[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A poza tym zostaje przecie\ pod opieką Sary.Joanna, Hugh i kapitan Fieldingzaplanowali wyjazd za tydzień.Zamierzali popłynąć parowcem z Melbourne do Perth.Adambył ju\ na uniwersytecie w Sydney, studiował na pierwszym semestrze. Mo\e wolisz, \ebyśmy nie wyje\d\ali, kochanie? Ale\ skąd, mamo! Musicie odnalezć miejsce, gdzie urodziła się moja babcia.Ilekroć Joannę ogarniały wątpliwości co do słuszności decyzji o wyjezdzie do AustraliiZachodniej, przypominała sobie, \e musi to zrobić nie tylko ze względu na siebie, lecz tak\edla dobra Beth.Choć próbowała przyjść córce z pomocą w przezwycię\eniu jej lęku przedpsami, okazywało się to niemo\liwe, gdy\ w niej samej zawsze drzemał identyczny strach.Lady Emily, którą równie\ na widok psów ogarniała trwoga, przypuszczała, \e przyczyna jejprzera\enia, a tym samym równie\ lekarstwo na nią związane są z Karra Karra.Joanna pomyślała o podró\y, jaką odbyłyby obie z matką przed piętnastoma laty, gdybyklątwa nie upomniała się o lady Emily.To, co na początku było dla niej jedyniewypełnieniem obowiązku wobec zmarłej matki, z czasem stało się powinnością wobec samejsiebie, a potem równie\ wobec córki.Ten wewnętrzny nakaz przypominał szlak-pieśń ,którego końcowy punkt znajdował się gdzieś w Australii Zachodniej.I teraz patrząc na Beth, miała ochotę powiedzieć: Robię to dla ciebie, kochanie, abyznalezć sposób na ostateczne uwolnienie cię od klątwy.Ale rzekła tylko: Martwię się, \e będziesz tęskniła za nami i mo\esz czuć się samotna. Wszystko będzie dobrze, mamo.Zawarłam w szkole wiele przyjazni, a nauka sprawiami ogromną przyjemność. Chłopcy nie będą się przecie\ wiecznie w ten sposób zachowywać pomyślała,odzyskując pewność siebie. Znu\y ich płatanie figlów i w końcu mnie polubią. Niewszyscy jej dokuczali tylko przyjaciele Randolpha Careya.Lecz Beth była pewna, \e onirównie\ dostrzegą wkrótce bezcelowość swoich kawałów i zostawią ją w spokoju.Poniewa\postanowiła, \e nie dopuści, by stali się świadkami jej słabości.Nazajutrz powóz z Merindy nie pojawił się o zwykłej porze przed bramą szkolną, a osiódmej wieczorem Beth czekała przy sadzawce.Pięć minut pózniej przybyli chłopcy, niosąc długą deskę.Przerzucili ją przez małyzbiornik wykorzystywany do nauki pływania owiec.Na sześć metrów szeroki rów byłwypełniony zamuloną wodą, w której odbijał się księ\yc, ilekroć wyłaniał się zza chmur.Kładka była bardzo wąska i znajdowała się tylko kilka centymetrów powy\ej pokrytejszlamem tafli.Beth nagle zwątpiła w roztropność własnej decyzji o przyjęciu wyzwania Randolpha.Rozejrzała się po terenie szkoły.Wokół panowała cisza.Większość budynków spowijałmrok, a gazowe latarnie oświetlały tylko ście\ki.Z auli dobiegały chłopięce głosy. I co? spytał Randolph. Obleciał cię strach?Pomyślała o zdechłym wę\u, którego znalazła w ławce.Zastanawiała się, jakzareagowałby pan MacGregor, gdyby o tym wiedział.Wierzyła, \e nauczyciel postąpiłbysprawiedliwie i stanąłby po jej stronie. I co? spytał ponownie Randolph.Beth stwierdziła, \e są w niej utkwione oczy wszystkich chłopców. Czy jeśli przejdę po desce na drugą stronę, przyjmiecie mnie do bractwa? spytała. Masz na to moje słowo.Podeszła do rowu.Nie dość, \e kładka była wąska, to jeszcze na samym środku wygięta.Dziewczynka spostrzegła z niezadowoleniem, \e stopy zakrywa jej spódnica i będziezmuszona iść po omacku. No, ruszaj! ponaglił ją Randolph.Popatrzyła w stronę Billa Addisona, lecz kolega najwyrazniej unikał jej wzroku.Zaczęłaiść kładką.Chłopcy otoczyli kołem rów i obserwowali w milczeniu jej chwiejne kroki.Księ\yc wyłonił się na chwilę i znowu schował.Z auli dobiegły śmiechy, a w pobliskiejoborze cicho zamuczała krowa.Beth szła z rękami wyciągniętymi na boki i ze wzrokiem utkwionym w desce oraz wwodzie tu\ poni\ej kraju sukni.Ostro\nie stawiała jedną stopę przed drugą.Z południa zerwałsię zimny wiatr i zmarszczył taflę sadzawki.Dziewczynka wstrzymała oddech, posuwając sięnaprzód. Jestem pewien, \e jej się uda rzekł jeden z chłopaków. Zamknij się warknął Randolph.Beth poczuła dziwną suchość w ustach, gdy deska wygięła się pod jej cię\arem.Zrobiłosię nagle chłodniej i przeszedł ją dreszcz. Masz ju\ za sobą połowę drogi, Beth powiedział Bill.Przystanęła na moment.Rów sprawiał wra\enie zbyt szerokiego, a woda była głęboka izimna.Gdy księ\yc ponownie wyłonił się zza chmur, dziewczynka dostrzegła pływające napowierzchni tafli owady. Zmiało, potrafisz to zrobić dodawał jej odwagi Bill.Ruszyła dalej.Zerwał się wiatr iporuszył fałdami jej spódnicy.Deska zachwiała się pod stopami. Niezle sobie radzi! stwierdził Declan McCloud. Dalej, Beth, śmiało zachęcał ją inny chłopiec.Kiedy uświadomiła sobie, \e jest ju\blisko drugiego brzegu, podniosła wzrok i zobaczyła stojącego tam Randolpha Careya.Uśmiechnęła się.A zaraz potem zamarła.Chłopak miał przy sobie psa.Był to jeden z owczarków, które trzymano w szkole. No, dalej! Co z tobą? Chyba nie boisz się starego kundla? Beth zaczęła dr\eć na całymciele.Czuła, \e ma wyschnięte usta.śołądek podjechał jej do gardła.Usiłowała nie patrzeć nazwierzę ani o nim nie myśleć.Próbowała się skupić tylko na tym, \eby postawić jeszcze jedenkrok i dotrzeć do końca kładki.Zobaczyła jednak mieniące się złotem w blasku księ\yca psie ślepia.Owczarek nie przejawiał wobec niej wrogich zamiarów, nie warczał ani nie zachowywałsię groznie.Nawet znała jego imię.Było to stare, poczciwe i przyjaznie nastawione do ludzipsisko.Lecz nagle przed jej oczami pojawił się obraz ścigających ją dingo oraz rozpaczliwiebroniącego ją Guzika.Zwiat zawirował wokół niej, nagle straciła oparcie pod stopami.Runęła do sadzawki zgłośnym pluskiem.Lodowata tafla zamknęła się jej nad głową, cię\ar namokniętej spódnicyciągnął w dół.Dotknęła stopami dna, nogi ugrzęzły jej w mule.Na szczęście Bill Addison iDeclan McCloud rzucili się na pomoc.Randolph Carey rechotał ze śmiechu, kilku kolegów mu wtórowało, ale gdy ociekającawodą Beth z trudem wydostała się na brzeg, dostrzegła niepewne spojrzenia innychchłopców. To nie było uczciwe, Carey stwierdził Bill Addison.Randolph tylko się głośniejroześmiał. Wszyscy jesteście bandą zniewieściałych lalusiów! zauwa\ył. A ciebie, jaśniepanienko, nie mo\emy uwa\ać za jedną z nas, skoro boisz się starego kundla! Obrócił się napięcie i odszedł, prowadząc psa.Wierni koledzy podą\yli za nim. O rany! rzekł Declan McCloud, pomagając Beth wyjść z wody. Wyglądaszokropnie!Beth trzęsła się jak listek na wietrze i dzwoniła zębami. Co teraz zrobisz? spytał Bill. Powiesz o wszystkim staremu Carpenterowi? Wracaj do domu poradził Declan. Lepiej się nikomu nie pokazuj w takim stanie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]