[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zginęłoby za dużo wojowników i żołnierzy.Umilkł.Gruba zmarszczka przecięła mu czoło.W chybotliwym świetle ogniska srebrzyły się jegogeneralskie epolety, spoza otoku futrzanej czapki sterczało długie pióro górskiego orłaCzerwonoskóry generał wyciągnął rękę w stronę wodzów stojących w pobliżu i powiedział: Bracia, wozy mają koła.One przyczynią się do naszego zwycięstwa.zeOficerowie nie rozumiejąc, do czego zmierza, popatrzyli zdumieniem na Tecumseha. Po tamtej stronie rzeki Raisin jest wzniesienie mówił dalej generał. Opada ono łagodnie kuostrokołowi otaczającemu Frenchtown.Teren ten jest wolny od krzewów i drzew.Zdejmiemy z wozówkoła z osiami, umieścimy na nich baryłki prochu i wszystko okręcimy liśćmi i chrustem.Pojmują teraz moibracia? Uff! Czarny Jastrząb olśniony pomysłem klasnął w dłonie. Genialna myśl potwierdził Kos, odgadując plan Skaczącej Pumy. Rzeczywiście doskonale pomyślane przyznał Talbot. To nam otworzy drogę do środkawioski. Ugh! oczy Tecumseha błysnęły dumą.Tymczasem mięso karibu, pieczone na ognisku, było gotowei nęciło połyskliwym brązem.Czarna Strzała zdjął drążek znad ognia i umieścił go przed siedzącymi nadwóch rozwidlonych kijach wbitych w ziemię. Czas na wieczerzę rzekł i pierwszy odkroił płat soczystej szynki.Jedząc rozmawiali o zbliżającej się bitwie.Gdy zaspokoili apetyt, Tecumseh wydał niezbędne rozkazy iległ na spoczynek.Czarny Jastrząb i Ryszard Kos wziąwszy paru wojowników zajęli się odkręcaniem podwozi zwojskowych furgonów.Kiedy, wszystko było gotowe, w sześciu beczułkach z prochem wywierconootwory i wetknięto w nie nasycone ropą długie lonty.; Następnie antałki zostały solidnie przywiązanemiędzy dwoma kołami i owinięte suchym listowiem.Było już daleko po północy,] gdy dwukołowe walcezaciągnięto na skraj pochyłego zbocza.!Tecumseh spoza pnia dębu uważnie patrzył na Frenchtown.| W słabym świetle poranka nie byłowidać niczego.Cisza wisiała! nad osadą.Sachem podniósł dwa palce do ust.W przestrzeń popłynąłtrzykrotny krzyk orła.Na prawym skrzydle oblężniczego kordonu odpowiedziało podobne wołanie.Wojownicy j żołnierze podnieśli broń, palce spoczęły na kurkach strzelb i cięciwach łuków.Serca zabiłyprzyśpieszonym rytmem.Jeszcze jeden orli sygnał i tam, gdzie ostrokół podchodził pod bezładnierozrzucone po łące kępy krzaków, zabrzmiały sztucery.Grad kul i strzał uderzył w palisadę.Wojennywrzask czerwonoskórych pochwyciło echo puszczy.Amerykanie odpowiedzieli palbą strzelb.Huknęły armaty i pociski padające na miękką murawęnadrzecznej doliny wyrzuciły w górę tumany dymu i błota.Na lewym skraju osady panował spokój.Ludwik La vel podniósł do oczu szkła lunety i penetrowałobwarowania.Tu i tam wyglądali Amerykanie.Prawdopodobnie sądzili, że brak zarośli między lasem awioską powstrzymuje przeciwnika przed szturmem.Upłynęło jeszcze kilkanaście minut, nim Tecumseh dał kolejny znak.Pchnięte z rozmachem kołapotoczyły się po zboczu w dolinę.Nabierały rozpędu, podskakiwały na nierównościach terenu i.nibyolbrzymie walce zbliżały się ku palisadzie.Nad ostrokołem pojawiły się głowy żołnierzy.Zaskoczeni patrzyli na to dziwne zjawisko.Poczęlistrzelać.Koła z groznym ładunkiem zatrzymały się pod belkami obwarowań.Wtedy skraj lasu ożył gwałtownąstrzelaniną.Lawina pocisków biła we Frenchtown.Amerykańscy żołnierze kryli się i z rzadkaodpowiadali ogniem.Wreszcie kilkaset płonących strzał pofrunęło ku walcom spoczywającym pod ostrokołem osady.Nimpierwsze ogniste pociski spadły na cel, już następna chmura cięła powietrze.Niektóre dosięgły liściastejwarstwy.Buchnęły płomienie.Tecumseh z uśmiechem zwrócił się do Kosa: Spójrz, bracie, ogień za chwilę wyzwoli siłę wybuchu i palisada runie.Sprawdz, czy jazda gotowado szturmu. Weil, generale.Jeszcze minuta i pierwszy grzmot wstrząsnął powietrzem, potem drugi, trzeci.Umilkły karabinyprzeciwnika.Kłęby dymu i ognia przesłoniły widok.Znowu eksplozja.Zadzwięczał sygnał wojskowej trąbki.Z lasu wypadły kanadyjskie szwadrony i indiańscy jezdzcy.Podniosły się szablei tomahawki.Nacierający z bojowymi okrzykami galopowali ku osadzie.Wiatr rozwiewałdym, odsłaniając potężne wyrwy w ostrokole.Przesadzili rumowisko belek i starli się w walcewręcz.Furkotały wojenne topory i szable.Czasami huknął sztucer lub pistolet.Amerykaniecofali się ku środkowi osiedla, pozostawiając poległych i rannych.Wtem nad jednym z wyższych budynków powiała płachta białego płótna.Bitewna wrzawasłabła, aż całkowicie ucichła.Zwycięzcy opanowali teren.Przeciwnik składał broń.Ludwik Lavel szedł długą ulicą i szukał żony.Był przekonany, że jeśli dotarła doFrenchtown, to teraz wyjdzie powitać zwycięzców.Aatwo mogła się domyślić, że wśródzdobywców osady odnajdzie męża.Rzeczywiście, dojrzał ją w towarzystwie Niskuk.Stałypod masywnie zbudowanym domem i uważnie rozglądały się wokoło.Z okrzykiem radościpośpieszył w ich stronę.Lee usłyszała znajomy głos i za chwilę padła w ramiona Ludwika
[ Pobierz całość w formacie PDF ]