[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Myślała pani, że wszedłem w zmowę z Juliana,chociaż już wcześniej zapewniłem, że to nieprawda.A poza tym uznała pani,że to ja powiedziałem jej o pieniądzach.Niemiły dreszcz przebiegł Amy poplecach.- Kiedy pan to mówi, mam wrażenie, że zachowałam się bardzogłupio.Joss wzruszył ramionami.- To tylko dowodzi, że mi pani nie ufa.Amynie rozumiała, dlaczego zwykłe, konkretne stwierdzenie prawia jej tyle bólu.Nawet nie mogła zaprzeczyć, bo przecież przed kilkoma minutami sama topowiedziała.- Przepraszam, jeśli popełniłam omyłkę.- W tychokolicznościach będzie prawdopodobnie lepiej, je śli zrezygnujemy z resztyplanów na ten tydzień, a ja spłacę dług w gotówce - oznajmił oficjalnie Joss.-Jutro rano dostanie pani dwieście gwinei, panno Bainbridge.- Och, nie! -sprzeciwiła się Amy.widząc, że sytuacja tylko się pogarsza.- No, chyba żepan woli załatwić sprawę w ten sposób.- Nie chodzi o to, co ja wolę - odrzekłJoss z przykładną rzecznością - lecz co pani woli, panno Bainbridge.Amybezradnie opuściła ramiona.g'- Przyznaję, że niewłaściwie pana osądziłam, milordzie.Nie chce jeszczepogorszyć sytuacji i dlatego nie mogę przyjąć pie niędzy zamiast pańskiegotowarzystwa.Poza tym jutro już środa.Spędziliśmy razem dwa dni.- Czysugeruje pani, że powinienem dostać w związku z tym zniżkę? - spytałgniewnie.- Ulga za wykonane usługi? Amy położyła mu rękę na ramieniu.-Proszę! Nie chcę się z panem kłócić.Powinnam była lepiej się zastanowić,zanim.Zapadło milczenie zakłócane tylko cichym szelestem sosenporuszanych wiatrem.Po chwili Joss przykrył jej dłoń, spoczy wającą mu naramieniu.Wyraznie złagodniał.- Czy pani mi ufa, Amy? - Tak - szepnęła beztchu.- A czy chce pani, żeby nasza umowa dobiegła końca? - Nie.Naprawdęnie chciała.Dziesięć minut wcześniej była przekonana, że nie chce go więcejwidzieć i że zaraz mu to powie, teraz jednak rozumiała już, jak głębokozraniła go swoimi oskar żeniami,., no.i wiedziała, jak bardzo cierpiałaby,gdyby miała zrezygnować z jego towarzystwa.Warto było w przyszłościprzemyśleć tę kwestię, bo dawało jej to szansę lepszego zrozu mienia swoichuczuć.Teraz nie była w stanie o tym myśleć.Jej uwagę całkowicie pochłaniałciepły dotyk rąk Jossa.Gdzieś ma jaczyło przeczucie, że dopiero teraz grożąjej prawdziwe kłopo ty, ale było tak mgliste, że prawie nierealne.Nawet niepróbo wała się odsunąć.Joss pochylił się i pocałował ją.Amy poznawaładotyk jego warg, cieszyła się czułością.Wstrząsająca świadomość, że toJoss ją całuje, uderzyły ją chwilę potem.Ugięły się pod nią ko lana, alepodtrzymały ją silne ramiona.Doświadczenie budziło w niej lęk, bo nikt jejjeszcze nie całował.Mimo osobliwości tego doznania wcale nie chciała uwolnić się z objęć i po chwili wszelkie obawy ustąpiły, tym łatwiej że owładnęłanią niezaprzeczalna przyjemność.Zrobiło jej się ciepło i lekko, a gdy namoment zetknęły się ich języki, prze niknął ją rozkoszny dreszcz.Zarazpotem Joss cofnął głowę, ale nie wypuścił jej z ra mion.- Przepraszam.Czyteraz też chce pani, zęby nasza umowa została spełniona? Amy zamrugała icofnęła się o krok.Natychmiast zrobiło jej się chłodno.Gwiazdy wróciły naswoje miejsce na niebie, zaczęła rozróżniać kontury drzew, miała jednakwrażenie, że coś minęło bezpowrotnie.- Nie rozumiem.Dlaczego pan mnieprzeprasza? Rozpu stnicy nie przepraszają.- Ujrzała jego uśmiech i trochęsię od prężyła.- Nie przepraszają, ale tylko wtedy, gdy planują kogoś uwieść.Ja tego nie planowałem.- Aha! A co wobec tego teraz robimy? Jossuśmiechnął się jeszcze szerzej, ale już jej nie objął, cho ciaż Amy właśnietego oczekiwała.- To zależy od pani - powiedział.- Jeśli panią obraziłem i niechce pani więcej mnie widzieć, to ureguluję dług i na tym koniec.A jeśli nie,to możemy postępować według dawnego planu i po prostu zapomnieć o tymwieczorze.Amy wcale nie chciała o nim zapomnieć, ale smutek, który nagłeją ogarnął, przepłoszył wszystkie rozkoszne następstwa pocałunku.SłowaJossa wydawały się niezwykle rozsądne, ale w tej chwili w ogóle nie zależałojej na rozsądku.Mimo to wie działa, że Joss miał rację.Zdecydowanie zadługo nie było jej już na sali, wyszła na dwór z najgorszej sławy londyńskimroz pustnikiem, więc rzeczywiście należało wykazać się trzezwoś-cia myślenia, a nie skłonnością do romantycznych uniesień.Dla Jossapocałunek mógł być czymś zwyczajnym, dla niej, która przed chwilądoświadczyła go pierwszy raz w życiu, miał zu pełnie inne znaczenie, leczmimo to wciąż pamiętała o różnicy w ich położeniu.- Myślę, że nadal będziepan spłacał dług honorowy, tak jak ustaliliśmy wcześniej - powiedziała,starając się, by zabrzmiało to dziarsko.- Jutro po południu pójdziemy razemna wystawę w Akademii Królewskiej, a w czwartek mamy odwiedzić przytułek Zwiętego Bonifacego.- Wobec tego do zobaczenia jutro po południu.-Joss po całował ją w rękę.Amy nie usłyszała w rym pożegnaniu nic opróczzwykłej serdeczności i to obudziło w niej bunt.To niesprawiedliwe, że earlmoże zachowywać stoicki spokój, podczas gdy wszystkie jej zmysły wciąż sątak pobudzone.Nie ma mowy.Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie.Cofnęła rękę.-Dobranoc, lordzie Talłant.- Dobranoc, panno Bainbridge.Powoli weszła nakamienne schodki i wślizgnęła się na sale balową.Zwiatło na chwilę jąoślepiło.Po sali wciąż niósł sie szmer rozmów, a przy drzwiach Richardpomagał wyjść do sieni załamanej lady Bainbridge.Nic a nic się nie zmieniło.Joss dogonił Julianę, gdy zamierzała wsiąść do powozu.Nie była sama.Wspierała sie na ramieniu Clive'a Massinghama i nie ulegało wątpliwości, żeopuszcza bal razem z nim.Nie ule gało wątpliwości również to, że jest jejwszystko jedno, czy ktoś o tym wie, podczas gdy Massingham zareagował nanadejście Tallanta dość nerwowo.Joss wahał się tylko przez ułameksekundy.- Juliano, chcę zamienić z tobą słowo.Juliana szeroko ziewnęła.-Nie teraz, Joss, już dzisiaj rozmawialiśmy.Nie widzisz, że śpieszy mi się dodomu.i do łóżka? Massingham roześmiał się.Joss przybrał surowszy wyraztwarzy.- To będzie tylko chwila.Juliana wzruszyła ramionami.- Boże, robiszsię z każdym dniem bardziej podobny do oj ca! Pamiętaj.Joss, zniszczyszsobie reputację zepsutego czło wieka, jeśli zamienisz się w moralistę! Josszmierzył Massinghama spojrzeniem, które dobitnie komunikowało mu, że niejest tu potrzebny.- Chcę ci powiedzieć coś w cztery oczy, Juliano
[ Pobierz całość w formacie PDF ]