[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Odwróæ wojnê straszliw¹, zawsze okrutn¹.Odwróæ morderstwoz orê¿em w d³oni.Wyrwij orê¿ z r¹k ludzkich i zarzuæ go w ziemiê.Niech ju¿ na wieki rdze-wieje!Niech ju¿ ludzie nie zabijaj¹ ludzi, lecz niech ¿yj¹ w spokoju pracy.Niech ka¿dy idzie za klê-kiem p³uga, ka¿dy wzd³u¿ bruzdy swej po ziemi nieprzemierzonej, która za trud p³aci tyl¹ mi-³oSci.Niech pokochaj¹ zwierzêta domowe, towarzyszów dostojnych, wiernych i zacnych.Niechpokochaj¹ kwiaty i drzewa, zbo¿a, jarzyny, liScie i k³osy, Swiête, niewinne i tak wiecznie bezodmiany uczciwe.Niechaj nareszcie ludzie uszanuj¹ SwiêtoSæ dzieci i trud przodków umar³ych.Niech oddadz¹ sprawiedliwoSæ pracy wykonanej w przesz³oSci.Niechaj j¹ uczcz¹ jako prawo.Odwróæ napaSæ zdobywców.Wstrzymaj miecz podniesiony.Odwróæ ju¿ od ludzi wojnê.Modlitwê nie tymi wyra¿on¹ s³owy, lecz tê treSæ zawieraj¹c¹ w sobie, przerwa³ têtent dalekina drodze.Sz³o wiele koni: - duch - duch - duch - duch - duch - duch-da - duch - duch -duch, duch - duch.Wyszka nastawi³ ucha.Wrodzony na³Ã³g czujnoSci ockn¹³ siê w ciele.Serce zako³ata³o.A gdystarzec oczy d³oni¹ od s³oñca przys³oni³, dojrza³ wielki jexdxców komunik.Sadzili na prze-pysznych ogierach odziani w ¿elazo, z g³ow¹ he³mami okryt¹.Pióra wielobarwne na szysza-kach siê snu³y. By³¿eby to sam polski król? - mySla³ Wyszka.- On, ma³y £oktek? Wiarê mu zaprzysiêgaliwszyscy na przymorzu i w Pomorsce, od Koronowa do wielkiej wody, od Rwie¿ej Zatoki doSarbska, od morza po Krajne, na czterdzieSci mil wzd³u¿, na piêtnaScie mil wszerz.Witali gojako pana prawego i swego króla wszyscy, od wielkopana do chudego pacho³ka.Witali gojako dziedzica jego mi³oSci ostatniego Gryfity.Có¿ to tam jest? Kto jedzie?Rycerze t³umem wywalili siê z lasu i w poprzek roli zoranej w skok sadzili wokó³ personpoSrodku jad¹cych.Gdy siê ze starym ciemnikiem zrównali, do dworzyszcza z drogi wiod¹-cym, przystanêli.Radz¹.A¿ od ca³ego hufca od³ama³ siê jexdziec i skokiem do bramy przy-czwa³a³.Zako³ata³ we wrota.Pobieg³ tam z czeladnej izby pacho³ek wierzeje otworzyæ.Jexdziec wpad³ na dziedziniec i ro-zejrzawszy siê bystro po ca³ym obejSciu i dworze, nie wymówiwszy s³owa, do swoich po-wróci³.Skoro im coSci rozpowiedzia³, ca³a jazda skierowa³a konie pyskami ku dworowi.Wnetwje¿d¿ali przez bramê jeden po drugim wspaniali rycerze.84Zadr¿a³o od gwa³townego wzruszenia stare serce Wyszkowe.Bia³e p³aszcze na nich! Na ka¿-dym p³aszczu z lewego ramienia czarny krzy¿.Jak gdy mySliwiec zwierza - tura w boru znienacka zobaczy - krew sp³onê³a.Ca³y dziedziniec nape³nili rycerze, s³u¿ba, pacho³kowie.Zajecha³y wozy kuchenne i podwody z ¿ywnoSci¹.PoSrodku t³umu siedzia³o na koniach kil-ku dostojnych, oko³o których wszystko siê snu³o w uk³onach a czo³obitnie.Ale i cl wresz-cie dowódcy czy wielmo¿e ze swych kulbak zsiedli z ulg¹ i wzajem siê weneruj¹c wSróduk³onów ku osiedlu zmierzali.Torowa³a im drogê braæ s³u¿ebna Krzy¿aków i jacyS traban-ci nie po zakonnemu, Swiecko i b³yszcz¹co odziani.Pioch Pruszak i m³ody Trzebiatowsz-czak, widz¹c z pola, co siê na drodze dzieje, rzucili swój sprzê¿aj i p³ugi, przesadzili ostro-kó³ i p³oty otaczaj¹ce dwór ca³y i stanêli zdyszani za plecami dziada Wyszki.Pioch,w Gdañsku urodzony i wychowany w s¹siedztwie niemieckim, rozumia³ mowê teutoñsk¹doskonale jakoby swoj¹ w³asn¹, zna³ siê na szatach, zbrojach i znakach rycerskich.Szepn¹³zaraz do ucha starcowi:- To bêdzie sam jeich mistrz wielki.Jest i komtur.Ten z Gdañska! Plotzke! Mordorz!Dwaj dostojnicy zbli¿ali siê do starca i patrzyli nañ z pob³a¿liwym uSmiechem.WyszkaZamk-Trzebiatowski nie spuszcza³ ich równie¿ z oczu, obudwu, maj¹c w sobie uczucie wil-ka, któremu siê szczecina je¿y na grzbiecie od widoku brytanów nachodz¹cych jego legowiê.Zygfryd von Feuchtwangen, dawniej komtur Ostrudy, póxniej, w czasie zatargów z Hohenlo-hem na wielkiego mistrza wybrany, a wreszcie, po Smierci antagonisty powtórnym zaszczy-cony wyborem, zjecha³ by³ w³aSnie z Wenecji do Malborga i tu stolicê Zakonu fundowa³.Teraz wyruszy³ z tej nowej stolicy, a¿eby siê spotkaæ z Waldemarem, m³odszym Askañczy-kiem, synem Konrada Drugiego, potomkiem Albrechta Niedxwiedzia a po k¹dzieli margrafaGerona - w celu doprowadzenia do skutku uk³adu o sprzeda¿ Pomorza, który ju¿ przed ro-kiem by³ w Toruniu przez wielkiego komtura von Plotzke z obydwoma margrabiami omówio-ny.Wielki mistrz zapowiedzia³ by³ swe przybycie na oznaczony dzieñ w miesi¹cu maju doS³upska, sprzedanego margrafom przez ksiêcia Wis³awa, rugijskiego w³adcê.Zapowiedx têwielki mistrz wys³a³ by³ z Gdañska na S³upsk przez retmana umySlnie odprawionej szkuty,który mia³ póxniej pchn¹æ z brzegu morskiego goñca na miejsce.W drodze do umówionego celu wielki mistrz zab³¹dzi³ w lasach.Unikaj¹c karwiñskich ba-gien wzi¹³ siê na górn¹ PiaSnicê, Rybno, Lisowo, Opalin.Tu w zapad³ych wsiach powzi¹³wiadomoSæ, i¿ jakowyS hufiec rycerski kr¹¿y na wybrze¿u PiaSnickiego Jeziora.Podes³awszyczatê, wielki mistrz zasiêgn¹³ jêzyka, i¿ to sam margraf Waldemar, wyjechawszy na spotka-nie wysokiego goScia, szuka go ponad jeziorem.Nast¹pi³o spotkanie w³aSnie w pobli¿u dziedziny Wyszkowej.Ko³uj¹c ponad jeziorem, dwajprzemo¿ni panowie napotkali w bezdro¿u szlak leSny, który ich prosto na trzebiatowski dwórwyprowadzi³.Obadwaj dostojnicy prze³o¿yli pobyt na Swie¿ym powietrzu pod drzewami nadciasnotê i zaduch s³owiañskiego wnêtrza domu.Rozstawiono miêdzy lipami w pó³okr¹gwszystkie sto³y i zydle, jakie tylko w izbach znaleziono, nakryto je kobiercami i suknamiw³asnymi.Panowie zasiedli, ma³o dbaj¹c o gospodarzy i ich rolê w tym domu.Kobiety Trze-biatowskie uciek³y by³y do lasu, strwo¿ona s³u¿ba rozprys³a siê i rozproszy³a kêdyS po nadje-zierzu w zaroSlach.Sam jeno Pioch gdañski i m³ody Jarosz Trzebiatowski zostali na miejscu.No, i Wyszka.Wszyscy trzej z dala od t³umu przyjezdnych - m³odzi po obu stronach dziada -na przyzbie dworu przysiedli.Patrzyli, jak s³u¿ba niemiecka wynosi z zapola stodó³ ostatnie85na przednówku wi¹zki s³omy i spasa koñmi ostatnie miary owsa do siewu zagarniête z s¹sie-ków.Patrzyli, jak trabanci rozwalaj¹ drzwi komór i rabuj¹ a ¿r¹, co znajd¹.Margraf Waldemar g³êbokie okazywa³ uszanowanie wielkiemu mistrzowi Krzy¿aków.Ilekroæostatni zaczyna³ mówiæ, margraf dwornie zacicha³ i pokornie nastawia³ ucha.Lecz spojrzeniejego oczu wielkich i nieustêpliwie spozieraj¹cych nie zgadza³o siê z cichym brzmieniemmowy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]