[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mamusia często mi to powtarzała.I jeszcze mówiła, żebym wyszła zakogoś mądrzejszego niż tatuś.Ally przygryzła wargę, by się nie roześmiać i pogłaskała małą po głowie.Loretta Lynn Detweiller westchnęła, a potem spojrzała na Wesa, który zmywał naczynia.- Proszę pana? Wesley odwrócił się.- Miło mi było pana poznać - powiedziała mu na pożegnanie.Wes uśmiechnął się.- Mnie także było miło cię poznać - powiedział i uświadomił sobie, że tym razem mówizupełnie szczerze.Do salonu wszedł naburmuszony Freddie Joe.- Pośpiesz się, dziewczyno.Chłopcy są już w samochodzie.- Pani Monroe dała nam mnóstwo pysznego jedzenia, tatusiu.- Dziękuję - szepnął Freddie i spojrzał na Wesa.- Jeszcze raz przepraszam.Szczerze panuwspółczuję z powodu śmierci żony i synka.Wes trochę się wzruszył.- Dziękuję.Mnie także jest przykro z powodu śmierci pana żony.Freddie Joe ponownie się zawstydził.- Naprawdę nie miałem nic złego na myśli, kiedy mówiłem o pańskim chłopcu.- Wiem - uspokoił go Wes i dodał: - Czy mogę pana o coś prosić?258I wFreddie Joe na chwilę wstrzymał oddech.- Co takiego?- Niech pan dba o dzieci.Speszony Freddie Joe przytaknął pośpiesznie.- Tak, tak, oczywiście.Do zobaczenia.Po chwili odjechał.Ally wyjęła Wesowi z ręki ścierkę do wycierania naczyń i delikatnie popchnęła go do salonu.- Idz do nich na chwilę, bo zaraz pękną ze złości.Wes roześmiał się.- Nie nadaję się na pomocnika? Przewróciła oczami.- Nie o to chodzi.Nigdy przedtem nie spotkali mężczyzny chętnego do pomocy w kuchni.- Zatem czas najwyższy, żeby poznali kogoś takiego.Powinni brać ze mnie przykład -mruknął Wesley.Nagle zawstydzona Ally pochyliła głowę, lecz uśmiechała się promiennie.- W każdym razie, dziękuję ci serdecznie.Jestem ci wdzięczna o wiele bardziej, niż myślisz.- Nie dokonałem niczego wielkiego.Zjadłem kolację, którą przygotowałaś i świetnie siębawiłem.To nic trudnego.- Zrobiłeś o wiele więcej i dobrze o tym wiesz - powiedziała mu Ally.- Jesteś niesamowitymfacetem, Wes.Wiele bym dała za to, żebyś nie był taki smutny.Westchnął.- I ja też, Ally, i ja też.Lecz dzięki tobie czuję259się z każdym dniem coraz lepiej.No, na mnie już czas.Nie chciałbym nadużywać twojejgościnności.Musisz być zmęczona.- Nic podobnego - zapewniła go Ally.- Pozwól, że pożegnam cię tutaj, w kuchni.- Stanęłana palcach i szybko go pocałowała.- Wpadnij jeszcze kiedyś, dobrze?Wes pogłaskał ją po głowie i musnął delikatnie złoty warkocz.- Uważaj na siebie - powiedział poważnie, zmieniając temat.- Chodzi ci o Rolanda Storma, prawda?- Tak.Powiedz o wszystkim ojcu.Ally zmarszczyła brwi.- Pomyślę o tym.Wes nie próbował jej przekonywać.Wiedział, że na razie zrobił wszystko, co było w jegomocy.- Na pewno będę do ciebie wpadał - obiecał i wszedł do salonu, gdzie siedzieli jej bracia iojciec.Gideon popatrzył na niego i zapraszająco skinął ręką.- Proszę, niech pan usiądzie.- Bardzo panu dziękuję, ale na mnie już czas.Muszę jutro wcześnie wstać.- Którędy jezdzi pan do pracy? - spytał Porter.- Nie jeżdżę.Chodzę.Danny cicho zagwizdał.- A niech to, człowieku, niezły spacerek.- Nie jest tak zle - powiedział Wes.- Miło mi było panów poznać.Gideon wstał i podał mu rękę.260- I nawzajem, synu - powiedział serdecznie.Porter także się podniósł.- Odwiozę pana do domu.- Dziękuję, ale nie ma takiej potrzeby - odparł Wesley.- To niedaleko.- Jednak nalegam.Wes domyślił się, że za tą propozycją kryje się coś więcej, dlatego przestał protestować.- No dobrze - odpowiedział i poszedł z Porterem do samochodu.Porter odezwał się, dopiero gdy wyjechał z podjazdu.- Jak pan do nas trafił? - zagadnął Wesleya.- Co pan ma na myśli? Wirginię czy waszą rodzinę?- Chodzi mi o dom wuja Dooleya i przyjazń z moją siostrą.Wes westchnął.Na miejscu Portera też zadałby takie pytanie.- Hm.jak to ująć.Chyba po prostu musiałem znalezć się daleko od domu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]