[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Czy mam coś jeszcze wyjaśnić?- Drobnostkę.Jeśli przyjmiemy ewentualność, że, nie daj Boże,oczywiście, że pan Escobillas w wyniku odniesionych ran umiera,czyli, zważywszy na wcześniejszą śmierć pana Barrido, firma zostajebez właścicieli i następuje likwidacja wydawnictwa, to wkonsekwencji wygasa również pańska umowa.Mam rację?- Nie jestem pewien.Nie mam pojęcia, na jakich zasadachdziałała firma.- Ale czy pańskim zdaniem byłoby to możliwe?- Pewnie byłoby.Musiałbym zapytać o to adwokata wydawców.- Już go o to pytałem, proszę sobie wyobrazić.I potwierdził mi, żetak właśnie by było, jeśli stałoby się to, czego nikt nie chce, by sięstało, i pan Escobillas przeszedłby do lepszego życia.- No więc ma już pan odpowiedz na swoje wątpliwości.- Pan ma zaś wolne ręce, by przyjąć ofertę pana.-.Corellego.- Proszę mi powiedzieć, już pan to zrobił?- A mogę zapytać, jaki to ma związek z przyczynami pożaru? -spytałem, wymigując się od odpowiedzi.- %7ładnego.Zwykła ciekawość.- Nic więcej? - zapytałem.Grandes spojrzał wpierw na swych współpracowników, potem namnie.- Z mojej strony to wszystko.Zacząłem wstawać.Trójka policjantów nie ruszyła się z miejsc.- Panie Martin, zanim zapomnę - odezwał się Grandes. Czypamięta pan i może mi potwierdzić, że tydzień temu panowie Barridoi Escobillas złożyli panu wizytę w domu, przy ulicy Flassaders numertrzydzieści sześć, w towarzystwie rzeczonego adwokata?- Złożyli.- Czy była to wizyta towarzyska czy kurtuazyjna?- Panowie przyszli wyrazić życzenie, bym powrócił do pracy nadserią powieści, pracy, którą na czas jakiś zawiesiłem, by poświęcić sięinnemu projektowi.- Czy określiłby pan rozmowę jako serdeczną i swobodną?- Nie przypominam sobie, by ktokolwiek podnosił głos.- A czy pamięta pan, że odpowiedział pan obu panom, cytuję: "nieminie tydzień, jak obaj nie będziecie żyć"? Nie podnosząc głosu, rzeczjasna.Westchnąłem.- Tak - przyznałem.- Co pan miał na myśli?- Panie inspektorze, byłem wzburzony i powiedziałem, co mi ślinana język przyniosła.Ale nie mówiłem tego poważnie.Zdarza się, żeczłowiek mówi rzeczy, których wcale nie myśli.- Dziękuję za szczerość, panie Martin.Był pan nam bardzopomocny.Miłego dnia.Odszedłem stamtąd, mając trzy spojrzenia wbite w plecy jaksztylety, całkowicie przekonany, że gdybym na każde pytanieinspektora odpowiedział kłamstwem, nie czułbym się tak winny.2Niesmak, jaki pozostawiło mi w ustach spotkanie z VictoremGrandesem i parą bazyliszków z jego świty, przetrwał jedyniepierwsze sto metrów spaceru w słońcu, w moim nowym,odmienionym nie do poznania ciele: silnym, nienękanym bólem aninudnościami, poświstami w uszach ani pulsującą pod czaszką agonią,wycieńczeniem i zimnymi potami.Pewność rychłej śmierci, która przytłaczała mnie jeszczedwadzieścia cztery godziny temu, odeszła w niepamięć.Jakiś głospodszeptywał mi, że tragedia, która rozegrała się poprzedniej nocy,śmierć Barrido i nieuchronny właściwie zgon Escobillasa, powinnywzbudzić we mnie smutek i żal, ale moje sumienie i ja niepotrafiliśmy wykrzesać z siebie nic ponad przyjemną obojętność.Tego lipcowego popołudnia Rambla była świętem, a ja królembalu.Spacerkiem dotarłem do ulicy Santa Ana, chcąc złożyć wizytęSempere.Kiedy wszedłem do księgarni, starszy Sempere, zakontuarem, ślęczał nad rachunkami, jego syn zaś, wspiąwszy się nadrabinę, porządkował półki.Księgarz uśmiechnął się serdecznie izdałem sobie sprawę, że w pierwszej chwili mnie nie poznał.Chwilępózniej uśmiech zniknął, a on, z otwartymi ustami, okrążył kontuar,by się ze mną przywitać.- To naprawdę pan, Davidzie? Matko Najświętsza, zmienił się pannie do poznania! Martwiłem się o pana.Dobijaliśmy się do pana kilkarazy, ale nikt nie otwierał.Zacząłem już pana szukać po szpitalach ikomisariatach.Syn księgarza spoglądał na mnie z niedowierzaniem z wysokościdrabiny.Przypomniałem sobie, że kiedy widzieli mnie po raz ostatni,zaledwie tydzień wcześniej, wyglądałem gorzej niż truposz.- Przepraszam, że napędziłem panom stracha.Musiałem wyjechaćna kilka dni w sprawach zawodowych.- Ale.Posłuchał mnie pan i poszedł do lekarza, prawda?Przytaknąłem.- Okazało się, że to głupstwo.Problemy z ciśnieniem.Zażywałemprzez parę dni środek toniczny i jestem jak nowy!- Proszę mi powiedzieć, co to za środek, to się w nim wykąpię.Cóż za radość widzieć pana w dobrym zdrowiu!Euforia rozpłynęła się bez śladu, kiedy zaczęliśmy komentowaćwiadomość dnia.- Słyszał pan już o tym, co się przydarzyło Barrido iEscobillasowi? - zapytał księgarz.- Właśnie stamtąd wracam.Nie mogę w to uwierzyć.- Kto by przypuszczał.Nie wzbudzali we mnie co prawda zagrosz sympatii, ale żeby coś takiego.A swoją drogą, jaki ma towpływ na pańską sytuację prawną? Przepraszam, że pytam tak prostoz mostu.- Prawdę mówiąc, sam nie wiem.Zdaje mi się, że obaj mielicałość udziałów w spółce.Znajdą się pewnie spadkobiercy, alemożliwe, iż w wypadku śmierci obydwu spółka przestaje istnieć.Awraz z nią wiążący mnie kontrakt.Tak mi się przynajmniej wydaje.- To by znaczyło, że jeśli Escobillas, niech Bóg mi wybaczy,również wyciągnie kopyta, jest pan wolnym człowiekiem?Pokiwałem głową.- Tak zle i tak niedobrze.- westchnął księgarz.- Opatrzność zrządzi - orzekłem.Sempere zgodził się ze mną, chociaż zauważyłem, że w całej tejsprawie jest coś, co go niepokoi, i woli zmienić temat.- Co ma być, to będzie.W każdym razie świetnie się składa, żepan do mnie zajrzał, gdyż chciałem poprosić pana o przysługę.- Może pan na mnie liczyć.- Ostrzegam, że moja prośba nie przypadnie panu do gustu.- Gdybym wyświadczał ją chętnie, byłaby to przyjemność, nieprzysługa.Ale jeśli chodzi o pana, zgadzam się z góry.- Właściwie nie chodzi o mnie.Wyłuszczę panu sprawę, a panzdecyduje.Nie chcę pana do niczego zmuszać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]