[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przed wyjściem poszła ucałować Roberta; dziecko wydało jej się jakieśnieswoje.Już miała zwrócić na to uwagę przyjaciółki, kiedy Cassie jąuprzedziła:- Coś mu dzisiaj jest.Nie bawi się, nie uśmiecha, jest blady.Jeśli do jutrato nie przejdzie, pójdę do lekarza.Beth położyła rękę na czole chłopca.Nie było gorące.- Chyba wszystko w porządku, nie ma gorączki.Nie ma powodu do obaw- powiedziała, mimo woli czując, jak ogarnia ją niepokój.Kiedy wróciła do domu, nie myślała już o Robercie.Jak zawsze,wszystkie jej myśli skupiły się na Dominiku.Zadzwoniła do Morven, żebyzasięgnąć rady.- 125 -SR- Musisz z nim porozmawiać - usłyszała w odpowiedzi.- Nie masz innegowyjścia.Odbicie w lustrze zadowoliło ją całkowicie.Miała na sobie ulubioną,ciemnozieloną sukienkę, w której czuła się pewnie i swobodnie.Włosy miałauczesane, staranny makijaż.Schowała szminkę Diora do torebki i po raz ostatnizerknęła w lustro.Wiedziała już, co ma zrobić, chociaż świadomie nie podjęła jeszczeżadnej decyzji.Porozmawia z nim.Nie ma żadnego powodu, by nie rozmawiać z nim oprzyszłości.Oczywiście, tylko tak, ogólnie i zdawkowo, ale wspominając ozamiarze ewentualnej zmiany pracy.Będzie musiał coś odpowiedzieć i wtedypozna jego zdanie.Nie zaangażuje się zbytnio i zawsze będzie mogła sięwycofać.Jeśli wyczuje, że Dominik chce, by odeszła, zmieni temat, ale naprzyszłość będzie wiedziała, czego się trzymać.Cassie miała rację; najgorszajest niepewność, nieustanne zawieszenie, domysły i gdybanie.Nie wiedziała, czy Dominik coś wyczuł, czy po prostu sam z siebiepostanowił być miły.Przywitał ją uśmiechem i poczuła, że atmosfera jest mniejnapięta niż ostatnim razem, kiedy rozmawiali.- Zapraszam cię na kolację, Betsabo.- W jego głosie zabrzmiało cośdziwnie uroczystego.- Dziękuję.Zamierzała być swobodna, ale gdy lekko dotknął jej policzka, natychmiastzesztywniała i skuliła się w środku.Dlaczego z taką łatwością wyprowadza ją z równowagi? Dlaczegowystarczy jeden przelotny ruch jego ręki, żeby traciła wątek i czerwieniła się?Była na siebie wściekła.- Koniecznie musimy porozmawiać - rzucił jeszcze przez ramię i poszedłw stronę jej gabinetu.Szła za nim, przyrzekając sobie, że już nigdy nie pozwoli- 126 -SRmu tak na siebie działać jak przed chwilą.Przecież to nie do pomyślenia, żebyjej nastrój zmieniał się tak całkowicie w zależności od jego widzimisię.Weszli do gabinetu i wtedy właśnie zadzwonił telefon.Podniosła słuchawkę i nie od razu zrozumiała, kto mówi.Cassie bełkotałacoś nieskładnie.Kiedy w końcu Beth pojęła znaczenie wypowiadanych przeznią słów, poczuła, że krew odpływa jej z twarzy.- Uspokój się i opowiedz mi wszystko po kolei!Kątem oka dostrzegła twarz Dominika, spiętą i uważną.Przestałprzeglądać papiery i nie spuszczał z niej wzroku.- Robert? Boże! Gdzie teraz jesteście? Co oni mu robią?Zacisnęła rękę na słuchawce, próbując powstrzymać łzy.Na ramieniupoczuła dłoń Dominika.Płynęła z niej siła i pokrzepienie.Przytuliła na chwilępoliczek do jego ręki.- Powiedz, gdzie jesteście.Już tam jadę.- Odłożyła słuchawkę i uniosłaoczy na stojącego nad nią mężczyznę.- Muszę.- Tak, wiem, zawiozę cię.W takim stanie nie możesz sama jechać.Wziął jej torebkę i płaszcz, i wyprowadził z gabinetu.- A te dokumenty? - zdążyła jeszcze zapytać.- Praca może poczekać.Ręce tak jej się trzęsły, że nie była w stanie sama zapiąć pasów.Dominikpomógł jej jak dziecku i przez krótką chwilę patrzył na łzy, które płynęły po jejtwarzy.- Nie płacz, Beth - powiedział cicho i delikatnie starł jej łzy z policzka.-Musisz być silna.Azy nic nie pomogą ani tobie, ani Robertowi.Nie możesz sięzjawić w szpitalu w takim stanie.- Biedny Robert.Dziękuję ci.Jakby nie usłyszał.- Wiesz, co mu się stało?- Nie bardzo.Od kilku dni zle się czuł.- Głos Beth zadrżał, ale szybko sięopanowała.- Na pewno wszystko będzie w porządku - rzekła stanowczo - on- 127 -SRmusi wyzdrowieć.Bardzo go kocham i nie potrafię pogodzić się z myślą, że cośmu się może stać.Na szczęście nie wyjechali jeszcze z parkingu, bo Dominik raptownieskręcił, jakby nie panując nad kierownicą.Minęli się o włos z wjeżdżającymwłaśnie na parking roverem.Beth nie zwróciła uwagi na sposób, w jaki Dominikzacisnął usta ani na ton jego głosu.- Nie wiedziałem.- powiedział bardzo cicho i zerknął na nią spod oka.Siedziała obok niego, skulona i zapłakana.Poklepał ją po dłoni uspokajającymgestem.- Zaraz będziemy w szpitalu.Jeszcze chwila, wytrzymaj.Musiszwytrzymać.- Dziękuję ci.Wyjechali z parkingu i trzeba było się zdecydować, dokąd właściwie chcąjechać.- Gdzie on teraz jest, Beth?- Jak to gdzie? W szpitalu.Spojrzała na niego z wyrzutem; przecież już mówiła: Robert zostałodwieziony do szpitala.- Rozumiem - powiedział łagodnie - ale w którym?Nie bardzo pojmowała, o co mu chodzi.Przecież w mieście jest tylkojeden szpital dziecięcy.- W Yorkhill - mruknęła, nie spuszczając z niego zdziwionego spojrzenia.Samochód wykonał gwałtowny skok i Dominik szybko wyprowadził gona prostą.- W szpitalu dziecięcym? - powtórzył z niedowierzaniem.- Oczywiście.A gdzie ma być?W jej głosie brzmiało zniecierpliwienie i zdenerwowanie; zupełniewyleciało jej z głowy, że Dominik uważa Roberta za dorosłego człowieka, zktórym łączą ją zażyłe stosunki.- Kto do ciebie dzwonił? - zapytał po chwili.- 128 -SRPytanie było niewinne, ale pewne sprawy mogło wyjaśnić.- Cassie.George wyjechał na jakiś kurs i Cassie jest sama.Strasznie sięprzestraszyła, biedaczka, a ja jestem jego matką chrzestną i dlatego zadzwoniłado mnie.Muszę tam jechać - tłumaczyła gorączkowo.Poczuł, że kamień spada mu z serca.- Tak, musisz tam jechać, kochanie - powiedział.Było mu żal chorego dziecka, ale czuł niewymowną ulgę na myśl o tym,że ów tajemniczy Robert znika z życia Beth i wszystko zaczyna się układać wspójną całość.Dostali się do szpitala bez większych przeszkód i już po chwili Bethwpadła w ramiona Cassie.Obie zalały się łzami.- Nie chcą mi nic powiedzieć - łkała Cassie.- Nawet nie wiem, co mu jest
[ Pobierz całość w formacie PDF ]