[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jezioro pozostaje ukryte pod perłowymwirem obłoków.Dochodzimy do drzew, na których wcale nie ma oliwek, a potem do drzewa wprostobładowanego.Zrywam z niższych gałęzi, Ed opiera drabinę o pień i sięga w górę.Ku naszejradości przyłącza się do nas Francesco Falto, dozorca naszych drzew oliwnych.W tweedowejczapce, w spodniach z grubej wełny i z koszykiem u pasa jest postacią-symbolem tychzbiorów.Pracuje fachowo, my za nim nie nadążamy.Ale podczas gdy my, wybredni,usuwamy każdy listek, bo czytaliśmy, że liście zaprawiają smak oliwy garbnikiem, jemu dokoszyka spadają liście i gałązki.Od czasu do czasu wyjmuje zza spodni maczetę (nie wbijamu się ta maczeta w siedzenie?) i odrąbuje puszczającego pędy wilka.Mówi, że trzeba się zoliwkami pośpieszyć, może będzie duży mróz.Robimy sobie przerwę, żeby napić się kawy,ale on dalej zrywa.Przez całą jesień odcinał zmartwiałe gałęzie, żeby nowe mogły rosnąć.Wiosną oporządzi wszystko, zostawi tylko najbardziej obiecujące konary i oczyści ziemięwokół każdego drzewa.Pytamy o krzewy oliwne i o eksperymentalne sposoby przycinania, októrych czytaliśmy - on o tym nie słyszał.Bezsprzecznie sposób doglądania drzew oliwnychjest jego drugą naturą.Stary, siedemdziesięciopięcioletni, ma krzepę, wytrzymałośćczłowieka dwa razy młodszego.Zapewne dzięki wytrzymałości, kiedy druga wojna światowasię skończyła, wrócił z Rosji do domu, do Włoch piechotą.Wydaje się nam tak wrośnięty wokolice Cortony, że wprost nie potrafimy go sobie wyobrazić jako młodego żołnierza po tejwstrętnej wojnie, oddalonego o tysiące mil od ojczyzny.Wciąż dowcipkuje, ale dzisiajzostawił uzębienie w domu, więc trudno nam jego dowcipy zrozumieć.Wkrótce przechodzina niższe terasy, gdzie jeszcze są zarośla.Widział z szosy, że tam niektóre drzewa oliwnewydały owoce.Razem z oliwkami, które Francesco zerwał niżej, jednak uzbierało się quintale.Posjeście solidnie przepracowanej słyszymy warkot traktora: Francesco i Beppe ciągną wózpełen oliwek.Zabrali worki swego przyjaciela Giną i jadą do przetwórni.Przeładują worki dosamochodu Beppego i pomagają nam do twingo władować nasze oliwki.Jedziemy za nimi.Jest już prawie ciemno i coraz zimniej.Szereg zim kalifornijskichzatarł mi w pamięci zimno prawdziwe.Zimno to ono , jakaś swoista obecność.Palce nóg midrętwieją, ogrzewanie w twingo ogranicza się do powiewu ledwie ciepławego powietrza.- Tylko minus jeden - mówi Ed.Promieniuje ciepłem.Raz po raz daje o sobie znaćpochodzenie ze stanu Minnesota.Jęczę, że lodowacieję.- Jak w lodowni Bruna.Worki zostają zważone, oliwki przesypane do pojemnika, opłukane i następujetłoczenie trzema kamiennymi kołami.Miazga zostaje przekazana maszynie, którarozsmarowuje ją na okrągłej konopnej macie, nakłada drugą matę, znów ją rozsmarowuje,nakłada trzecią i tak dalej, aż powstaje wysoka na półtora metra sterta konopnych kręgów zezmiażdżonymi oliwkami między nimi, jak gdyby to były spiętrzone kanapki.Prasa wyciska znich oliwę, sączącą się wolno z konopnych boków do zbiornika.Potem wirówka odwirowujez oliwy wodę.Nasza oliwa przelana do gąsiora jest zielona i mętna.Spory plon, mówi namwłaściciel przetwórni.Quintale oliwek z naszych drzew to prawie dziewiętnaście kilogramówoliwy - mniej więcej litr z każdego w pełni owocującego drzewa.Nic dziwnego, że oliwa jesttaka droga.- A co z kwasem? - pytam.Czytałam, że oliwa nie może zawierać więcej niż 1%kwasu oleinowego, żeby ją zakwalifikować jako specjalnie czystą.- Jeden procent! - wykrzykuje właściciel, zadeptując niedopałek papierosa.- Signori!Pi� basso, basso - mniej, mniej, warczy obrażony insynuacją, że w jego przetwórni tolerujesię gorszą oliwę.- Te wzgórza są najlepsze w całych Włoszech.Po powrocie do domu nalewamy trochę oliwy w salaterkę i maczamy w niej kromkichleba, na pewno nie inaczej niż wszyscy w Toskanii.Nasza oliwa! Nigdy nic bardziej mi niesmakowało.Posmaczek rukwi wodnej, słabo pieprzny, ale świeży właśnie jak rukiew dopieroco wyciągnięta ze strumienia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]