[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.%7ładne z nas nie miało zamiaru wyrzucać Flo z jej własnego domu, ale to onapierwsza wspomniała o powrocie do swych małżeńskich obowiązków.Odwiezliśmy ją z Markiem aż do Fortu Selden, gdzie złożyliśmy kurtuazyjną wizy-tę pułkownikowi dowodzącemu tamtejszą jednostką kawalerii.Wysoki, dobrze ułożonyoficer zapewnił nas, że Flo dostanie eskortę aż do El Paso.- To dla nas żaden kłopot.Ostatnio mieliśmy trochę kłopotów z Apaczami, więcwszystkie dyliżanse dostają eskortę.To na wszelki wypadek, sama pani rozumie.Pokazsiły.Victorio i jego drużyna wiedzą to doskonale.Okazało się, że pułkownik Poynter znał mojego ojca.- Szlachetny człowiek.Najlepszy szachista, jakiego miałem zaszczyt poznać.Był też, jak się dowiedziałam, bardzo szczery.- Guy powinien być dziś wśród nas.Ale coś go zżerało od środka.Tłumił to w so-bie.Nawet jego najlepsi przyjaciele nie wiedzieli, co naprawdę myśli.Ze wszystkiegojednak zwierzył się w swych dziennikach.Przeczytała je pani?Musiałam wyznać, że nie wszystkie.- Powinna pani, jeśli chce go pani zrozumieć.Zdaję sobie sprawę, że Guya nieła-two traktować jak kogoś bliskiego.Nie znała go pani, on nie znał pani, choć po kilku kie-liszkach brandy opowiadał, jak to jego córka wyrośnie na prawdziwą przedstawicielkęSRrodu Dangerfieldów.- Czy wspomniał coś o szatanie Dangerfieldów? Ktoś napomknął mi niegdyś oskażonej krwi.A to wszystko przez praprababkę, która była prawdziwą czarownicą.Pułkownik Poynter wysilił się na uśmiech.- Ach, tak.Ale w pani przypadku, lady Roweno, możemy być pewni, że ten trady-cyjny diabeł przeskoczył jedno pokolenie!Podziękowałam mu z przesadną skromnością i zmieniliśmy temat.Pojawił sięMark, a pani Poynter, zajęta do tej pory szyciem, podniosła się z rogu pokoju i oznajmiła,że podano kolację.Dyliżans odjechał punktualnie do El Paso, ale my skorzystaliśmy z ich gościnyjeszcze przez jeden dzień.Polubiłam pułkownika Poyntera i jego cichą żonę i żywo zain-teresowałam się opowieściami o Apaczach.- Miejmy nadzieję, że ich pani nigdy nie spotka - mruknął poważnie pułkownikPoynter.- Niech mi pani wierzy, lady Roweno, nie zamierzam pani straszyć, a te historienie są wyssane z palca.To prawdziwi wojownicy, roszczą pretensje do tej ziemi i niena-widzą nie tylko Amerykanów, lecz Hiszpanów i Meksykanów także.Są wspaniałymi,dzikimi wojownikami.Takich wrogów należy szanować, lady Roweno.Niech mnie panidobrze zrozumie.- Pan próbuje mnie przestraszyć, pułkowniku!Popatrzył na mnie z zadumą, badając moją odwagę.- Nie mam takiego zamiaru.Zachęcam jedynie do ostrożności.Apacze jeszcze sięnie pokazali, prawdopodobnie sami są rozważni.Ale oni tam są.Nie można ich ignoro-wać.Powróciłam na ranczo w minorowym nastroju, choć Mark próbował mnie rozba-wić.- Pułkownik od lat służy na granicy.Wydaje mu się, że za każdą kępą kaktusówczai się Apacz.- Mark, wiesz, że to nieprawda! Pułkownik Poynter jest żołnierzem.Zna Indian iwie, co mówi.Nie chciał mnie nastraszyć, lecz jedynie ostrzec.- Przed czym, na miłość boską?SR- Tego nie wiem, Mark - odparłam wolno.- Ale jako komendant jednego z naj-większych fortów w tym rejonie, jest z pewnością dobrze poinformowany.Jak samwspomniałeś, jest tu od lat.Znał mojego ojca, zna Todda.Pewna jestem, że wie o wielewięcej.Mark, coś się kryje za jego ostrzeżeniem i to nie dlatego, że Apacze narobili muostatnio kłopotów.Spojrzał na mnie zakłopotany.- Gdyby słyszał o czymś konkretnym, ostrzegłby nas wyraznie.Myślałaś o LucasieCordzie, prawda? Roweno, on jest daleko w jakiejś kryjówce! A teraz, kiedy kuzyneczkaFlo postanowiła nas opuścić i wrócić do małżeńskich pieleszy, nie ma już sojusznika wobozie wroga, prawda?Wyczułam w jego głosie dziwny niepokój i zaczęłam się modlić o szybki powrótTodda.Byliśmy teraz dla siebie jak brat i siostra, choć mieszkanie pod jednym dachem bezFlo jako przyzwoitki okazało się niemożliwe.Powróciłam do małego domku, a Marta iJules powitali mnie z radością, choć Marta zachowywała chłodny dystans.Mijały dni, a ja spędzałam je tak jak ostatnie tygodnie.Temperatura rosła z dnia nadzień, choć czasami nad odległymi górskimi szczytami gromadziły się burzowe chmury.Codzienne zajęcia sprawiały mi sporo radości, ale to mi nie wystarczało.Czekałamna jakąś odmianę, która przerwałaby nudną rutynę.Todd.pomyślałam.Wkrótce wróci i kłótnie rozpoczną się od nowa.Doprowadzimnie do szału, a potem wymusi pocałunek w chwilowym zawieszeniu broni.Czekał nas ślub.Dałam mu słowo, ogłosiłam to publicznie.Małżeństwo to nieprzelotny romans.Ile razy obiecywałam sobie, że nigdy nie wyjdę za mąż, a tu nagle inie wiedzieć czemu złożyłam przyrzeczenie.Czy go kochałam? Szanowałam jego moc,podziwiałam niechętnie jego silną wolę.Ale miłość? Czy wiedziałam, co to znaczy?Z tych rozmyślań wyrwał mnie list od Flo.Przybył na dzień przed powrotemTodda i zaadresowany był do Marka.Piszę ten list tylko dlatego, że Derek z pewnością będzie się niepokoił, co się zemną dzieje.Możesz mu ode mnie przekazać, że postanowiłam żyć! Boże, jaka byłam znu-SRdzona.Jak zmęczona ciągłym nadzorem i zaplanowaną każdą godziną! Wiem, że poka-żesz ten list Rowenie, ale nie dbam o to! Może tobie wystarczy namiastka życia, ale niemnie.Zmęczyli mnie dżentelmeni.Potrzebuję mężczyzny.Spytaj Rowenę, ona wie, comam na myśli.Biedny Marku, papa miał niegdyś nadzieję, że wyjdę za ciebie z rozsądku.Ale potem pojawiła się ona i wszystko zepsuła.Teraz nie ma to już znaczenia.Odchodzę z Lucasem.Wyślij za nami szeryfów, a ja wyznam publicznie, że byliśmykochankami, że był ze mną, kiedy strzelano do papy.Pomyśl o tym skandalu!Jesteś zdolnym adwokatem, Mark.Wymyśl jakąś historyjkę, która zadowoli każde-go.Zostawcie mnie w spokoju.Nie dręczcie mnie, a i ja nie będę was niepokoić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]