[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tak.- Jak szybko? Musi upłynąć trochę czasu, zanim lek zaczniedziałać.- Dam ci znać.Kiedy ślub?- Dwudziestego trzeciego pazdziernika.- Mmmm.Jaka jest dawka?- Zaczyna się od jednego miligrama i powoli zwiększa.Ben wstaje, przeciąga się.W tym lekko mrocznym, zimnym po�koju wydaje się stary, pożółkły, a jego skóra przypomina papier.Ja�kaś jego cząstka uwielbia wyzwania (hej, zróbmy ten odjazdowynarkotyk, którego nikt jeszcze nie wymyślił), lecz inna wcale nie pa�li się do podejmowania ryzyka.- Henry, nie masz nawet pewności, że twoim problemem jest do-pamina.- Widziałeś wyniki badań.- Tak, tak.Czemu nie możesz po prostu z tym żyć? Lekarstwomoże się okazać grozniejsze od choroby.238- Ben, gdybym teraz strzelił palcami - wstaję i pochylam sięw jego stronę - o tak, a ty natychmiast znalazłbyś się w sypial�ni Allena w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym szóstym roku.-.to zabiłbym skurwysyna.- Ale nie mógłbyś, bo tego nie zrobiłeś.- Ben zamyka oczyi kręci głową.- I nie mógłbyś nic zmienić: najpierw zachoro�wałby on, potem ty.A gdybyś raz po raz musiał oglądać, jakumiera?Ben siada na rozkładanym krześle.Nie patrzy na mnie.- Tak to właśnie wygląda, Ben.Czasami jest nawet zabawnie.Ale w większości wypadków sprowadza się to do tego, że czujeszsię zupełnie zagubiony, musisz kraść i próbować.- Jakoś sobie z tym poradzić - wzdycha ciężko.- Boże święty,nie mam pojęcia, dlaczego cię w ogóle znoszę.- Ciekawostka biologiczna? Mój nieodparty chłopięcy urok?- Znij dalej.Hej, mam się czuć zaproszony na ślub?To ci dopiero.Nigdy nawet nie przyszło mi do głowy, że Ben ze�chce się tam zjawić.- Tak! Naprawdę? Możesz przyjechać?- Zluby są lepsze od pogrzebów.- Wspaniale.Po mojej stronie nawy zaczyna się robić tłoczno.Będziesz moim ósmym gościem.Ben wybucha śmiechem.- Zaproś swoje wszystkie byłe dziewczyny.Aawki natychmiastsię zapełnią.- Nie miałbym żadnych szans na przeżycie.Większość z nichmarzy o tym, żeby zobaczyć moją głowę zatkniętą na kiju.- Mmm.- Ben wstaje i zaczyna grzebać w szufladzie biurka.Wyjmuje puste opakowanie po pigułkach, otwiera drugą szufladęi wyciąga wielką butelkę pełną kapsułek.Otwiera ją i wkłada trzydo pustego opakowania, po czym rzuca je w moją stronę.- Co to takiego? - pytam.Otwieram opakowanie i wytrząsamjedną kapsułkę.- To stabilizator endorfin połączony ze środkiem antydepresyj�nym.To.hej, nie.- Wkładam kapsułkę do ust i połykam.- Maw składzie morfinę.- Wzdycha ciężko.- Masz straszliwie aro�ganckie podejście do leków.- Lubię opiaty.239- No pewnie.Ale nie myśl sobie, że pozwolę ci zażyć całą tonę.Daj mi znać, czy twoim zdaniem pomoże ci podczas ceremonii.Nawypadek, gdyby tamto drugie nie wypaliło.Działa przez cztery go�dziny, więc będą ci potrzebne dwie kapsułki.- Skinieniem głowywskazuje opakowanie, które mi rzucił.- Tylko nie zażyj ich dla za�bawy, dobra?- Słowo harcerza.Prycha z pogardą.Płacę mu za pigułki i wychodzę.Kiedy idępo schodach, czuję, jak ogarnia mnie fala gorąca i zatrzymuję się,żeby się w niej na dobre pogrążyć.Nie mam pojęcia, co Ben tamzmieszał, ale efekt jest fantastyczny.Zupełnie jak dziesięciokrot�ny orgazm przyprawiony kokainą i coraz silniejszy.Kiedy wy�chodzę z frontowych drzwi, prawie potykam się o Gomeza.Cze�kał na mnie.- Podwiezć cię?- Jasne.- Jestem głęboko poruszony jego troską.Albo ciekawo�ścią.Albo czymkolwiek.Idziemy w stronę jego chevroleta, modelnova z krytymi reflektorami.Siadam na miejscu obok kierowcy.Gomez zatrzaskuje drzwi.Po kilku próbach udaje mu się zapalići ruszamy.Miasto jest szare, posępne, zaczyna padać deszcz.Wielkie kropleuderzają w przednią szybę, akurat gdy mijamy meliny handlarzynarkotyków i opuszczone rudery.Gomez włącza radio.Grają CharlesaMingusa, który jest dla mnie zbyt wolny, ale niby czemu nie?Wszak to wolny kraj.Ashland Avenue jest pełna dziur.Kiedy wjeż�dżamy w jedną z nich, mój mózg wykonuje nagłe salto, ale pozatym wszystko jest w porządku.Moja głowa przypomina kulkę rtę�ci, która wypłynęła z rozbitego termometru.Mogę tylko siłą po�wstrzymywać się, by nie jęczeć z rozkoszy, gdy narkotyk liże za�kończenia moich nerwów swoim malutkim języczkiem.Mijamysalon wróżki, sklep z oponami, Burger Kinga, Pizza Hut.Gomezmówi coś do mnie, lecz nie rozumiem jego słów.- Henry!-Tak?- Co wziąłeś?- Nie jestem pewny.To taki mały eksperyment naukowy.- Dlaczego?- Zwietne pytanie.Pozwól, że pózniej ci wyjaśnię.240Nie odzywamy się już ani słowem.Po chwili zatrzymujemy sięprzed domem Clare.Patrzę na niego zaskoczony.- Potrzebujesz towarzystwa - mówi łagodnie.Nie mam siły, by się sprzeciwiać.Prowadzi mnie do drzwi i wcho�dzimy do środka.Otwiera nam Clare i widzę, jak na jej twarzy ma�luje się wyraz ulgi, zdenerwowania i rozbawienia.Wszystko naraz.CLARE: Udało mi się przekonać Henry'ego, żeby położył sięw moim łóżku.Siedzimy teraz z Gomezem w saloniku, pijemy her�batę i jemy kanapki z masłem orzechowym i galaretką z kiwi.- Naucz się gotować, kobieto - rzuca podniosłym tonem.Zupeł�nie jak Charlton Heston odczytujący dziesięcioro przykazań.- Kiedyś na pewno.- Słodzę herbatę.- Dzięki, że go tu przy�wiozłeś.- Dla ciebie wszystko, kiciu.- Zaczyna zwijać papierosa.Jest je�dyną znaną mi osobą, która pali podczas jedzenia.Powstrzymujęsię jednak od komentarzy.Zapala.Patrzy na mnie, a ja zbieram sięna odwagę.- Powiesz mi, o co chodzi? Większość osób, które odwiedzająten przybytek, to ofiary AIDS albo chorzy na raka.- Znasz Bena?Czy naprawdę powinnam się dziwić? Gomez zna przecieżwszystkich.- Słyszałam o nim.Moja mama chodziła do niego, gdy miałachemioterapię.-Och.Oceniam sytuację, szukając w myślach rzeczy, o których mogębezpiecznie wspomnieć.- Ben dał mu coś, dzięki czemu zaczął się poruszać w mocnozwolnionym tempie - wyjaśnia Gomez.- Próbujemy znalezć jakiś lek, który pomoże Henry'emu zostaćw terazniejszości.- Teraz raczej w ogóle nie nadaje się do użytku.- Może powinien spróbować wziąć mniejszą dawkę?- Dlaczego to robisz?-Co?- Pomagasz panu Chaosowi i wiernie trwasz przy jego boku.Dlaczego za niego wychodzisz?241Słyszę, że Henry mnie woła.Wstaję.Gomez chwyta mnie za rękę.- Clare.Proszę.- Puść mnie.Patrzę mu prosto w oczy.Po długiej, strasznej chwili odwracawzrok i puszcza moją dłoń.Biegnę do swojego pokoju i zamykamza sobą drzwi.Henry leży wyciągnięty w poprzek łóżka jak kot, twarzą w dół.Zdejmuję buty i kładę się obok niego.- Jak leci? - pytam.Przewraca się na bok.- Bosko.- Gładzi mnie po twarzy.- Chcesz się przyłączyć?-Nie.Wzdycha.- Jesteś taka dobra.Nie powinienem sprowadzać cię na złą drogę.- Nie jestem wcale dobra.Boję się.Leżymy w milczeniu przez długą chwilę.Wpadający do pokojublask popołudniowego słońca oświetla drewnianą ramę łóżka, zło-to-fioletowy wschodni dywan, szczotkę, szminkę i butelkę balsamudo rąk na komodzie.Na starym fotelu kupionym na garażowej wy�przedaży leży numer Art In America" ze zdjęciem Leona Golubana okładce, przykryty do połowy przez powieść Na wspak Huys-mansa.Henry ma na nogach czarne skarpetki.Jego długie kościstestopy zwisają z krawędzi łóżka.Choć zamknął oczy, chyba czuje,że mu się przyglądam, bo otwiera je i uśmiecha się.Włosy opadłymu na twarz.Odgarniam je delikatnie.Ujmuje moją dłoń i całuje.Rozpinam mu dżinsy i zaczynam go pieścić, ale on tylko kręci gło�wą i wysuwa moją rękę.- Przepraszam, Clare - mówi cicho.- Ta pigułka chyba wyłą�czyła sprzęt na jakiś czas.Może pózniej.- Podczas nocy poślubnej będzie zabawnie.Henry raz jeszcze potrząsa głową
[ Pobierz całość w formacie PDF ]