[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.PaniAyres raz zeszła na dół i zapytała, jak mi idzie: postała chwilę,obserwując mnie przy pracy,zaniepokojona o stan dziewczynki i wyrazniezatrwożonawidokiem.Peter Baker-Hyde nawet na niąnie spojrzał.Szycietrwało blisko godzinę, a kiedy skończyłemi Gillian wciążbyła zamroczona, kazałemojcu zawiezć ją do domu.Miałem pojechać zanimi swoim samochodem, wstąpić na chwilę do gabinetupo parędrobiazgów, poczym udaćsiędo Standish, by czuwać nadmałą pacjentką.Istniało ryzyko(co prawda niezbyt wielkie i niewspomniałemo tym rodzicom) zakażenia krwi,któremu za wszelkącenę należało zapobiec.Betty pobiegła na górę zawiadomić matkę dziewczynki, a panBaker-Hyde i panMorleyzanieśli Gillian do samochodu.Byłajużbardziej przytomna i kiedy kładli ją na tylne siedzenie, rozpłakała100się żałośnie.Zrobiłem jej opatrunek z gazy, bardziej ze względunarodziców aniżeli na nią samą, gdyż szwy ijodyna nadawały raniepotworny wygląd.Gdy poszedłemdo salonu,żeby siępożegnać,zastałem tam całetowarzystwo;niektórzysiedzieli, innistali wmilczeniu, struchlali jakpo nalocie.Nadywanie i sofie wciąż widniała krew, ale ktośprzetarłplamy mokrą ścierką i poróżowiały.- Paskudnasprawa -powiedział pan Rossiter.Helen Desmond miała czerwoneoczy.- Biedne, biedne dziecko - jęknęła.I dodałaściszonym głosem.- Będzie miała straszne blizny, prawda?Jak to się mogło stać?Przecież Cygan jest taki łagodny!- Oczywiście!-wtrąciła Caroline,tym samym sztucznym, nieswoim głosem.Siedziała nieco na uboczu, obok psa, który dygotał na całymciele, igłaskałagopo głowie.Ale jej też trzęsły się ręce.Umalowanepoliczki iustapłonęłyszkarłatem,a diamentowa spinka przekrzywiłasię we włosach. - Pewnie coś go wystraszyło - oznajmił BiliDesmond.- Wydałomu się, że coś widzilub słyszy.Czy ktoś znas krzyknąłalbo poruszyłsię gwałtownie?Niedaje mi tospokoju.- To niemy - odrzekła Caroline.- Pewnie mudokuczała.Wcaleby mnie to nie.Umilkła raptownie, gdyż za moimi plecami stanął Peter Baker-Hyde.Miał na sobie płaszcz i kapelusz, na jego czole widniała smugakrwi.- Jesteśmy gotowi, doktorze - powiedział cicho.Na nikogoniepatrzył.Chyba nie zauważył Cygana.Pani Ayreswysunęła się przed pozostałych.- Proszę dać nam znać,jak się czuje mała.Pospiesznie zakładał rękawiczki, wciąż omijając ją wzrokiem.- Jak pani sobie życzy.Postąpiła kolejny krok w jego stronę.101.- Bardzo mi przykro z powodu tego, co zaszło, panie Baker-Hyde- powiedziała żarliwie.- I to wmoim domu.Omiótłją przelotnymspojrzeniem.- Tak, pani Ayres - odrzekł tylko.- Mnie również.Wyszedłem za nim w ciemnośći uruchomiłem samochód.Musiałempróbować kilkakrotnie, bo deszcz padał od wielu godzini silnikzdążył zamoknąć:wówczas tego nie wiedzieliśmy, ale ten wieczórwyznaczał początek kolejnej pory roku i stanowiłzapowiedz ponurej zimy.Zawróciłem i odczekałem, aż PeterBaker-Hyde znajdziesięprzede mną.Z morderczą powolnością pokonał wyboistą aleję,ale gdy jego szwagier zamknąłza nami bramę,docisnąłgaz i ja teżmusiałem przyspieszyć.Wytężałem wzrok przez ociekającą szybę,wpatrzony wczerwone światła drogiego samochodu, ażwyglądały jakzawieszone w mroku krętej drogi Warwickshire.ROZDZIAA CZWARTYOkoło pierwszej pożegnałem się z Baker-Hyde'ami, obiecując,że zjawię się u nichnastępnegodnia.Ranozwykle przyjmuję pacjentów od dziewiątej dodziesiątej z kawałkiem, toteż gdyponowniezajechałemna dziedziniecStandish, dochodziła jedenasta.Pierwszą rzeczą, którą zobaczyłem,był zabłocony brązowy packardnależącydo doktora Seeleya,mojego miejscowego rywala.Uznałem,że rodzina postąpiła słusznie, wzywając go do dziewczynki, w końcubył ich lekarzem.Lecz gdy pacjent podejmuje tego rodzaju decyzjębezuprzedniej konsultacji z lekarzami, sytuacjazawsze jest niezręczna.Kiedy lokaj, a może sekretarz, wpuścił mnie do domu, Seeley właśnie schodził na dół po wizycieudziewczynki.Był wysokim,dobrzezbudowanym mężczyzną, a na wąskich, szesnastowiecznychschodachwyglądał na jeszcze potężniejszego niż zwykle.Widząc mnie na dolez torbą lekarską w ręku, najwyrazniej speszył się taksamo jak ja.- Wezwali mnie z samego rana - wyjaśnił, odciągając mnie na bokcelem wyjaśnieniasytuacji.- To moja drugawizyta.-Zapalił papierosa.- Podobno byłeś w Hundreds,kiedy to sięstało.Mogło sięskończyćznacznie gorzej.Mała ma pecha, co?- W rzeczy samej - odpowiedziałem.- I co myślisz?Jak rana?- W porządku.Sam nie zrobiłbymtego lepiej.I pomyśleć, że zszywałeś ją na kuchennym stole!Oczywiście blizny będą straszne,to pewne.To prawdziwy pech, zwłaszcza dla dziewczyny z jej sfer.103.Rodzice chcą ją zawiezć do londyńskiego specjalisty, wątpię jednak,by cokolwiek pomógł.Ale w sumie, kto wie?Ci odchirurgii plastycznej nabrali w ostatnich latach dużowprawy.Teraz przede wszystkimmusiodpoczywać.Zatrudnili pielęgniarkę.Przepisałem luminal,przytłumi ją trochę na dzień lub dwa.Potem zobaczymy.Zamieniwszy parę słów z Peterem Baker-Hyde'em, kiwnąłmi głową i pojechał.Wciąż stałem u stóp schodów, dotkliwie świadomy niestosownościsytuacji, lecz pełen nadziei, żebędę mógłzobaczyć dziecko.Ojciec jednak wyraznie dał mi do zrozumienia, iżnie życzy sobie, by zakłócaćdziewczynce spokój.Nie krył wdzięczności:"ChwałaBogu, że pan tambył!", powiedział, oburącz ściskającmi rękę, po czym jego dłońpowędrowała na mój bark idelikatnie,acz stanowczo poprowadził mnie do wyjścia.Zrozumiałem, że mojarola dobiegłakońca
[ Pobierz całość w formacie PDF ]