[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem kurek trzasnął na pustym, a ja zostałam, przeklinając na myśl,że uciekną.Jednak wtedy załomotał miarowo pistolet Jamesa zzatrawnika i odpowiedział mu ogień bluzgający z przedniego oknasamochodu.Aż nagle czarny sedan jakby oszalał.Wykonał szerokiskręt i jakby chciał się rzucić przez trawnik wprost na Jamesa.Nachwilę oświetliły go wielkie reflektory, jak stał z nagą klatką pier-siową, błyszczącą od potu i strzelał raz po raz, w klasycznej posta-wie niby w pojedynku, jak do szarżującego zwierza.Myślałam, żego zmiecie, i rzuciłam się ku niemu biegiem przez trawnik, ale sa-mochód nagle skręcił i rycząc silnikiem na pierwszym biegu, ruszyłprosto w kierunku jeziora.Stałam i przyglądałam się jak urzeczona.Trawnik był tam ucięty przez krawędz niezbyt wysokiej skały,może ze sześć metrów, pod którą leżała toń rybacka.Rozstawionotam trochę z gruba ciosanych ław i stołów dla jedzących na świeżym powietrzu.Samochód rozpędzał się i teraz już, czy wpadnie na któ-rąś ławę, czy nie, i tak z rozpędu dotarłby do jeziora.Jednak ominąłwszystkie ławy i kiedy ja uniosłam dłoń do ust w pełnym grozypodnieceniu, wyfrunął za krawędz i na płask wylądował na wodzie,w olbrzymim rozbryzgu oraz brzęku metalu i szkła.Po czym bardzopowoli zaczął tonąć, przodem w dół, w odmęcie gazów z rury wyde-chowej i bąbli powietrznych, aż nic nie zostało prócz zadartego wniebo bagażnika i tylnej szyby.James Bond ciągle stał, wpatrzony w jezioro, kiedy podbiegłam iobjęłam go.- Jesteś cały? Zranili cię?Odwrócił się do mnie jakby w oszołomieniu, ramieniem objąłmnie w pasie i mocno przycisnął.Odezwał się niewyraznie:- Nie.W porządku.- Znów spojrzał na jezioro.- Musiałem tra-fić kierowcę, tego chudzielca.Zabiłem go, a on zaklinował sobąpedał gazu.- James jakby przychodził do siebie.Uśmiechnął się zwysiłkiem.- No, to sytuacja się uporządkowała.%7ładnych tam po-strzępionych brzegów do wyrównywania.Zgon i pogrzeb za jednymzamachem.Nie powiem, żebym ich żałował.To była para nie bylejakich zbirów.- Puścił mnie i schował pistolet do kabury.Pachniałprochem i potem.Było to coś fantastycznego.Wspięłam się na palcei pocałowałam go.Odwróciliśmy się i poszliśmy z wolna przez trawnik.Ogień jużtylko czasami buchał i niemalże ciemność zaległa pobojowisko.Mójzegarek pokazywał trzecią trzydzieści.Nagle poczułam się całkowi-cie, kompletnie wykończona.Jak gdyby odpowiadając na moje myśli, James odezwał się:- Akurat przestaje działać amfetamina.Może byśmy się trochęprzespali? Znajdzie się jeszcze ze cztery albo pięć kabin zdatnych do użytku.Co byś powiedziała na numer dwa i trzy? Czy to odpo-wiednie apartamenty?Poczułam, że się rumienię.Rzekłam z uporem:- Nie wiem, co sobie pomyślisz, James, ale ja cię tej nocy sa-mego nie zostawię.Wybieraj dwa albo trzy.Co wolisz.Ja będę spałana podłodze.Roześmiał się, przygarnął mnie do siebie i przytulił.- Jeśli ty będziesz spała na podłodze, to ja też.Ale byłoby tochyba marnowanie wspaniałego, podwójnego łoża.Niech będzienumer trzy.- Tu przerwał i popatrzył na mnie, odgrywając gest kur-tuazji.- A może wolałabyś numer dwa?- Nie.Numer trzy będzie boski.XIV BrzanaKabina numer trzy była duszna i nie przewietrzona.Kiedy onzbierał między drzewami nasz  bagaż , ja otworzyłam szklane żalu-zje i przygotowałam do spania podwójne łóżko.Powinnam się czućzakłopotana, ale nic podobnego.Rozkosz mi sprawiało gospodarze-nie dla niego przy świetle księżyca.Sprawdziłam prysznic i okazałosię, że jakimś cudem jest woda, choć nieco dalej wiele odcinków rurmusiało się stopić.Pierwsze kabiny znajdowały się bliżej głównegodoprowadzenia.Zdjęłam z siebie wszystko, ułożyłam w porządnystosik i weszłam pod prysznic, otwarłam świeży kawałek mydłaCamay ( Rozpieszczaj Gości Różowym Camay o zapachu DrogichPerfum Francuskich [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl
  • Copyright 2016 (...) chciałbym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
    Design: Solitaire