[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nim przesiąknięte jest wszystko, 128nie pomogą żadne diory i odświeżacze powietrza o zapachu morskiej bryzy, może Europa przestanieśmier-dzieć gównem, ale nie spalonym mięsem.To nieładnie,marszczy nos Sara.Nieładnie, zgadza się Dominika, bardzo nieładnie; zamyka oczy, kładzie głowę nakolanach Sary i węszy, zapach spalonego mięsa jest podszewką wszystkich innych, najpiękniejszychnawet zapachów, czasem odpływa, zawsze wraca.Dym z grillowania płoży się, ciężki, wsiąka wewłosy; to, co już gotowe do zje-dzenia, miażdżone jest zębami tubylców, aż pryska sok.cedzenie, na które ma się apetyt, a nie głód, o nie, gło-du nie dopuszcza się do głosu na łące Europa;tu jedzenie służy przyjemności albo zastępuje to, czego mieć nie można.Meat, mówi Dominika poangielsku, i po polsku, mięso, Fleisch, dodaje po niemiecku.Najbardziej mięsne jest mięso popolsku, decyduje; powiedz mięso, powiedz po polsku, prosi Sarę.yle! Mię-so, a nie minso.Zapachmięsa płynie z miejsc, gdzie piknikują starzy Europejczy-cy z dziada pradziada, rozpierają się nakocach; niektó-rym może się wydawać, że ta łąka powinna należeć tylko do nich, a także wszystkie inne łąki, idlatego gdy jadą na wczasy do Egiptu czy Tunezji, raniutko zajmują sobie ręcznikami najlepsze leżakiprzy morzu lub basenie, bo one im się należą.Inni muszą się dopiero nauczyć triku z ręcznikiem,wszyscy aspirujący do bycia Europejczyka-mi muszą się jeszcze dużo nauczyć, nie ma lekko.Na łącepod Chińską Wieżą są wyspy zamieszkane przez smagłe rodziny, grupy albo pary, dla których ten krajnie jest ojczyzną; Dominika wwąchuje się w obce zapachy płynące z ich strony.Kobiety w sari,kobiety w burkach, kobiety już przebrane po tutejszemu, tyle że w wersji uboż-129szej, otwierają plastikowe pudełka z lunchem, pachnie z pudełek plastikowych ojczyzną kardamonu,cynamonu i chili, do której nie wrócą.Gdyby tak całą ojczyznę dało się zapakować do pudełka,przyprawić curry, sosem so-jowym albo zataarem i nosić przy sobie! Matki w sari, matki w burkach,matki przebrane po tutejszemu wkładają kęsy do dziecięcych ust; te usteczka już wkrótce odwrócą sięod smaków nieznanej ojczyzny, które kojarzyć im się będą głównie z odstawaniem od reszty.Jeśliuda im się nie odstawać za bardzo i nie będą zmuszeni do prowadzenia rodzinnego sklepiku albopoślubienia kuzyna, może kiedyś znajdą się na jednej z wysp stu-denckich, wielokolorowych,wielokulturowych.Jak tu miło! Tuż obok Dominiki i Sary tutejsi młodzi mężczyzni obejmująramieniem ciemnowłose i ciemnookie dziewczyny, a tubylki o różowych policzkach rumienią się podspojrzeniem smagłych kolegów o dziwnych imionach, które skraca się dla wygody.Te wyspy, węszyDominika, pachną chipsami ziemniaczanymi i colą, tym dziwnym napojem o chemicznym posmaku,którego nie lubiła nawet wówczas, gdy cola była rarytasem przywożonym do Wałbrzycha przezgórników pracujących na niemieckich kontraktach.Pojadę z tobą, jeśli chcesz, powtarza Sara, albo ty pojedz ze mną, to wszystko jedno, skoro obie niezna-my celu.Na razie nie chce mi się pracować w szpitalach, wystarczy, że ciebie pomogłamposkładać do kupy, czas w drogę.Jest kilka osób, z którymi chcę się spotkać w Niemczech, a potempojedziemy gdziekolwiek, w świat.Nie jesteś dla mnie ciężarem, tylko towarzyszką podróży.Naprawdę? Naprawdę! Ile razy mam ci powta-130rzać.O taką właśnie towarzyszkę podróży mi chodziło, o Polkę chudą jak bocian, lekko kulawą,nielegalną imigrantkę, małomówną i z paszportem, na który nikt nie chce dawać wizy.%7ładna z nas niezna kierunku, i tyle tylko wiem, Dominiko Chmuro, że obie oddalamy się od domu.Dominika patrzyna przyjaciółkę i myśli o po-dróży, której pragnienia w sobie szuka, ale to tak, jakby szukać jakiegośdrobiazgu w domu pełnym popakowa-nych pudeł, gotowych do przeprowadzki.Pamięta, że kiedyśchciała właśnie tego, bycia w drodze, zmieniają-cych się pejzaży, ruchu obrazów za oknami pociągów, samolotów, zwłaszcza samolotówodrywających się od ziemi, od Piaskowej Góry, od Jadzi, samolotów mkną-cych nad chmurami coraz dalej i dalej; czuje, że powinna iść tropem tego uczucia, po którym w ogólezostał jaki-kolwiek ślad.Poszukamy pracy, ciągnie Sara, możemy jechać do córki Grażynki, Anieli,która ma cukiernię gdzieś koło Frankfurtu nad Menem; Grażynka mówiła, jedzcie koniecznie, Anielasię ucieszy, gdy byłam u was ostatnio.Cukiernia, czy to nie brzmi kusząco? Nie możesz clo końcażycia karmić świń na niemieckiej wsi.To jak?Sara leży na trawie i wygląda, jakby mówiła przez sen, w pełnym słońcu widać, że wcale nie jesttaka czarna, jak ją widziała Jadzia; jej skóra ma ciepły odcień oliwnego drewna.Dominiko Chmuro,mówi, nie otwierając oczu, czuję, że na mnie patrzysz, wsłuchaj się w siebie, Dominiko Chmuro,czas odlecieć.Wiem, odpowiada Dominika, wiem, a teraz nie ruszaj się, zrobię zdjęcie motyla natwoim palcu u stopy.Dominika nadal mieszka u Grażynki i pomaga jej w pracy; razem przygotowują jedzenie wrozgardiaszu 131i bałaganie, od którego Jadzię trafiał szlag.Dominika jest coraz silniejsza, wstaje o świcie i zasypianiedługo po zmroku wśród przygarniętych kotów i psów, w ciemnoś-ci słyszy ich cichutkie sapanie i wie, że odtąd zle będzie się czuła w domach bez zwierząt.Lubi dotyki zapach kociej sierści, miękkie brzuchy ufnie nadstawiane do głaskania i łapki ugniatające jej uda,gdy któryś szykuje się do snu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]