[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stłoczeni między murami ludzie rozeszli się.Pasza, który dotychczas bał sięodezwać, rzucił się do babki.Przez całą drogę do domu Marfa Gawriłowna zrzędziła: Mordercy przeklęci, bandyci, dranie! Ludzie się cieszą, car dał swobodę, a imnie w smak.Tylko patrzą, żeby wszystko spaskudzić, każde słowo wywrócić na nice.Była zła na dragonów, na cały świat i w tej chwili nawet na własnego syna.Zaślepiona gniewem myślała, że wszystko, co się stało, jest dziełem tych bałamutów,kompanów Kuprińki których nazywała przemądrzałymi partaczami. Złe duchy! O co tym antychrystom chodzi? Ani krzty rozumu! Tylko bypyskowali i głupstwa pletli.A ten gaduła, jakeś ty go przedrzezniał, Paszeńka?Pokaż, robaczku, pokaż.Oj, nie wytrzymam! Wykapany on, nic dodać, nic ująć.Ter-ter-ter-ter.Ach, to giez uprzykrzony, końska mucha!W domu zasypała syna wyrzutami: Nie uchodzi w jej wieku, żeby jakiśpiegowaty chłystek na koniu siekł ją batem poniżej krzyża. Ależ, mamusiu, coś ty! Zupełnie jakbym był setnikiem kozackim albo jakimśkomendantem żandarmerii!9Mikołaj Nikołajewicz stał przy oknie, kiedy ukazali się biegnący.Zrozumiał, że todemonstranci, i przez jakiś czas wpatrywał się w dal, myśląc, że może zobaczy Juręczy kogoś ze znajomych.Nikogo jednak nie dostrzegł, tylko raz wydało mu się, żeprzeszedł szybko ten, jak mu tam, (Mikołaj Nikołajewicz nie pamiętał jego imienia),syn Dudorowa, desperat, któremu dopiero co wyciągano kulę z lewego ramienia iktóry znowu szwenda się, gdzie nie trzeba.Mikołaj Nikołajewicz przyjechał tu jesienią z Petersburga.Nie miał w Moskwiewłasnego kąta, a w hotelu mieszkać nie chciał.Zatrzymał się u swych dalekichkrewnych, Swientickich, którzy oddali mu do użytku narożny gabinet namansardzie.Ową jednopiętrową oficynę, za obszerną dla bezdzietnego małżeństwa, nieżyjącyjuż starzy Swienticcy od niepamiętnych czasów wynajmowali od książątDołgorukich.Posiadłość Dołgorukich z trzema podwórzami, ogrodem i mnóstwemrozrzuconych bezładnie, przebudowanych w różnych stylach domów wychodziła natrzy uliczki i nosiła staroświecką nazwę Mączny Gródek.Gabinet miał cztery okna, lecz mimo to był ciemnawy, przeładowany książkami,papierami, dywanami i sztychami.Do gabinetu przylegał balkon, półkolemobejmujący narożnik budynku.Dwuskrzydłowe oszklone balkonowe drzwi były nazimę zamknięte na głucho.Przez dwa okna gabinetu i drzwi balkonowe było widać wzdłuż cały zaułek uchodzącą w dal sanną drogę, krzywo rozstawione domki, koślawe parkany.Długieliliowe cienie z ogrodu ciągnęły się aż do gabinetu.Drzewa zaglądały przez okna, jakgdyby chciały położyć na podłodze swe gałęzie, oblepione ciężkim szronem,podobne do bladoliliowych strużek zaschniętej stearyny.Mikołaj Nikołajewicz spoglądał w zaułek i wspominał zeszłoroczną petersburskązimę, Hapona, Gorkiego, wizytę u Wittego2, modnych pisarzy współczesnych.Zcałego tego zamętu umknął tutaj, w ciszę i spokój pierwszej stolicy, aby pisaćzaplanowaną książkę.Ale gdzie tam! Trafił z deszczu pod rynnę.Codziennewykłady i odczyty, bez chwili wytchnienia.To na Wyższych Kursach %7łeńskich, to wInstytucie Religijno-filozoficznym, to na rzecz Czerwonego Krzyża, to znów naFundusz Komitetu Strajkowego.Ech, pojechałoby się do Szwajcarii, w głuszę leśnegokantonu.Spokój i blask nad jeziorem, niebo i góry, i dzwięczne, wtórującewszystkiemu, czujne powietrze.Mikołaj Nikołajewicz odwrócił się od okna.Miał ochotę iść gdzieś z wizytą albopo prostu bez celu przejść się po ulicy.Przypomniał sobie jednak, że ma do niegowpaść w pewnej sprawie tołstojowiec Wywołocznow, a więc nie może wyjść z domu.Zaczął spacerować po pokoju.Myśli jego zwróciły się ku siostrzeńcowi.Mikołaj Nikołajewicz, przenosząc się z nadwołżańskiego partykularza doPetersburga, zawiózł Jurę do Moskwy, pod opiekę rodzinnego kręguWiedieniapinów, Ostromysleńskich, Sielawinów, Michaelisów, Swientickich iGromieków.Na początku umieszczono chłopca u starego wartogłowa i gadułyOstromysleńskiego, zwanego przez krewnych po prostu Fiedką.Fiedka żyłpotajemnie ze swą wychowanicą Motią i w związku z tym uważał się za burzycielastarych porządków i rzecznika nowych idei.Zawiódł pokładane w nim zaufanie, anawet okazał się nieuczciwy, wydając na własne potrzeby pieniądze przeznaczonena utrzymanie Jury, toteż przeniesiono chłopca do profesorskiej rodziny Gromieków,gdzie przebywał dotychczas.U Gromieków Jura znalazł się w niezwykle życzliwej atmosferze. Stworzyli sobie triumwirat myślał Mikołaj Nikołajewicz. Jura, jego przyjacieli kolega z klasy Gordon i córka gospodarzy Tonia Gromieko.To trójprzymierzezaczytuje się Sensem miłości i Sonatą Kreutzerowską i ma bzika na punkciegłoszenia cnoty.2Witte Siergiej Juljewicz ówczesny minister finansów.(przyp.tłum.)Młodość powinna przejść przez wszystkie szaleństwa czystości.Oni jednakprzesadzają, w głowach im się pomieszało.Są strasznie pruderyjni i dziecinni.Zmysłowość, która tak ich niepokoi, nazywająnie wiadomo czemu ohydą i używają tego wyrażenia, trzeba czy nie trzeba.A jestto słowo bardzo niewłaściwe! Ohyda oznacza u nich i głos instynktu, i literaturępornograficzną, i przymusową prostytucję, i cały właściwie świat zmysłów.Czerwienią się i bledną na dzwięk tego słowa! Gdybym był w Moskwie myślał Mikołaj Nikołajewicz nie dopuściłbym, bysprawy zaszły tak daleko.Wstyd jest konieczny, ale do pewnych granic. A, Nił Fieoktistowicz! Proszę, proszę wykrzyknął i poszedł na spotkaniegościa.10Do pokoju wszedł tęgi mężczyzna w szarej rubaszce ściągniętej szerokimskórzanym pasem.Był w walonkach, spodnie miał wypchnięte na kolanach.Robiłwrażenie bujającego w obłokach poczciwca.Na nosie podrygiwało mu złośliwiePince-nez na szerokiej czarnej wstążce.Rozbierając się w przedpokoju nie dokończył tej czynności.Nie zdjął szalika,którego koniec wlókł się za nim po podłodze, w rękach zaś trzymał wciąż okrągłyfilcowy kapelusz.Rzeczy te krępowały mu ruchy i przeszkadzały nie tylko uścisnąćdłoń Mikołaja Nikołajewicza, ale nawet wypowiedzieć słowa powitania. Eh-mm mruczał stropiony, rozglądając się na boki. Niech pan to położy gdziekolwiek rzekł Mikołaj Nikołajewicz, przywracającWywołocznowowi dar mowy i opanowanie.Wywołocznow był jednym z tych zwolenników Lwa Tołstoja, w którychumysłach idee nie znającego spokoju geniusza układały się do długiego beztroskiegowypoczynku i nieodwracalnie karlały.Przyszedł do Mikołaja Nikołajewicza z prośbą, by ten wystąpił z odczytem wjakiejś szkole na rzecz zesłańców politycznych. Już raz miałem tam odczyt. Na rzecz politycznych? Tak. Trzeba będzie wystąpić jeszcze raz.Mikołaj Nikołajewicz upierał się przez chwilę, wreszcie jednak wyraził zgodę.Cel wizyty został osiągnięty.Mikołaj Nikołajewicz nie zatrzymywał gościa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]