[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A pani? Nie była pani z nimi?- Byłam w Warszawie, tu tylko wpadałam co jakiś czas.- Dlaczego? - Nie miałam wyboru.Wojna pokrzyżowała wszystkie nasze plany.Pracowałam do jej wybuchu w Paryżu.Do Polski przyjechaliśmy nawakacje.Podobnie moja córka z matką i dziećmi przyjechali tu zFrancji. Mąż Hani - relacjonowała dalej - miał do nas dołączyć na kilka dni izabrać nas wszystkich do Francji.Po ataku Niemców trzeba było teplany skorygować.Po kapitulacji i zbombardowaniu Warszawy dlawiększego bezpieczeństwa postanowiliśmy wszyscy wyjechać doRumunii, a stamtąd do Francji.Jechaliśmy dwoma samochodami.Wjednym my z teściami, w drugim Hanusia z dziećmi i moją matką.Do Równego na drodze panował jeszcze jako taki porządek.Im dalej,tym większa panika i chaos.Bo trzeba ci wiedzieć, że działo się tosiedemnastego września, gdy zaatakowały nas wojska bolszewickie.Dotarliśmy wszakoż pod Zaleszczyki, gdzie zorientowaliśmy się, żenie ma za nami drugiego samochodu z resztą rodziny.Szofer teściazostawił swoich bliskich w Warszawie i - jak zapowiadał - postanowiłdo nich wracać.W tej sytuacji mój mąż, Mateusz, musiał przejąćkierownicę i dalej prowadzić samochód.Ale córka z dziećmi zostałagdzieś w tyle i ja nie chciałam się ruszyć, póki do nas nie dołączą.Ponaradzie postanowiłam cofnąć się z szoferem i pośpieszyć naszychmaruderów.Czas naglił, kolejka samochodów do przekroczeniagranicy ciągnęła się w nieskończoność, a wojska rosyjskie deptały namjuż po piętach.Dopiero w okolicy Buczacza odnalezliśmy zepsutysamochód Hanki.Nie było w nim mojej matki.Okazało się, że trafiłado ambulatorium w Buczaczu, bo miała lekki atak serca i zatrzymanoją na noc na obserwację.Stało się to już po awarii samochodu.Córkamoja nie miała jak nas o tym zawiadomić, ale bez ukochanej babci i taknie chciała się ruszyć.Na szczęście Babiński, kierowca mego teścia,który znał się na mechanice, szybko znalazł i naprawił uszkodzenie.Odebraliśmymamę z ambulatorium, pożegnaliśmy się z nim i można było jechaćdalej.Na drodze tymczasem zapanował taki bałagan, że w ciągu trzechgodzin udało się nam pokonać jedynie niecałe trzysta metrów.A potemod czoła kolumny uciekinierów z granicy w Zaleszczykach nadeszłaprzekazywana z ust do ust wiadomość, że to koniec, że granicazamknięta i można albo zostać w strefie rosyjskiej, albo wrócić, pókisię da, do niemieckiej.Byłyśmy przerażone.Same kobiety z dziećmi w tym straszliwymzamęcie na kompletnie zablokowanej drodze.Nie wiedziałyśmy, copocząć.Pojazdy i tłumy pieszych nacierały od strony zamkniętejgranicy na tych, którzy mieli nadzieję tam dotrzeć.Płacz dzieci,nawoływania, skomlenie psów - istna Sodoma i Gomora.- Pani Tarnowska - usłyszałyśmy nagle głos Babińskiego - co paniezamierzają robić?- Nie mam pojęcia.A pan jeszcze tutaj?- Starałem się znalezć jakiś środek transportu, a kiedy dowiedziałemsię o zamknięciu granicy, cofnąłem się nieco, bo przecież nie mogę pańtak samych sobie w tym piekle zostawić.- Dobrze, że przynajmniej pan jest z nami, ale co mamy robić?Przedrzeć się pieszo do Mateusza i teściów? Mama może nie podołać.- Wykluczone.Oni stali tuż przy granicy.Gdyby nawet nie chcieli,musieli ją przekroczyć porwani falą tłoku, jaki panował na drodze.Ateraz są tam już Rosjanie.- Mamy się rozdzielić? Oni tam, a my w drugą stronę?- Nie ma innego wyjścia.Trzeba wracać do Warszawy.- No tak, tam przynajmniej mamy mieszkania, jeśli jeszcze nie runęłypod bombami. - Mógłbym zabrać panie do mojego domu w Chyliczkach podWarszawą.Jest na tyle duży, że znalazłyby się dwa, trzy pokoje dla pańi dzieci.Potem się zobaczy.- A Mateusz? Jeśli mój mąż nie przekroczył granicy?- Z pewnością w takim przypadku będzie się starał dotrzeć doWarszawy.Bo przecież nie zostanie pod okupacją rosyjską.Jakoś w tonie wierzę.- Oby miał pan rację!Tak więc po licznych zmaganiach, dzięki opiece nieocenionegoBabińskiego udało się nam dotrzeć do Chyliczek, czyli do domu, przedktórym właśnie stoimy.Nie było w nim luksusów, ale był dach nadgłową i więcej spokoju niż w zajętej przez Niemców Warszawie.Ja przedarłam się do naszego domu na Saskiej Kępie i przywiozłamstamtąd trochę rzeczy.Sprzedając je na rynku jakoś wiązałyśmy koniecz końcem.Potem podjęłam pracę w kawiarni  U Aktorek".Kelnerowałam, jak wiele innych moich koleżanek.Ktoś musiał zara-biać na rodzinę; no i chciałam robić coś pożytecznego dla kraju.Niechcieli mi dawać zadań, ponieważ uważali, że jestem za stara - byłamjuż po sześćdziesiątce.Wobec tego włączyłam się w nurt walki inaczej.Udostępniałam niektóre z naszych mieszkań na lokale konspiracyjne,tajne komplety nauczania i tym podobne pożyteczne działania".- Mieliście państwo dużo mieszkań?- Byliśmy po moim ojcu architekcie właścicielami jednej trzeciejSaskiej Kępy.Teraz mamy tylko to trzypokojowe mieszkanie przyulicy Walecznych, które znasz.Ono zresztą też nie należy do nas, tylkodo tak zwanego kwaterunku i jesteśmy, tak jak inni, jedynielokatorami.Po upaństwowieniu domu mieszkała z nami jeszczewieloosobowa rodzina.Na szczęście wyjechali gdzieś na ZiemieZachodnie. - A pani mąż szybko do pań dołączył?- Dopiero po wojnie.Niesiony falą paniki ich samochód musiałprzekroczyć granicę.Czekali na nas, a kiedy stracili nadzieję, pojechalidalej.Był w Rumunii.Najpierw z rodzicami w Piteszti, a po ich śmierci- w Bukareszcie.Ale to już inna historia, o której dużo można by byłomówić.- Powinna pani o tym napisać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl
  • Copyright © 2016 (...) chciaÅ‚bym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
    Design: Solitaire