archeologom zaś Tereska i Okrętka, którym z konieczności towarzyszył Zygmunt.Kurczowo trzymany za odzież i zasypywany pytaniami, jak załatwiał, gdzie ich znalazł, o co w ogóle chodzi i dlaczego tak długo, w żaden sposób nie mógł się uwolnić i oddalić bodaj na krok.W milczeniu przeczekiwał nawałnicę, dobrze wiedząc, że przed jej końcem nie uda mu się dojść do słowa, Januszek natomiast wykorzystywał każdą sekundę dla zdobycia wszechstronnej wiedzy.— Hej, ci zabytkowcy seplenią — poinformował siostrę półgłosem.— Ciągle gadają o scytach, jakie scyty, tu jest tylko jeden scyt, tego, chciałem powiedzieć, szczyt, bo jest tylko jeden pagórek.To seplenienie jest zaraźliwe.A gliniarzy przyjechało więcej, drugi wózek zostawili tam dalej, na drodze…Nie zwracając żadnej uwagi na wrażenie, jakie uczyniły jego słowa, porzucił obozowisko i popędził na drugi brzeg, spełniać wyznaczone mu obowiązki służbowe.Tereskę informacja oszołomiła tak, że na chwilę przestała nawet maltretować Zygmunta.— O Scytach… — wyszeptała.— Boże wielki… Kurhan scytyjski…? Niemożliwe…Okrętka spojrzała na nią i na moment zamilkła również.Zygmunt skorzystał z okazji natychmiast.Był bardzo przejęty i dumny z siebie, bo całą sprawę załatwił dokładnie według pierwotnych zamierzeń, aczkolwiek wśród tysiącznych trudności.— Głodny jestem pioruńsko — oznajmił, wydzierając się ze szponów dwóch młodych, nienasyconych wampirzyc.— Dajcie chociaż herbaty albo cokolwiek do picia, bo schetałem się jak dziki osioł i zaschło mi w gardle.Jeżeli zamkniecie gęby chociaż na chwilę, wszystko wam opowiem.Wrąbaliśmy się w oko cyklonu!— A pewnie — przyświadczyła z jadowitą satysfakcją Okrętka — wiedziałam, że nawet głupie raki nie przejdą nam ulgowo.— Chodźmy za nimi — powiedziała Tereska niecierpliwie.— Pij prędzej! W butelce jest zimna, pomieszaj sobie.I mówże wreszcie po kolei!— Najpierw znalazłem milicję — zaczął Zygmunt, idąc ścieżką wokół pagórka.— Taki komisariat na wsi.Akurat im się telefon zepsuł, więc mnie odesłali do komendy w czymś takim, zapomniałem jak się nazywa, Fajczyce nie Fajczyce, takie coś podobnego.Tam się nawet bardzo zainteresowali i powiedzieli, że archeologów mają pod nosem.Ale jak zadzwonili, okazało się, że archeologów już nie ma tam, gdzie byli, bo się zmyli całkiem gdzie indziej i nikt nie wiedział gdzie.A ja się zaparłem z żadną inną branżą nie gadać.No więc zaczęli ich szukać i trwało to do usmarkanej śmierci, bo ciągle im wychodziło, że gdzieś są, a tam gdzieś mówili, że byli, owszem, ale już ich diabli przenieśli.Spytałem tych glin, czy oni może trenują do crossu, ale powiedzieli, że nie, robią sondy.Znaleźli ich w końcu, dorwałem się do telefonu i wtedy okazało się, że nic nie słychać.— Na litość boską…! —jęknęła Tereska rozpaczliwym głosem.— A coś ty myślała, że to tak popluł, kichnął i jest, co? — obraził się Zygmunt.— Nie pamiętam, co za idiota wymyślił telefon…— Bell — warknęła krótko Tereska.— A, rzeczywiście
[ Pobierz całość w formacie PDF ]