[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Byłbyciągle chory, a w takim przypadku już by go więcej nieprzyjęli.Matka Tanguy'ego znieruchomiała, zniechęcona tymisłowami lekarki.- Wtedy zobaczę, co da się zrobić.Zastanowię się.Laura ponownie zebrała swoje rzeczy, gotowado wyjścia.- Zostanie pani, kiedy będę go kąpać, tak jak ostatnimrazem? Panika znów zadzwięczała w glosie Valerie, równienieubłaganie,jak przypływ, który wciąż powraca.Wilgotne, drżące ręcemłodej matki zaciskały się i rozwierały na przemian wnieregularnym rytmie.Laura ujęła w dłonie ręce zrozpaczonejkobiety z nadzieją, że kontakt fizyczny trochę tamtą uspokoi.- Pani Lazura, proszę panią! Zostałam raz, żeby udzielićpani pomocy i rady.Nie mogę tego robić za każdym razem.Inni pacjenci na mnie czekają! Zapewniam panią, że świetniesobie pani poradzi.Ale są ludzie, którzy mogliby pani pomóc,pielęgniarki zajmujące się noworodkami, panie z pomocyspołecznej.Wie pani, że to ich zawód, mogłaby panipodyskutować o tym z pracownicą dzielnicowego oddziałutakiej opieki.Ja podpiszę dla pani wszystkie niezbędnepapiery.Mówiąc to, zauważyła, że Valerie zamknęła się przed niąjak ostryga, w mgnieniu oka odzyskując apatyczną, obojętnąminę z pierwszych dni ich znajomości.- Nie, poradzę sobie.Dam sobie radę, niech się pani nieboi.Laura nie nalegała.Co można było zrobić, kiedy takobieta tak się upiera, odrzucając wszelką pomoc zewnętrzną,podczas gdy jednocześnie nie wahała się wzywać Laury wielerazy dziennie? Odeszła, nie otrzymawszy odpowiedzi na topytanie.Valerie Lazura zamknęła drzwi.Była zirytowana, znowusama ze swoim synem.Z czasem zaczęła się obawiać tej małejistotki, gdyż budziła w niej gwałtowne, nieznane popędy, nadktórymi Valerie nie panowała.Wyjrzała przez okno.Szarysamochód lekarki, krztusząc się, oddalał się zrywami, aż dowyjazdu.W ciągu kilku sekund zniknął z pola widzeniaValerie.Wtedy kobieta zwróciła się do Tanguy'ego, który wciążtkwił w swoim krzesełku.Wyglądał tak, jakby zasnął.Czyosesek naprawdę potrzebował codziennej kąpieli? Niewydawał się jej taki brudny.Może dzisiaj będzie mogłaopuścić ten przymusowy rytuał? Musiała wyjść, ale niechciała brać ze sobą dziecka.Ponownie spojrzała na uśpionego Tanguy'ego, na jegozakryte powiekami oczy.Podchodząc na palcach, zawiązałanad nim szelki, które miały uniemożliwić mu upadek, gdybyporuszał się zbyt gwałtownie.Potem okryła starympulowerem nóżki oseska.Udało się! Tak będzie mu dobrze -jest przywiązany i ma ciepło; co mogłoby mu się stać? Lepiejnie ryzykować, że się obudzi, próbując go z powrotem włożyćdo kołyski.Szybko włożyła parę zniszczonych kaloszy i starą kurtkęod dresu, a następnie wyszła cicho jak kot.Zamknęła drzwi naklucz, pozostawiając synka śpiącego w najlepsze na środkumieszkania.Znieruchomiała na podeście, wytężając słuch.Nic, nawet najmniejszego odgłosu! Zbiegła po rozklekotanychschodach, czując nagle, że rosną jej skrzydła.Była wolna,wolna!Minęło dużo czasu, odkąd Valerie zaglądała do małegosklepiku na rogu ulicy.Zazwyczaj szła tam codziennie międzydwunastą a drugą po południu, kiedy było mało ludzi,zabierając ze sobą synka.Mając do dyspozycji trzy sous, któreAl jej zostawiał, kupowała mleko, porcję ciasta, czasami kilkatorebek sproszkowanego puree, które gotowała, dodając doniego trochę wody.W zasadzie to nawet przywykła do takiegoukładu.Wydawała wtedy wszystkie pieniądze, któreotrzymywała.Tylko na co właściwie szła ta niewielka suma?Jeszcze jedno pytanie bez odpowiedzi.Minęła dzielnicowy supermarkecik, upojona świeżympowietrzem, z głową pełną pomysłów.Czuła się lekka, taklekka bez kłopotliwego ciężaru dziecka w ramionach.Miałaochotę tańczyć, skakać, witać się z nieznajomymi na ulicy.Zsunęła z głowy kaptur kurtki mimo padającej gęstej mżawki.Od czasu do czasu odwracała głowę i otwierała usta, byposmakować wody deszczowej.Valerie znowu stała się małą dziewczynką.Wracała dosiebie.Odnajdzie swego tatę i mamę, a oni pomogą jejrozwiązać wszystkie problemy, ponieważ jej tata byłnajsilniejszy, a mama - najpiękniejsza ze wszystkich.Dziewczynka, która stała się kobietą, zadzwoniła do drzwii czekała.Nie była tu już u siebie i nie miała klucza.Mimo tonic się nie zmieniło od czasu, gdy opuściła domek swegodzieciństwa.Nadal była ta sama zardzewiała poręcz obokzewnętrznych schodów, wciąż te same popękane kafelki przyoknie pierwszego piętra.Stare, omszałe, kamienne murki nieruszyły się nawet o milimetr w przyległym ogródku, awychodząca na ulicę furtka nie zamykała się lepiej niż w jejwspomnieniach.Jej noga nie postała w tej dzielnicy od lat.Od czasu tamtejgłupiej kłótni, historii z pieniędzmi, których nikt nie chciałdać.Al i jej ojciec omal się nie pobili.Wtedy dokonaławyboru między nimi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]