[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Problem w tym, żez lasu wyłaniało się w milczeniu coraz więcej osób, coraz więcej głodnych czekało na trawniku.Ellenz rozpaczą zauważyła, że pierwotna liczba stołowników zaczyna się podwajać.Nie wystarczyjedzenia dla wszystkich.W głębi duszy robiło jej się niedobrze, jakby celowo postanowiła zdradzićbiednych, pełnych nadziei ludzi.Jak się okazało, liczba gości zmusiła Skye do działania - poruszałasię miarowo wzdłuż kolejki, z pozbawioną wyrazu twarzą wykonując swoje zadanie, jak dziecko,które musi zażyć gorzkie lekarstwo i chce jak najszybciej mieć to już za sobą.%7łebracy jawnie przyglądali się Ziggy i Skye - bogatym cudzoziemkom o ciałach wyniszczonychprzez głód.Pochylali przed nimi głowy, oddając szacunek osobom, które postanowiły umartwiaćswoje ciała, chociaż okazały dom w niczym nie przypominał pustej, zimnej jaskini.Ellen próbowała trzymać się z dala od ludzkich oczu i przebywała w kuchni.Ugotowała cały ryż,który był w domu, przygotowała dhal, warzywa i wszystko, co znalazła, byle tyl-249 ko móc podać następną partię prowizorycznego curry.Niestety, nadal było tego za mało, aprzyniesienie półproduktów z bazaru zajęłoby kulisom kilka godzin.Do tego czasu spokojnezgromadzenie zamieni się w rozczarowany tłum.Zdała sobie sprawę, że trzeba coś zrobić.Na przykład zapłacić aśramowi, żeby nakarmiono tamresztę ludzi, wysłać ich do jakiejś niewielkiej restauracji albo poszukać chętnego do pomocysprzedawcy ryżu.Prawdopodobnie dobre było każde rozwiązanie.Wyobraziła sobie, że Ziggy znówtraci zapał i razem ze Skye oczekuje, aż ktoś inny przejmie dowodzenie.Nie - pomyślała.Nadszedłczas, żeby Ziggy i Skye ocknęły się z długiego snu i podjęły samodzielne działania.Udowodniły, żezostały uratowane.Tylnymi drzwiami wykradła się z kuchni i powędrowała do swojego pokoju.Próbowała nie myślećo dzieciach, które cicho czekały na swoją kolej i nie wiedziały, że gdy podejdą do werandy i znieśmiałymi uśmiechami na ustach wyciągną swoje miseczki, jedzenia już nie będzie.Usiadła na łóżku i wbiła wzrok w ścianę ozdobioną rządkami róż o idealnie równych płatkach.Ktośwszedł do pokoju, na dywanie zadudniły szybkie kroki.W powietrzu uniósł się zapach francuskichperfum Skye.- Zabraknie nam jedzenia - oświadczyła.- Wiem - odparła Ellen.- Musisz coś zrobić - zażądała Skye.- Ci ludzie są.głodni.Słowo  głodni" brzmiało nieco dziwnie w jej ustach, jakby wybrała je przypadkowo ze słownikaobcego języka.- A dzieci jedzą dopiero na końcu.- W jej piskliwym głosie pobrzmiewała panika.- Nie mogę nic zrobić - stwierdziła Ellen.- Nic nam już nie zostało.-Ale.Skye patrzyła na nią bez słowa, wyobrażając sobie świat z pustymi półkami i pustymi lodówkami,świat bez super250 marketów.Magiczny świat - czysty i pozbawiony pożywienia - w którym nikt nie może jeść.Nagleprzypomniała sobie o dzieciach, które czekały z wyszczerbionymi puszkami i miskami w dłoniach,nie tracąc nadziei.- Musi się znalezć jakiś sposób! - błagała.- Na pewno - powiedziała bezbarwnie Ellen.- Zastanów się, co można zrobić.-Ale.- W oczach Skye pojawiło się przerażenie.-.W końcu to ty wszystko zorganizowałaś, więcto ty powinnaś uporać się z problemem.- Co robi Ziggy? - spytała Ellen.- Wydaje resztki jedzenia.Ostatnie wiadro.Co zrobimy?- Wszystko zależy od was.Od ciebie i Ziggy.Ellen czubkiem buta obrysowywała wzór na podłodze.Nie odrywała od niego wzroku, gdy zataczałkoło za kołem.Nie uniosła nawet głowy.Koniec końców Skye wyszła.Gdy Ellen znów została sama,włożyła płytę do wiekowego gramofonu.Stary walc zagłuszył przytłumione dzwięki dochodzące zzewnątrz.Potem położyła się na łóżku i zamknęła oczy.Kilka minut pózniej wróciła Skye.- Chcemy wiedzieć tylko jedno - powiedziała prosto z mostu.- Czy mamy jakieś pieniądze?Gotówkę.- Tak, nawet sporo - odparła Ellen.Sięgnęła do kieszeni, wyjęła portfel i nie patrząc, wręczyła go Skye.- Rupie i dolary.Skye zabrała pieniądze i wyszła.Nagranie dobiegło końca; talerz gramofonu nadal się obracał, a igła cicho skrobała płytę.Mijał czas,w domu i w ogrodzie zapanowała cisza i spokój.Ellen wstała i powoli wyszła na zewnątrz.Trawnik był pusty.Osiemdziesięciu gości tak bardzo sobie ceniło każdy strzęp materiału, a nawetkażdą nitkę, że nie pozostawiło po sobie niczego oprócz śladów stóp na trawie.251 Kuchnia też była pusta, piec błyszczał w ciemności.Potem Ellen dostrzegła dwie postacie nadrugim krańcu werandy.Siedziały w milczeniu, plecami do niej i spoglądały w stronę ścieżki, gdzieprzed chwilą musiał zniknąć ostatni ze stołow-ników.Podeszła do nich.Nie odezwały się.- Wymyśliłyście coś? - spytała, siląc się na beztroskę.- Tak - odparła Ziggy, wyraznie lekko zaskoczona.- Wymyśliłyśmy.Stanęłyśmy na werandzie ispytałyśmy, czy ktoś mówi po angielsku.Podszedł do nas dziwny, brudny i obszarpany staruszek.Ubrany na pomarańczowo, no wiesz, jak tutejsi mnisi.I powiedział.- Z całą powagą spojrzała naczubek swojego nosa i próbowała naśladować afektowaną angielszczyznę.-  W czym mogę paniompomóc?".Uśmiechnęła się do Ellen, zaskoczona tym, co się wydarzyło.- Wyobraz sobie tę scenę.Był prawie nagi i miał skórę pokrytą czymś.- Popiołem - wyjaśniła Skye.- Miał całą skórę pokrytą warstwą popiołu.Jak jaskiniowiec.- Tak czy inaczej - przejęła opowieść Ziggy - poprosiłam go, żeby przetłumaczył nasze słowa.Zajego pośrednictwem udało nam się dogadać z człowiekiem z aśramu.Powiedział, że dzieci i te osoby,które nie dostały posiłku, mogą zejść do miasta, bo kuchnie świątyni będą otwarte dla pielgrzymówwracających autobusem z.Skąd? Co on powiedział?- Gangotri - podpowiedziała cicho Skye.- To święte miejsce, z którego wypływa spod ziemi matkaGanges.- Tak, tak, Gangotri.Wtedy sobie poszli.Zapłaciłyśmy aśramowi.Wszyscy byli szczęśliwi.- To dobrze - pochwaliła je Ellen.Czuła się niezręcznie, nie wiedząc, co sądzą o niej przyjaciółki.Usiadła obok Ziggy, pochyliłagłowę i osłoniła włosami twarz.Wciąż pachniały porannym gotowaniem - smażoną cebulą i mocnymiprzyprawami.Nagle poczuła głód.252 Wyobraziła sobie hamburgery z różnymi dodatkami, nowojorskie steki, nacho.Przełknęła ślinkę namyśl o mięsie świeżo złowionej langusty, otoczonym w specjalnie przyprawionej przez Jamesa mącei upieczonym na patelni na otwartym ogniu.Jedzonym na brzegu morza, z którego langusta zostaławyłowiona.Pokarm bogów.Kilka minut pózniej między drzewami pojawiło się kołyszące światełko, potem błysnęło na końcuścieżki.To Djoti szedł w ich stronę z latarnią sztormową zawieszoną na nadgarstku.Jeszcze zanimujrzały jego twarz, dostrzegły promienny uśmiech.- Memsahib - powiedział, wyciągając przed siebie garnek [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl
  • Copyright 2016 (...) chciałbym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
    Design: Solitaire