[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poznała tę dziewczynę przez swoją przyjaciółkę, wie też co nieco o jej rodzinie.„Marcelle to sama słodycz.Bardzo subtelna panienka”.W sam raz dla Rosalind, uznała moja siostra; będzie jej współczuć, bo córcia jest taka nieśmiała i nerwowa, będzie się o nią troszczyć.No cóż, niezupełnie się zgadzałyśmy w ocenie charakteru Rosalind.A zatem do Scotswood przybyła Marcelle Vignou.Od samego początku miałam złe przeczucia.Owa subtelna, urocza panienka - wedle opisu Punkie - na mnie wywarła zgoła inne wrażenie.Sympatyczna, owszem, ale też ospała, leniwa i nieciekawa.Co więcej, nie radziła sobie z dziećmi.Rosalind, zwykle grzeczna i miła w obejściu, nie sprawiająca na co dzień szczególnych kłopotów, w mgnieniu oka zmieniła się nie do poznania.Najkrócej mówiąc, wstąpił w nią diabeł.Gdybym tego nie widziała na własne oczy, to bym nigdy nie uwierzyła.Zrozumiałam wówczas coś, co większość „układaczy” wie instynktownie - że dziecko reaguje tak jak pies czy każde inne zwierzę: wyczuwa autorytet.Marcelle nie miała go za grosz.Od czasu do czasu lekko potrząsała głową, napominając: - Rosalind! Non, non, Rosalind! - bez żadnego skutku.Aż żal było patrzeć, kiedy ta dwójka szła na spacer.Marcelle, co niebawem odkryłam, miała stopy całe w odciskach i pęcherzach.Ledwo kuśtykała, wlokła się w ślimaczym tempie.Wysłałam ją do pedikiurzysty, lecz nawet to niewiele zmieniło.Rosalind, energiczne dziecko, maszerowała przodem, bardzo angielska z tą swoją zadartą bródką.Marcelle smętnie dreptała w tyle, mamrocząc: - Poczekaj.attendez - moi!- Idziemy na spacer, prawda? - burczała Rosalind przez ramię.Następnie więc, niemądrze próbując ją przebłagać i zawrzeć pokój, Marcelle kupowała w Sunningdale czekoladę.Nie mogła zrobić nic gorszego.Moja córka przyjmowała podarunek, grzecznie dziękowała, po czym zachowywała się tak samo okropnie jak przedtem.W domu ten mały diabełek ściągał buty, rzucał nimi w Marcelle, stroił paskudne miny i stanowczo odmawiał jedzenia kolacji.- Co robić? - pytałam Archie’ego.- Mała jest po prostu i zwyczajnie straszna.Żadne kary nic nie dają.Znęca się nad tą biedaczką, a w dodatku zaczyna to autentycznie lubić.- Dziewczynie chyba nie sprawia różnicy.Pierwszy raz widzę kogoś tak apatycznego.- Może będzie lepiej - wzdychałam.Nie było lepiej; było gorzej.Naprawdę się martwiłam, nie miałam bowiem ochoty oglądać, jak moje dziecko zmienia się w rozszalałego demona.Skoro przy dwóch nianiach i jednej guwernantce Rosalind zachowywała się bez zarzutu, a tylko przy tej dziewczynie staje się nie do zniesienia, to wina musi leżeć raczej po drugiej stronie.- Nie żal ci Marcelle? - spytałam kiedyś.- Przyjechała do obcego kraju, nikt tutaj nie mówi jej językiem.- Chciała przyjechać - odparowała Rosalind.- Gdyby nie chciała, to by nie przyjechała.I całkiem dobrze mówi po angielsku.Tylko jest taka strasznie, taka okropnie głupia.- Oczywiście, dziecko miało absolutną rację.Rosalind nauczyła się trochę francuskiego, choć tylko po łebkach.Czasami w deszczowe dni namawiałam, żeby w coś zagrały, zapewniała jednak, że Marcelle nie sposób wytłumaczyć nawet: „dziadka”.- Nie może zapamiętać, że as to cztery punkty, a król trzy - prychnęła pogardliwie.Zawiadomiłam Funkie o pełnym niepowodzeniu.- Boże drogi, a ja myślałam, że mała będzie przepadać za Marcelle.- Jakoś nie przepada.Wręcz przeciwnie.Dręczy biedaczkę na wszelkie możliwe sposoby, rzuca w nią różnymi rzeczami.- Rzuca? Rosalind?- Tak.I jest coraz gorzej.W końcu stwierdziłam, że dłużej tak nie wytrzymamy.W imię czego to my mamy sobie zatruwać życie? Rozmówiłam się z Marcelle.Sprawy biorą nie najweselszy obrót, wymamrotałam, może lepiej będzie się czuła w innym domu.Dam jej dobre referencje i postaram się znaleźć nową posadę, chyba że woli wrócić do Szwajcarii.Nieporuszona odparła, że bardzo lubi Anglię, ale rzeczywiście, raczej wróci do Berna.Pożegnała się, wmusiłam w nią zapłatę za jeden miesiąc ekstra - i znowu wzięłam się do szukania.Tym razem zależało mi na kimś, kto łączyłby obowiązki guwernantki i sekretarki.Rosalind będzie rano w szkole - małej, miejscowej szkole - i na tych parę godzin przyda mi się sekretarka-stenotypistka, gotowa na każde skinienie.Może zacznę dyktować swoje książki.Doskonały pomysł, zdecydowałam.Zamieściłam ogłoszenie, że potrzebuję kogoś do opieki nad pięcioletnim dzieckiem, które wkrótce idzie do szkoły, kogoś, kto mógłby jednocześnie pełnić funkcję stenotypistki.„Chętnie Szkotka” - dodałam.Teraz kiedy widywałam więcej dzieci z opiekunkami, zauważyłam, że Szkotki mają najlepsze podejście do malców.Francuzki nie potrafiły utrzymać dyscypliny i pozwalały się tyranizować.Niemki były solidne i metodyczne, lecz niespecjalnie chciałam, żeby Rosalind uczyła się akurat niemieckiego.Irlandki były wesołe, ale kłopotliwe w domu.Angielki i takie, i siakie.Marzyła mi się Szkotka.Przejrzałam odpowiedzi na ogłoszenie i w końcu udałam się do Londynu, do skromnego pensjonatu nieopodal Lancaster Gate, żeby przeprowadzić wstępną rozmowę z niejaką Charlotte Fisher.Panna Fisher spodobała mi się od pierwszego wejrzenia.Wysoka szatynka, na oko dwadzieścia trzy lata; miała doświadczenie z dziećmi, sprawiała wrażenie osoby nadzwyczaj zaradnej, a do tego pod wytwornymi manierami czaił się sympatyczny błysk humoru.Jej ojciec był jednym z kapelanów króla w Edynburgu i proboszczem u Świętego Kolumby tamże.Panna Fisher potrafiła pisać na maszynie i stenografować, choć stenografię ostatnio zaniedbała.Cieszyły ją widoki na pracę sekretarki i zarazem opiekunki do dziecka.- Jeszcze jedno.- powiedziałam z wahaniem.- Czy.Jak sądzisz, czy umiesz.to znaczy, czy na ogół dobrze żyjesz ze starszymi paniami?Spojrzała na mnie dziwnie.Nagle zauważyłam, że siedzimy w pokoju pełnym starszych pań - co najmniej dwadzieścia staruszek robiło na drutach, szydełkowało, przeglądało czasopisma.Z wolna zwróciło się w naszą stronę dwadzieścia par oczu.Panna Fisher przygryzła wargę, tłumiąc śmiech.No cóż, biedziłam się nad sformułowaniem pytania, toteż zupełnie zapomniałam o otoczeniu.Problem polegał na tym, że matka stała się zdecydowanie trudna we współżyciu.To na ogół zwykła cecha starości, owszem, lecz u matki, osoby całkowicie niezależnej, łatwo zrażającej się i zniechęcającej do ludzi, cecha ta dawała się we znaki nad wyraz dotkliwie.Szczególnie dla Jessie Swannell okazała się ponad siły.- Raczej tak - odparła rzeczowo Charlotte Fisher.- Nie przypominam sobie żadnych poważniejszych kłopotów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl
  • Copyright 2016 (...) chciałbym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
    Design: Solitaire