[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.%7łałuję.- Kiedy pani zaczęła się niepokoić o męża?- Jak przyjechałam z Gdańska do Warszawy.Nie mogłamsię dostać do mieszkania.Nie zastałam Henryka, mimo, iżnapisałam do niego kartkę.Musiałam nocować w hotelu.Nadrugi dzień także nigdzie nie znalazłam mego męża.Wreszcie postanowiłam zameldować o tym milicji.- Dlaczego pani zwróciła się do komendy na Ochocie?- Ponieważ było mi najbliżej.Mieszkanie pana Rodeckiegoznajduje się na Mochnackiego.- Czy mąż pani mówił coś na ten temat, że ma zamiarwyjechać do Zakopanego?- Nie, nic mi o tym nie wspominał.- Kiedy państwo mieli zamiar wrócić do Wiednia?- Za kilka tygodni.Dokładnie nie ustalaliśmy terminu.Czypan jest pewien, że mój mąż nie żyje?- Wszystko na to wskazuje.- Od dawna bałam się, że odbierze sobie życie.Downarpotrząsnął głową.- Nie, pani mąż nie popełnił samobójstwa.- Wypadek?- Nie.Istnieje podejrzenie, iż mąż pani zostałzamordowany.Słowa te wywarły na niej duże wrażenie.Pochyliła się do przodu, jakby chciała lepiej przyjrzeć siętwarzy mówiącego.- Zamordowany? - powtórzyła cicho.- Ale to niemożliwe.Kto? Dlaczego? Napad? Rabunek?- Raczej nie.- Gdzie to się stało?- W Zakopanem.Zwłoki znaleziono na Hali Olczyskiej wpasterskim szałasie.- Cóż on tam robił? Downar rozłożył ręce.- Nie mam pojęcia.Bardzo chciałbym to wiedzieć.Możepani będzie taka dobra i poda mi jeszcze raz dokładne danepani męża.A więc nazwisko?- Henryk Schreinert.- Data i miejsce urodzenia?- 19 pazdziernika 1934, Białystok.- Obywatelstwo?- Austriackie.- Gdzie go pani poznała?- W Paryżu.- Mąż pani był pochodzenia polskiego?- Oczywiście.Jego rodzice uciekli z Polski na początkuwojny.Byli w Anglii, potem przenieśli się do Francji.- W którym roku wyszła pani za niego za mąż?- W pięćdziesiątym piątym.- Może pani zechce mi teraz podać swoje dane personalne.- Już podawałam.- To nic nie szkodzi.Chciałbym te dane osobiście zapisać.Bywają sytuacje, kiedy nikomu nie dowierzam.A więc paniimię i nazwisko.- Anna Schreinert.- Pani nazwisko panieńskie?- Nowicka.- Data i miejsce urodzenia?- 14 maja 1936 rok, Wiedeń.- Imię matki?- Gertruda.- Imię ojca?- Stanisław.Downar przebiegł wzrokiem zapisaną kartkę papieru ischował długopis do kieszeni.Wyglądał na zmęczonego.- Będzie pani musiała pojechać ze mną do Krakowa.~ DoKrakowa? Po co?- Przykry to obowiązek, ale musi pani zidentyfikowaćzwłoki.Przygryzła dolną wargę.- Czy nie można tego uniknąć? - spytała.- Niestety, to konieczne.Chciałbym jeszcze panią zapytać,czy pani przez cały ten czas przebywała u siostry w Gdańsku?- Tak.- I nigdzie pani z Gdańska nie wyjeżdżała?- Nie.To znaczy byłam w Gdyni, w Sopocie.Jezdziliśmywozem.- Czy siostra pani jest mężatką? - Tak.- Czym się zajmuje pani szwagier?- Jest inżynierem.Pracuje w stoczni.- Przyjemnie pani spędziła czas u siostry?- Bardzo.- I nie miała pani żadnych niemiłych przygód?- Absolutnie żadnych.Jakież mogłabym mieć przygody?- Różnie bywa.Proszę mi powiedzieć, czy zna pani AnnęDarecką?- Nie.Pierwszy raz słyszę to nazwisko.Kto to taki?- Znajoma pani męża.- Nie wierzę, żeby Henryk miał tutaj kochankę.- Powiedziałem, że to była znajoma - uśmiechnął sięDownar.- Nie wysuwałem żadnych innych przypuszczeń.Pani jej nie zna?- Nie.Już powiedziałam.- I mąż nigdy o niej nie wspominał?- Nie.Ale o co panu właściwie chodzi? Nie rozumiem.Co takobieta ma wspólnego z moim mężem? Czy pan przypuszcza,że to ona go zamordowała?Downar potrząsnął głową.- Daleki jestem od takich przypuszczeń.Jak pani sięzapewne domyśla, prowadzę dochodzenie w sprawietragicznej śmierci pani męża i każdy szczegół związany z tąsprawą jest dla mnie ważny.Czy nie ma pani nic przeciwkotemu, żebyśmy jutro rano pojechali do Krakowa?- Możemy jechać.Downar wsunął notatki do szuflady, dając tym dozrozumienia, że uważa rozmowę za skończoną.- Nie będę już dłużej pani zatrzymywał.Proszę przyjść domnie jutro około dziewiątej rano.Pojedziemy wozem.Podniosła się ze swego miejsca.Przez chwilę stałaniezdecydowana jakby miała ochotę coś jeszcze powiedziećczy o coś zapytać.Nic jednak nie powiedziała.Skinęła głowąna pożegnanie, odwróciła się i wyszła tym samym szybkim,nerwowym krokiem.Chwyciłem futro z wieszaka i wybiegłem za nią.Skwitowałamnie krótkim dziękuję.%7ładnego spojrzenia ani uśmiechu.Poczułem się jak szatniarz.Było mi trochę przykro.Kiedy wróciłem, Downar długimi krokami przemierzałpokój.- No i co o tym sądzisz? - spytał.- Nie bardzo mi się podoba to wszystko - odparłem.Downarpołożył mi rękę na ramieniu.- Nie sądz, że ja jestem zachwycony tą całą historią -powiedział zamyślony.- Obawiam się poważnychkomplikacji.Kiedy chcesz jechać do Zakopanego?- Dzisiaj na noc.Mam już bilety.Jadę sypialnym.- A może zostałbyś do jutra.Pojedziesz ze mną i z tą babkądo Krakowa.Byłoby chyba wygodniej, żebyśmy byli z nią wedwóch.Aatwiejsza rozmowa.A poza tym mógłbyś zebraćjeszcze trochę dodatkowych materiałów.Sądzę, że interesujecię ta sprawa.- Nawet bardzo.- No więc właśnie.Daj się namówić, sprzedaj bilety i jedz zemną jutro.Zgodziłem się.Byłem rzeczywiście zafascynowany tąniezwykłą historią, a poza tym widziałem, że Downarowizależy na moim towarzystwie.- Jakie masz plany na najbliższą przyszłość? - spytałem.-Może pójdziemy razem na obiad.- Dobrze, ale najpierw muszę, pojechać do ogroduzoologicznego.Jeżeli nie masz nic lepszego do roboty, to jedzze mną.- Do ZOO? - zdziwiłem się.- A cóż my tam będziemy robić?Chcesz zasięgnąć porady u szympansa?- Niezupełnie - uśmiechnął się Downar.- Chcę dowiedziećsię czegoś o śpiewającym żółwiu.Z powątpiewaniem pokręciłem głową.- Nie sądzę, żebyś sięczegoś dowiedział.Ten nasz śpiewający żółw nie ma chybanic wspólnego z zoologią.Downar wzruszył ramionami.- Bo ja wiem.Przyznam ci się, że nie znam się na żółwiach.Małą mam nadzieję, żeby to coś dało, ale spróbować trzeba.Pojechaliśmy na Pragę.Tak jak przewidywałem, wizyta w ogrodzie zoologicznymnie na wiele się zdała.Dowiedzieliśmy się, że rząd żółwipodzielony został na trzy podrzędy: żółwie skórzaste,skorupowe i miękkoskórne, ale o śpiewającym żółwiu niktnie słyszał.Nasi rozmówcy wysunęli przypuszczenie, że jestto może jakaś nazwa używana przez któreś z plemionzamieszkujących wyspy Archipelagu Polinezyjskiego, albo żepo prostu ktoś w ten sposób ochrzcił jakiś produktspożywczy czy perfumeryjny.Nikt oczywiście nic pewnego naten temat powiedzieć nie umiał.Obejrzeliśmy sobie przyokazji żółwie, węże i krokodyle i wróciliśmy do samochodu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]