[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.WzruszyÅ‚ tylko ramionami i rozÅ‚ożyÅ‚ rÄ™ce szeroko. Nie wiem jeszcze.Podejrzani mi sÄ… ci karzeÅ‚kowie.Zdaje mi siÄ™, że trzeba bęóienowy wóz zbudować i jechać na Księżyc&BÅ‚ysnęła mu jakaÅ› myÅ›l.UrwaÅ‚ i spojrzaÅ‚ na NyanatilokÄ™. SÅ‚uchaj, przecież ty byÅ› mi mógÅ‚ powieóieć, co siÄ™ z Markiem óieje& Bikhu potrzÄ…snÄ…Å‚ gÅ‚owÄ… przeczÄ…co. Nie wiem.MówiÅ‚em ci już raz, bracie, że wola luóka nie posiada granic w swoimóiaÅ‚aniu, ale wieóa jest ograniczona i Å›wiadomość nie wszęóie dotrzeć zdoÅ‚a.Zasadypoznaje najgÅ‚Ä™bsze, lecz wiele szczegółów jest przed niÄ… zakrytych, bo z obcych wynikajÄ…zródeÅ‚. A jednak wiesz zazwyczaj, co ja myÅ›lÄ™. Gdy mówisz do mnie myÅ›lami, wiem.Uderzasz mimo woli myÅ›lami ducha mo-jego.PoÅ‚ożyÅ‚ dÅ‚oÅ„ na jego ramieniu. Dajmy temu jednak pokój w tej chwili.Sam mówiÅ‚eÅ›, że jesteÅ› znużony&rzy ż a ski Trylogia księżycowa 361Jacek uczuÅ‚, że nagle pod wzrokiem buddysty myÅ›li poczynajÄ… mu siÄ™ mieszać i coÅ›,jakby óiwnie sÅ‚odka obezwÅ‚adniajÄ…ca mgÅ‚a, caÅ‚Ä… istotÄ™ jego ogarnia& BÅ‚ysnęło mu jeszczew Å›wiadomoÅ›ci, że on go wolÄ… swojÄ… usypia; szarpnÄ…Å‚ siÄ™ buntem wewnÄ™trznym, chciaÅ‚krzyczeć, uciekać i naraz cieÅ„ go ogarnÄ…Å‚ nieprzemożny, gaszÄ…c Å›wiadomość jego do maÅ‚ej,maleÅ„kiej iskry, tlejÄ…cej tym tylko uczuciem, że w cieniu istnieje&StraciÅ‚ zupeÅ‚nie poczucie czasu i miejsca, w którym siÄ™ znajduje.Stan ten mógÅ‚ trwaćzarówno sekundÄ™, jak tysiÄ…clecie& Nie pragnÄ…Å‚ niczego, o niczym nie wieóiaÅ‚, nie czuÅ‚nic z zewnÄ…trz siebie.Powoli, powoli jakiÅ› dzwiÄ™k, jakaÅ› mgÅ‚a, zrazu tak gÄ™sta i szara, że od ciemnoÅ›ci róż-niÄ…ca siÄ™ zaledwie, potem coraz jaÅ›niejsza, srebrna, w tuman obrzasku nieokreÅ›lonego siÄ™rozwiewajÄ…ca.òieciÄ™ca, bezinteresowna, prawie nieosobista ciekawość zaczęła siÄ™ w nim buóić.CoÅ› mu bÅ‚ysÅ‚o przed oczyma niby zarysy krajobrazu óiwnego: zielone pola, nisko zawie-szonym sÅ‚oÅ„cem oÅ›wietlone& Po jakimÅ› czasie zauważyÅ‚, że nie umiejÄ…c zgoÅ‚a okreÅ›lićmiejsca w przestrzeni, kÄ™dy sam siÄ™ znajduje, wiói jednak dokÅ‚adnie kotlinÄ™ obszernÄ…, za-sianÄ… stawkami okrÄ…gÅ‚ymi o óiwnej, nieznanej u brzegów roÅ›linnoÅ›ci.Kotlina zamkniÄ™tabyÅ‚a ze wszech stron niby pierÅ›cieniem olbrzymimi górami o Å›nieżnej, poszarpanej pileszczytów.PoczÄ…Å‚ siÄ™ zastanawiać, góie jest i co tutaj robi? MÄ™czyÅ‚o go to, że chÅ‚onÄ…c najwy-razniej wrażenia wzrokiem, nie może dostrzec ani poczuć siebie samego, wÅ‚asnego ciaÅ‚a,jak gdyby byÅ‚ czymÅ› nieważkim i nieuchwytnym zgoÅ‚a.MyÅ›laÅ‚ wÅ‚aÅ›nie o tym, gdy naraz poznaÅ‚, że i przez sÅ‚uch mimo swÄ… niematerialnośćmoże odbierać z zewnÄ…trz wrażenia.DzwiÄ™k go jakiÅ› uderzyÅ‚, coÅ› jakby zamÄ™t bitwy:strzaÅ‚y, jÄ™ki, okrzyki.Teraz dopiero spostrzegÅ‚, że w poÅ›rodku ogromnej kotliny na turniwysokiej wznosi siÄ™ miasto.NaokoÅ‚o walka wrzaÅ‚a rzeczywiÅ›cie.Garstka luói szÅ‚a prze-bojem przez napadajÄ…ce jÄ… zewszÄ…d, z powietrza i z ziemi, chmary niby ptactwa, nibypÅ‚azów skrzydlatych&Potwory czterookie na szeroko rozpiÄ™tych bÅ‚onach unosiÅ‚y siÄ™ caÅ‚ym stadem, rażącz góry pociskami odstrzeliwujÄ…cych siÄ™ luói&ZdaÅ‚o siÄ™ naraz Jackowi, że gÅ‚os znajomy posÅ‚yszaÅ‚.NagÅ‚ym wysiÅ‚kiem woli rzuciÅ‚Å›wiadomość swojÄ… w tamtÄ… stronÄ™. Marek!Tak, zobaczyÅ‚ go caÅ‚kiem dokÅ‚adnie, jak biegÅ‚ na czele szeregów óiwnie olbrzy-mi przed skarlaÅ‚ymi towarzyszami.JakÄ…Å› broÅ„ o ksztaÅ‚cie jatagana dÅ‚ugiego miaÅ‚ w rÄ™kui wskazywaÅ‚ niÄ… na mury miasta, czerwone od ostatnich sÅ‚onecznych promieni&ChciaÅ‚ krzyknąć, chciaÅ‚ naÅ„ zawoÅ‚ać.Szum, zamÄ™t, Å‚oskot jak gdyby walÄ…cego siÄ™ Å›wiata bÅ‚yskawica czarna, wszystko najeden moment pochÅ‚aniajÄ…ca.OtworzyÅ‚ oczy.Przed nim, po drugiej stronie biurka w jego gabinecie sieóiaÅ‚ Ny-anatiloka z brodÄ… na dÅ‚oniach opartÄ… i wpatrywaÅ‚ siÄ™ weÅ„ uporczywie. SpaÅ‚em? Tak, bracie.ZasnÄ…Å‚eÅ› na chwilÄ™.Cóż wióiaÅ‚eÅ›?Jacek naraz zrozumiaÅ‚. ByÅ‚em na KsiężycuH ChciaÅ‚em, abyÅ› byÅ‚.Nie wiem, czy mi siÄ™ udaÅ‚o.Nie jesteÅ› martwym przedmiotem,lecz Å›wiadomym duchem, jak i ja.Duch duchowi nigdy bezwzglÄ™dnie nie podlega, leczwalkÄ™ z nim toczy& Tak jest.ByÅ‚em na Księżycu.WióiaÅ‚em Marka.Miasto tam jakieÅ› na óiwnychpotworach zdobywa.Jest może królem istotnie.Ale maÅ‚o wiem, maÅ‚o! Zbyt rychÅ‚o siÄ™obuóiÅ‚em.Czy nie mogÅ‚eÅ› mnie dÅ‚użej w tym stanie utrzymać? Nie zdoÅ‚aÅ‚em.ZwÅ‚aszcza że musiaÅ‚em baczyć, byÅ› nie zaprzestaÅ‚ myÅ›leć po swoje-mu, swoimi patrzeć oczyma, a nie przez moje.Jacek chciaÅ‚ coÅ› odpowieóieć, ale w tej chwili drzwi siÄ™ otworzyÅ‚y: sÅ‚użący oznajmiÅ‚przybycie wezwanych karlików.Weszli obaj, poglÄ…dajÄ…c nieufnie na NyanatilokÄ™, Roda zlÄ…kÅ‚ siÄ™ nawet niepomiernie,gdyż strój Hindusa, prosty burnus biaÅ‚y, przypomniaÅ‚ mu jakoÅ› Hafida, który w klatcerzy ż a ski Trylogia księżycowa 362ich woziÅ‚.Jacek nie daÅ‚ mu ochÅ‚onąć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]