[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znów zażyli kokainy i poszliku wyjściu.Z tyłu Bawół mówił natchnionym głosem: Dokonaliśmy, towarzysze,'cudu.Ja sam, kochani, mogę każdego zrozumieć.Człowiek masiedem skór.Sześć trzeba mu ściągnąć, a siódmą zostawić.Niech żyje, jak motyl w ogrodzie.A na kolana jego położyła głowę Mura i patrzyła w oczy krwawemu katowi Czrezwyczajki.Zebrała ocudowny proszek, robiący z pustki psiego i ludzkiego sobaczego istnienia cud niepojęty, jedyny,olbrzymi.Nie odczuwali zimna.Coraz prędzej szli ulicami.Wszystko dokoła było wesołe, ruchliwe.Pokwadransie bardzo prędkiego marszu, wstąpili do mieszkania Cydry.Był to duży pokój z osobnymwejściem.Z prawa były otwarte drzwi do kuchni.Usiedli do stołu i znów zażyli kokainy. Czy to prawda, że u was każdego szpiega po wykorzystaniu zgładzają? spytał czekista. Nieprawda! odrzekł Roman, myśląc o czymś innym, nieskończenie dla niego ważniejszym.Cydra zaczął chodzić po pokoju.Ruchy miał gorączkowe, bezcelowe.Był już zawąchany".-Roman czuł, że serce mu wali wściekle.Zdeformowane obrazy rzeczywistości płyną przed oczyma.Wmózgu miał siekaninę myśli.Palce rąk nerwowo drgały na ceratowej serwetce.271Cydra wziął czapkę i poszedł ku drzwiom.Od progu wrócił i powiedział do Romana: Przyniosę samogonu!.Forsę mam.Wszystko to i lewe, i prawe.A naprawdę to to samo!.Chciał wyjść, lecz na schodach rozległy się szybkie kroki, i drzwi, pchnięte z siłą z zewnątrz, trzasnęłyo ścianę.Do pokoju weszła kobieta lat 30, w czarnym kożuszku i w męskiej czapce.Była to siostraCydry, Katia.Rzuciła czapkę na łóżko, gwizdnęła przeciągle i powiedziała do brata: Ależ wyglądasz!Plunęła i zataczając się na nogach zaczęła zdejmować kożuszek.Brat powiedział do niej: To kolega.Ze Smoleńska.Przenocuje u nas.Ja zaraz wrócę.Wyszedł z pokoju. Lepiej wódki przynieś! krzyknęła za nim siostra.Potem nie witając się z Romanem podeszła do lustra i zaczęła czesać mokre włosy.Jednocześnieśmiała się i gwizdała ,,Kirpicziki".Była pijana. Tak.Więc jesteś ze Smoleńska rzekła jakoś zaczepnie a jednocześnie lekceważąco. I cóżtam w twoim Smoleńsku: wesoło czy paskudnie? Co?Roman nie odpowiadał.Patrząc na nią z uśmiechem drżącymi rękoma wyjmował z kieszeni zapałki. Toście sobie dogodzili! pociągnęła Kasia. I gdzie ten drań poleciał? Znów narobi piekła!Roman zapalił papierosa. Możebyś i mnie zaproponował? Też gość! Roman zaczął się śmiać: Och, jaka tyś komiczna!.Na, masz wszystkie.Proszę!. Ach, merci.Nie potrzebuję.Mam swoje.i cóż tam w waszym Smoleńsku? Cudnie! Tak?.Cudnie? A znasz ty tę piosenkę?Mamo, mamo, co robić będziemy, Gdy nadejdą znów zimowe chłody.Czy do wiosny jeszcze dożyjemy,Czy też pozdychamy z głodu?Mrużąc szare, zimne oczy patrzyła na Romana i znów coś gwizdała.A jego nagle zaczęło ogarniaćnienaturalne podniecenie.Wkrótce poczuł, że cały płonie.Zaczął gryzć wargi.Patrzył na Katię ztakim ogniem w zrenicach, że nagle umilkła i uważnie mu się przyjrzała. O-ho-ho! To ciebie dobrze wzięło!Powiedział coś zachrypniętym głosem i podszedł ku niej.Zaczęła się cofać.Oparła się o ścianęplecami.Chciał mu się wymknąć, lecz chwycił ją wpół i razem runęli na podłogę. No, i cóż dalej? rzekła Katia, zdyszana, i znów spróbowała mu się wyrwać.Nagle przestała się szamotać i powiedziała prawie spokojnie: No, to chodz na łóżko.Dobrze.Już dobrze.272Potem leżeli zmęczeni, mokrzy od potu.Katia wstała i przyniosła z kuchni szklankę wody. Masz, napij się, głupi!Roman zaczął pić wodę.Zęby dzwoniły o szkło, woda się wylewała, kurcz chwytał gardło.Czuł sięcoraz gorzej.Katia niespodziewanie się rozrzewniła: To on, ten bałbies", ciebie zatruwa.Głupiś ty, dzieciaku.Ile masz lat? Pewnie 20.Roman dygotał.Było mu zimno, a ręce i nogi miał jakby ołowiem nalane.Katia wyszła do kuchni,przyniosła wiadro i ciepłej wody. Na, masz!.Wciągaj w nos!.Porządnie! Jeszcze, jeszcze!Roman wypłukał nos i usta.Potem wypił trochę gorącej herbaty i położył się.Ogarnął go ciężki sen.Katia owinęła go kołdrą, potem zapaliła papierosa i położyła się na brzegu wąskiego łóżka.W pewnejchwili dostrzegła, że na podłodze, w cieniu od stołu coś leży.Wstała i podniosła złożoną wpół,zgniecioną teczkę.Wyrównała ją i rozwiązała tasiemki.Zaczęła czytać znajdujące się w środkupapiery.Nagle obejrzała się na Romana, zmarszczyła czoło i pokiwała głową: Och, to ty taki! powiedziała cicho.Złożyła teczkę, tak jak była poprzednio, i wsunęła ją pod poduszkę.Potem, siedząc w koszuli naskraju łóżka, długo patrzyła na Romana.W mózgu jej przewijało się mnóstwo myśli, leczzadenuncjowac go nie zamierzała.Dlaczegos zrobiło jej się szkoda Romana.Odrzuciła mu dłonią zczoła włosy i wytarła z twarzy pot.Na schodach znów zadudniły kroki.Wszedł Cydra.Był już pijany.Alkohol-usunął kokainowy szał,lecz nastrajał go ponuro.Cydra zbliżył się do łóżka siostry i chciał obudzić Romana, lecz Katia goodepchnęła. Idz, idz, durniu! Nie rusz go! Już śpi. A cóż to ciebie obchodzi? Obchodzi i już.Kładz się spać!Cydra mamrocząc coś poszedł do swego łóżka i rzucił się na nie w ubraniu. Chociaż' buty zdejm, bydlaku! Brat nie odpowiedział.Zaczął chrapać.Katia zgasiła lampę i położyła się do łóżka, starając się nie przeszkadzać Romanowi.Usnęłanieprędko.Roman obudził się wcześnie.Cydry nie było już w pokoju.Wyszedł przed godziną.Katia jeszczespała na brzegu łóżka, tylko do połowy okryta kołdrą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]