[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie pamiętała pózniej, co się właściwie stało.Koń uciekł, a ona znalazła się natwardej ziemi, podtrzymywana silnym ramieniem.- Chcesz się zabić?! - usłyszała burkliwy głos.Northington.Zderzenie było tak silne, że upadł na kolana i wydał z siebie głuchy pomruk.157SR- Leż! - syknął, przyciskając ją ręką do ziemi.Celia jęknęła.Chwycił ją wpół,przyciągnął do siebie i rozkazał: - Leż, mówię! Chcesz, żeby nas zabili? Niczego niesłyszałaś?Pociągnął ją za najbliższy załom postrzępionej skały.- Niby co miałam słyszeć?! Zjawiłeś się.Och!Drugi strzał zahuczał między kamieniami.Kula pacnęła w ścianę nad ichgłowami.Białe odłamki wapnia posypały się niczym płatki śniegu.Celianatychmiast rzuciła się na ziemię.- Teraz już wiesz, o co chodzi - rzekł Colter i zaklął pod nosem.- Strzelają domnie, a ty jeszcze mi przeszkadzasz.Skąd się tu w ogóle wzięłaś? I dlaczego?- Ja.Koń poniósł.Co to za ludzie?.- Skąd mam wiedzieć? Dobrze chociaż, że twoja kuzynka była na tylerozsądna, żeby wziąć nogi za pas, a nie wypchać się w sam środek bitwy.Nie ruszajsię.Masz na twarzy kawałek skały.Delikatnie usunął ostry odłamek.Celia wzdrygnęła się mimo woli, kiedyColter dotknął jej policzka.Uśmiechnął się w odpowiedzi.- Teraz się boisz? To dlaczego nie pojechałaś za Carolyn?- Przecież ci mówię, że koń poniósł! - Ze złością odtrąciła jego rękę.- Wcaletego nie chciałam!- Cóż, ja też nie.- Wyciągnął pistolet zza pasa.Spojrzał w szeroko rozwarteoczy Celii i dał jej znak, żeby nie wstawała.- Uważaj na głowę.Siedz tutaj, dopókinie wrócę.- Dokąd idziesz? - Zapomniała o złości i ze strachem przywarła do Coltera.-Nie zostawiaj mnie!- Za tą skałą będziesz bezpieczniejsza.Nie zamierzam siedzieć tu do nocy iczekać, aż sobie pójdą.Naprawdę myślisz, że pozwolę strącić im choćby włos ztwojej pięknej główki? Zrób, co mówię, i nie dyskutuj ze mną.Nie mamy teraz na toczasu.158SRCelia potulnie kiwnęła głową.Colter uśmiechnął się.Kocica miała tyle olejuw głowie, żeby w pewnych momentach się nie kłócić.Zdumiał się, kiedy jązobaczył na skalistej plaży, pędzącą na szarej klaczy, która jego zdaniem byłajeszcze za mało ułożona, żeby nadawać się do jazdy.Zostawił Celię za załomem i chyłkiem pobiegł naprzód, trzymając się przysamej ścianie.Strzały padły z wielkiej jaskini otwierającej się na Kanał.Terazjednak panowała cisza.Był coraz bliżej, lecz musiał zwolnić, bo ślizgał się pomokrych kamieniach.Wreszcie dotarł do mrocznego wejścia do groty i ostrożniewyjrzał zza węgła.Na miękkiej ziemi zobaczył wyrazne ślady butów.Czekał, ale w jaskini nic się nie poruszało.Wszedł do środka.Kiedy oczyprzywykły mu do ciemności, zobaczył kilka drewnianych skrzyń i skórzanychkufrów, stojących pod ścianą.Bardzo ciekawe, pomyślał.Warto tu będzie wrócić zpochodniami.Poza tym jednak jaskinia była pusta.Colter zatknął pistolet za pas.Nie może ruszyć w pościg za przestępcami.Najpierw musi się zaopiekować Celią - odwiezć ją do domu i dowiedzieć się, kto jąnamówił na tę zwariowaną wycieczkę nad morze.Ciekawe, czy zjawiła się tuprzypadkowo, czy jednak miała coś wspólnego z ludzmi, którzy do niego strzelali?Za dużo tych przypadków, uznał.Celia czekała tam, gdzie ją zostawił, skulona za załomem skały.Zdjęłaczepek, więc w jasnym blasku słońca wyraznie widział jej twarz i włosy.Dostrzegłnawet kilka drobnych piegów na jej nosie.Przyklęknął.- Uciekli.Zabiorę cię do domu.Pokiwała głową.- Kto to był? Dlaczego strzelali?- Prawdopodobnie w czymś im przeszkodziłem.- Colter by się nie zdziwił,gdyby to byli przemytnicy.W tej części wybrzeża nie brakowało jaskiń, a od Francjidzielił ich tylko wąski morski przesmyk.Wręcz idealne miejsce do przemytu.159SR- W czym? - zapytała Celia.Wstała i otrzepała spódnicę.Zauważyła małerozdarcie na różowym materiale.- Może to kłusownicy?- Coś w tym rodzaju.Masz.- Podał jej czepek.- Pojedziemy na moim koniu -dorzucił.- Berb jest już pewnie w połowie drogi do Londynu.- Berb?- Klacz berberyjska.Specjalna odmiana arabów.- Spojrzał na nią z ukosa.-Jechałaś na niej.Taka szara.- Wiem! Zrozumiałam! Nie traktuj mnie jak dziecka! - Wyrwała mu czepek zręki.- A dlaczego? Zresztą nieważne.Możesz chodzić?- Oczywiście, że mogę.Trochę się potłukłam, ale niczego nie złamałam.- Skąd tu się wzięłaś, Celio? Tylko tym razem nie mów, że to nie mojasprawa.Na litość boską, przecież mogłaś zginąć.- Nie wiedziałam, że ktoś będzie do mnie strzelał! - krzyknęła.- Mamogromnie dużo zastrzeżeń do tutejszej gościnności!- Dlaczego nie trzymałaś się głównego traktu? Poza tym mogłaś wziąćdwukółkę z kucykiem.- Pani Pemberton zabrała rano pannę Freestone do wsi.- Trzeba było z nimi pojechać.Co cię podkusiło, żeby siadać na ledwieujeżdżonego konia?Popatrzyła na niego z przerażeniem.Oczy jej pociemniały.- Och, już rozumiem.To robota twojej pięknej Cyganki.Jestem tego pewna.- Marity? - Uśmiechnął się.- Tak, to do niej nawet podobne.- Właśnie.- Celia energicznym ruchem strzepnęła czepek i nasadziła go nagłowę.Siedział krzywo, wstążki dyndały luzno koło uszu.- Twoja Cyganka madziwne poczucie humoru.- Marita nie jest moją własnością.- Jej to powiedz.A może jest na odwrót? To ty do niej należysz?160SR- Zrobiłaś się zazdrosna, kochanie?- O ciebie? - Roześmiała się na całe gardło.- Masz o sobie zbyt wysokiemniemanie, milordzie.- Chyba jednak nie.Celio, nie patrz tak na mnie, jakbyś mnie nie znała!- Co w tym dziwnego? Przecież cię nie znam.Wczoraj.Po ostatniej nocy.To znaczy.- Lepiej nie czekaj na przeprosiny.Nie uwiódłbym cię, gdybym znał prawdę.Szkoda, że zapomniałaś mi powiedzieć, że jesteś dziewicą.Spuściła głowę, ale zauważył, że poczerwieniała.Może zabrzmiało tobrutalnie, lecz do białego rana myślał o niej, zastanawiając się, dlaczego to zrobiła.Nie zdołał wymyślić rozsądnej odpowiedzi.- Dobrze, zostawmy to na razie - rzekł, oferując Celii swoje ramię.- Jeśli mójkoń także uciekł, to czeka nas długi spacer do domu.Celia milczała.Nie odezwała się ani słowem, nawet kiedy znalezli konia iColter podsadził ją na siodło.Sam usiadł za nią i otoczył ją ramionami.Znów przezten przeklęty czepek nie widział jej twarzy.- Zdejmij to - burknął.Celia wściekle szarpnęła za wstążki.Jasne włosy luzno opadły jej na ramiona
[ Pobierz całość w formacie PDF ]