[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zpiewania,muzyki, śpiewy wesołe wtedy tam słychać było, mnóstwo ludzi całą tęprzestrzeń napełniało; teraz cichość zupełna panuje i konik polny ska-cząc w trawie czasami się tylko odzywa.Z najpiękniejszych kwiatówuploty od drzewa do drzewa zawieszone ukazywały, że ręka przyjaznate miejsca była przystroiła: dziś ani jednego kwiatu nie widać, kamieńtylko z napisem przed rokiem przez Ludomira położony niezmienniejak wtedy leżał; blask księżyca oświecał go zupełnie, powój dziki wko-ło niego się obwijał.Malwina go odsunęła i z rozczuleniem odczytałate wiersze przed rokiem na nim napisane.Przyjazń i miłość łącząc wiernych serc daninyWiły ten uplot w świeżość i wonie bogaty;Oby tak na dni wszystkie nadobnej MalwinyCzas, ulatając, sypał pełną dłonią kwiaty! Ach! rzekła Malwina, puszczając znów na kamień mnogie ga-łązki powoju nie bardzo to życzenie ziściło się i od tej chwili, gdybyło wyryte, niejeden kwiat z pasma mego życia czas ulatując zabrałjuż z sobą! Takim bywa los powszechny, osobliwie ku zachodowi ży-cia, że czas ulatując kwiaty zabiera, a ciernie natomiast zostawuje. Ale, moje dziecię, zbyt jeszcze blisko zorzy życia być się zdajesz,abym mógł wierzyć, żeś już cierni jego doznała.Te słowa miłym wyrzeczone głosem (któren nawet zdawało sięMalwinie, że już gdzieś słyszała), przerwały jej dumanie i obróciwszyNASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG122się w stronę, skąd głos pochodził, postrzegła na obalonym drzewie sie-dzącego starca, którego cieniem gałęzi zakrytego nie była zrazu widzia-ła.Teraz przy promieniu księżyca padającym na jego sędziwą twarz,siwą brodę, kaptur, habit, krzyżyk na piersiach i biały kij w ręku.do-kładnie rozeznać mogła.Malwina osądziła go pustelnikiem i łagodnąjego mową zachęcona ośmieliła się go zapytać, skąd jest.gdzie idzie,jakim trafem w tym odludnym miejscu się znajduje. Właśnie toż same zapytanie chciałem ci uczynić, moje dziecko odpowiedział staruszek i przy tym, jeśli to bez natrętności stać sięmoże, dowiedzieć się, czym ten kamień z tym napisem, coś dopieroodczytała, tyle ciebie zajmować może.Drugą już jesteś osobą, którąwidzę, że drogie jakieś wspomnienie do niego przyłącza.I mnie tenkamień nader drogim stać się może, gdyż, niestety, boję się, że (podługjego życzeń) wkrótce zwłoki mego biednego przyjaciela pod nim spo-czywać będą. Głos twój, mój ojcze rzekła tak mi zdaje się być znajomym,że wątpić nie mogę, żem cię już gdzieś widziała.Chciej mnie w tymoświecić i ciekawość moję uspokoić względem twego przyjaciela, olosie którego kilka słów przez ciebie wyrzeczonych czułym mnie zaję-ciem napełniły. Co do mnie odpowiedział staruszek wątpię, bym ci kiedymógł już być znajomym.Na wielkim, gdzie rozumiem, że żyjesz, świe-cie, nie miałaś okazji ubogiego spotkać mnicha i pewnieś nigdy niesłyszała o starym Ezechielu! Ach! i owszem z radością krzyknęła Malwina, wdzięcznieprzypominając sobie owego zakonnika, którego w czasie kwesty wklasztorze bazylianów poznała była i którego pierzaste gozdziki i ła-godna pobożność tak w jej pamięci utkwiły.W istocie ten to sam był igdy Malwina powiedziała mu o sobie, kto jest, staruszek mocno sięucieszył znajdując w niej też same kwestarkę, która wówczas ojcowskąjakąś przychylność w sercu jego była wzbudziła.Na obalonym drze-wie, gdzie mnich wprzódy samotnie dumał, oboje zasiedli i na powtór-ne Malwiny prośby o zdarzeniach swoich i swego przyjaciela tak mó-wić zaczął: W ciągu przeszłej zimy, krótko po tym czasie, gdyś kwestując i wnaszym była klasztorze, moje dziecko, w głębokiej Rusi w zgromadze-niu takoż naszym umarł przełożony i z rozkazu oficjała na zastąpieniejego mnie wyznaczono.W naszym stanie, jak wiesz, wymówek nieprzyjmują i prędkie tylko posłuszeństwo uchodzi; niedługom się więcNASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG123bawił pakowaniem mego tłomoczka: habit, co noszę, książka do pacie-rza, nasienia gozdzików, mały krzyżyk i kij biały cały mój majątekskładały, co wziąwszy z sobą, puściłem się w drogę.Ale w sercu no-sząc zupełne oddanie się woli Boga, na Rusi, jak i w Warszawie znala-złem spokojność duszy, ten skarb drogi, któren wszelkie szczęścia za-stąpić może.Monaster nasz w dzikim, ale pięknym nad Dnieprem jestpołożeniu.Zgromadzenie z ludzi prostych i dobrych składa się.Skorowiosna pozwoliła, gozdziki swojem posiał; zeszły pięknie, słońce i tamgrzeje, ziemia i tam rodzi, Bóg tam dobry.Ciche i spokojne dnie pę-dząc sądziłem, że już do śmierci nic ich jednostajności nie zmieni, gdyodgłos wojny aż w nasze dzikie zaszedł lasy.Niedawno pierwsząwzmiankę o niejśmy słyszeli, alić wkrótce mnogie roty w te zaszłystrony.Z krajem okolicznym, niestety, tak się działo, jak zwykle pod-czas wojny dzieje się, ale nasz klasztor przez swoje ubóstwo i odludnepołożenie uszedł przecie napadów i rabunków, choć blisko nas, bo opół mili, pud Mohilewem, stoczona była potyczka między naszym anieprzyjacielskim wojskiem.Na to słowo pod Mohilewem , skąd były w czasie wojny datowa-ne listy majora B*** i księcia Melsztyńskiego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]