X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wzruszył tylko ramionami i rozłożył ręce szeroko. Nie wiem jeszcze.Podejrzani mi są ci karzełkowie.Zdaje mi się, że trzeba bęóienowy wóz zbudować i jechać na Księżyc&Błysnęła mu jakaś myśl.Urwał i spojrzał na Nyanatilokę. Słuchaj, przecież ty byś mi mógł powieóieć, co się z Markiem óieje& Bikhu potrząsnął głową przecząco. Nie wiem.Mówiłem ci już raz, bracie, że wola luóka nie posiada granic w swoimóiałaniu, ale wieóa jest ograniczona i świadomość nie wszęóie dotrzeć zdoła.Zasadypoznaje najgłębsze, lecz wiele szczegółów jest przed nią zakrytych, bo z obcych wynikajązródeł. A jednak wiesz zazwyczaj, co ja myślę. Gdy mówisz do mnie myślami, wiem.Uderzasz mimo woli myślami ducha mo-jego.Położył dłoń na jego ramieniu. Dajmy temu jednak pokój w tej chwili.Sam mówiłeś, że jesteś znużony&rzy ż a ski Trylogia księżycowa 361 Jacek uczuł, że nagle pod wzrokiem buddysty myśli poczynają mu się mieszać i coś,jakby óiwnie słodka obezwładniająca mgła, całą istotę jego ogarnia& Błysnęło mu jeszczew świadomości, że on go wolą swoją usypia; szarpnął się buntem wewnętrznym, chciałkrzyczeć, uciekać i naraz cień go ogarnął nieprzemożny, gasząc świadomość jego do małej,maleńkiej iskry, tlejącej tym tylko uczuciem, że w cieniu istnieje&Stracił zupełnie poczucie czasu i miejsca, w którym się znajduje.Stan ten mógł trwaćzarówno sekundę, jak tysiąclecie& Nie pragnął niczego, o niczym nie wieóiał, nie czułnic z zewnątrz siebie.Powoli, powoli jakiś dzwięk, jakaś mgła, zrazu tak gęsta i szara, że od ciemności róż-niąca się zaledwie, potem coraz jaśniejsza, srebrna, w tuman obrzasku nieokreślonego sięrozwiewająca.�iecięca, bezinteresowna, prawie nieosobista ciekawość zaczęła się w nim buóić.Coś mu błysło przed oczyma niby zarysy krajobrazu óiwnego: zielone pola, nisko zawie-szonym słońcem oświetlone& Po jakimś czasie zauważył, że nie umiejąc zgoła określićmiejsca w przestrzeni, kędy sam się znajduje, wiói jednak dokładnie kotlinę obszerną, za-sianą stawkami okrągłymi o óiwnej, nieznanej u brzegów roślinności.Kotlina zamkniętabyła ze wszech stron niby pierścieniem olbrzymimi górami o śnieżnej, poszarpanej pileszczytów.Począł się zastanawiać, góie jest i co tutaj robi? Męczyło go to, że chłonąc najwy-razniej wrażenia wzrokiem, nie może dostrzec ani poczuć siebie samego, własnego ciała,jak gdyby był czymś nieważkim i nieuchwytnym zgoła.Myślał właśnie o tym, gdy naraz poznał, że i przez słuch mimo swą niematerialnośćmoże odbierać z zewnątrz wrażenia.Dzwięk go jakiś uderzył, coś jakby zamęt bitwy:strzały, jęki, okrzyki.Teraz dopiero spostrzegł, że w pośrodku ogromnej kotliny na turniwysokiej wznosi się miasto.Naokoło walka wrzała rzeczywiście.Garstka luói szła prze-bojem przez napadające ją zewsząd, z powietrza i z ziemi, chmary niby ptactwa, nibypłazów skrzydlatych&Potwory czterookie na szeroko rozpiętych błonach unosiły się całym stadem, rażącz góry pociskami odstrzeliwujących się luói&Zdało się naraz Jackowi, że głos znajomy posłyszał.Nagłym wysiłkiem woli rzuciłświadomość swoją w tamtą stronę. Marek!Tak, zobaczył go całkiem dokładnie, jak biegł na czele szeregów  óiwnie olbrzy-mi przed skarlałymi towarzyszami.Jakąś broń o kształcie jatagana długiego miał w rękui wskazywał nią na mury miasta, czerwone od ostatnich słonecznych promieni&Chciał krzyknąć, chciał nań zawołać.Szum, zamęt, łoskot jak gdyby walącego się świata błyskawica czarna, wszystko najeden moment pochłaniająca.Otworzył oczy.Przed nim, po drugiej stronie biurka w jego gabinecie sieóiał Ny-anatiloka z brodą na dłoniach opartą i wpatrywał się weń uporczywie. Spałem? Tak, bracie.Zasnąłeś na chwilę.Cóż wióiałeś?Jacek naraz zrozumiał. Byłem na KsiężycuH Chciałem, abyś był.Nie wiem, czy mi się udało.Nie jesteś martwym przedmiotem,lecz świadomym duchem, jak i ja.Duch duchowi nigdy bezwzględnie nie podlega, leczwalkę z nim toczy& Tak jest.Byłem na Księżycu.Wióiałem Marka.Miasto tam jakieś na óiwnychpotworach zdobywa.Jest może królem istotnie.Ale mało wiem, mało! Zbyt rychło sięobuóiłem.Czy nie mogłeś mnie dłużej w tym stanie utrzymać? Nie zdołałem.Zwłaszcza że musiałem baczyć, byś nie zaprzestał myśleć po swoje-mu, swoimi patrzeć oczyma, a nie przez moje.Jacek chciał coś odpowieóieć, ale w tej chwili drzwi się otworzyły: służący oznajmiłprzybycie wezwanych karlików.Weszli obaj, poglądając nieufnie na Nyanatilokę, Roda zląkł się nawet niepomiernie,gdyż strój Hindusa, prosty burnus biały, przypomniał mu jakoś Hafida, który w klatcerzy ż a ski Trylogia księżycowa 362 ich woził.Jacek nie dał mu ochłonąć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl
  • Copyright � 2016 (...) chciałbym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
    Design: Solitaire