[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podeszła do okna, odsunęłazasłonę istała, wyglądając nazaśnieżony trawnik.W pewnym momencie przekrzywiła głowę i zapytała:"Słyszysz, Caroline?".Ale onanic nie słyszała.Pani Ayres postałaprzy oknie, dopókiprzeciąg nie zapędził jej z powrotem nafotel przykominku.Niepokój minął; mówiłao zwykłych sprawach, głos miałaspokojnyi znów wydawała sięsobą.Sprawiaławrażenie tak opanowanej,że po powrocie do sypialniCaroline prawie krępowałasię jej towarzyszyć.Powiedziała, że matkateż nie była zadowolona, patrząc jak córka sadowi się z kocemna niezbytwygodnym fotelu, podczas gdy onasama leżała w łóżku.Ale "doktor kazał", oznajmiła matce, na co paniAyres tylko sięuśmiechnęła.- Dawno jużmogliście się pobrać - powiedziała.-Sza - odrzekła z zakłopotaniemCaroline.- Niepleć głupstw.Dała matceweronal, który zadziałał w mgnieniu oka: w ciągu paruminut pani Ayres zapadła w sen.Caroline podeszłado niej na palcach,żeby sprawdzić,czy jest przykryta, po czymwróciłananiewygodny fotel.Miała ze sobą termosz herbatą i książkę, więc parę godzin upłynęłojej na lekturze.Wreszcie zapiekły jąoczy; zamknęła książkę, wypaliłapapierosa i patrzyła na matkę, ale w końcubezczynność zaczęła jąnużyć.Wyobraziła sobie następny dzień i wszystko, co zaplanowałem: wizytęGrahama, wyjazd matki.Mój niepokój i pośpiech zdumiałyją i przeraziły, nagle ogarnęły ją wątpliwości.Przypomniałasobie swojedawneteorie, o czymś, co zagniezdziło się wdomu zzamiaremwyrządzeniakrzywdy rodzinie.Spojrzała na matkę, leżącą bezwładniena łóżku.On się myli, pomyślała.On napewno się myli.Rano muto powiem.Nie pozwolę mu jej zabrać,nie tak.To zbyt okrutne.Ja.,381.sama ją zabiorę.Wyjedziemy razem, i to jak najszybciej.To ten dom,on jejtorobi.Zabiorę ją stąd i wyzdrowieje.I zabiorę Roddiego.Myśli płynęły jedna za drugą, aż zakręciło jej się w głowie od ichnatłoku.Minęło parę godzin: spostrzegła, że dochodzi piąta;najgorszą część nocy miała już za sobą, ale odświtu wciąż dzieliłyją godzina lub dwie.Musiała skorzystać z łazienki, chciała obmyći ochłodzić twarz.Matka sprawiała wrażenie pogrążonej w głębokim śnie, toteż Caroline poszła dołazienki, mijającpodrodzepokój Betty.Skończył się zapas herbaty, a oczy nadal bolały, więcaby nie zasnąć, postanowiła wypalić kolejnegopapierosa.Paczka,którąmiała w kieszeni,okazała siępusta, ale w szufladzie nocnejszafki trzymała drugą;drzwizostawiła otwarte i poszła do swojegopokoju, z którego miała widok na sypialnię pani Ayres,po czymusiadła na łóżku, wyjęła papierosa i zapaliła.Dla wygody zdjęłabutyi zarzuciła nogi na łóżko, a następnie usiadła oparta opoduszkę,zpopielniczką na kolanach.Drzwi byłyotwarte, widziała wszystkojak na dłoni.Podczas naszej rozmowy podkreśliła to kilkakrotnie.Odwróciwszy głowę, widziała nawet ramęłóżka matki.W domu byłotak cicho, że słyszała jej miarowy oddech.Kiedy się ocknęła, Betty stała przy łóżku z tacą w rękach.Tacędlapani Ayreszostawiła w holu.Pytała, co ma z nią zrobić.- Hm?- rzuciła nieprzytomnie Caroline.Wyrwana znajgłębszegosnu nie wiedziała, corobi nałóżku, kompletnie ubrana i zmarznięta,zprzepełnioną popielniczką nakolanach.Usiadłaprosto, pocierająctwarz.- Zanieś ją matce, dobrze?Ale jej niebudz, jeśli jeszcze śpi.Postaw tacę przy łóżku.- Ale panienko -odpowiedziała Betty.- Pani chyba śpi, bo stukamistukam, alenie odpowiada.Adrzwisą zamknięte na klucz.Caroline oprzytomniaław jednej chwili.Spojrzała na zegareki stwierdziła, że właśnie minęła ósma.Za oknem jaśniało, z powoduśniegu blask był wręcz nienaturalny.Zaniepokojona i drżąca z brakusnuzerwała się z łóżka i pobiegła ześciśniętym żołądkiem dopokojumatki.Tak jak mówiła Betty, drzwi były zamknięte na klucz,a kiedy382pukała, najpierw cicho, potem coraz głośniej, jej niepokój przybierałna sile,gdyżwewnątrzpanowała głucha cisza.- Mamo!- krzyknęła.-Mamo, śpisz?Znowu nic.Przywołała Betty, dopytując się, czy coś słyszy.Służącanadstawiłaucha i potrząsnęła głową. - Może zasnęła głęboko-wyraziła przypuszczenie Caroline.-Aledrzwi.Kiedy wstałaś, były zamknięte?- Tak,panienko.-Ale pamiętam, pamiętam na pewno, że zostawiłam je otwarte.Nie mamy zapasowego klucza, co?- Chyba nie, panienko.-Tak myślałam.Boże!Dlaczego, u licha, ją zostawiłam?Drżąc na całym ciele, ponownie zastukała do drzwi,jeszcze głośniej niż przedtem.I znów nie doczekałasię odpowiedzi.Wówczaszrobiła to, co wpodobnej sytuacji pani Ayres, a mianowicieschyliłasię i zajrzała przezdziurkę odklucza.Była pusta, pokój zaśjasny.Siłą rzeczy doszłado wniosku, żematki wcale tam nie ma.PewnieWychodząc, zamknęła zasobą drzwi i zabrała klucz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]