[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zdjęcia wyglądały na robione w ciągu dość krótkiegookresu.Zdaniem Lindell, najstarsze sięgały mniej więcejpołowy lat czterdziestych, a następne kolejnych dwóchdekad.Ann przerzucała strony zupełnie tak, jak uprzedniorobił to Fredriksson, ale nie znalazła niczego, co mogłobymieć znaczenie dla śledztwa.Pod zdjęciami zauważyła kilka podpisów.Jeden znich ją wzruszył. Ja i mama głosiły słowawykaligrafowane ołówkiem, spiczastym pismem.Petrus,który wyglądał na trzydziestolatka, obejmował matkęramieniem w nieco niezgrabny sposób.Widać byłouśmiech staruszki ukryty za przytkniętą do ust dłonią.Ostatnie trzy strony były puste.Ann zamknęła albumz uczuciem rozczarowania.Powinna była wiedzieć.Gdyby było coś do znalezienia, Fredriksson by todostrzegł.Wetknęła album na miejsce i już miała zamknąćszafkę, kiedy jej wzrok spoczął na znajdującej się tamksiędze.Było to grube tomiszcze Upplandzkiego ZwiązkuHodowców Koni.Wyciągnęła je i spojrzała na okładkę.Przedstawiała farmera przy orce i konia, który z trudemciągnął pług przez pole.Na stronie przedtytułowej, nad wykropkowaną liniąwidniało nazwisko Arthura Blomgrena.Ann otworzyłatom i machinalnie zaczęła go kartkować.Zawierałgłównie tekst i tabele statystyczne, choć zauważyłarównież kilka zdjęć koni; wśród nich jedno z zawodóworaczy w Rasbo w 1938 roku.Zamykając księgę, dostrzegła biały rożek sterczącynad okładką.Znów otworzyła tom, tym razem naodpowiedniej stronie.Wypadło zdjęcie.W krótkiej chwili, którą małejkarteczce zajął lot na podłogę, Ann zdała sobie sprawę, żeznalazła coś cennego.Zdjęcie wylądowało grzbietem dogóry, najpierw więc zobaczyła napis: Mojemuukochanemu Petrusowi.Odczekała sekundę, pochyliła się, podniosła je iobróciła.Fotografia przedstawiała kobietę.Bo kogóż byinnego? Ann sądziła, że ten portrecik wykonano w studiu,chociaż nie było żadnych znaków firmowych.Kobieta około czterdziestki, brunetka.Najbardziejprzykuwały uwagę jej piękne włosy, ściągnięte w końskiogon.Odrobina dziewczęcego uroku.Uśmiechała siędosyć powściągliwie, bez przesady.Ann pomyślała, że była piękna i uderzył ją kontrast zwyglądem Petrusa.Natychmiast jednak zmitygowała się.Widziała go po śmierci, brutalnie okaleczonego, w wiekulat siedemdziesięciu.Ponownie wyciągnęła album ispojrzała na zdjęcie Petrusa z matką.Rzeczywiście,przystojny mężczyzna, być może nieco kanciasty, ale topewnie wpływ warunków życia.Odpowiedniowyszykowany do zdjęcia, mógłby śmiało stać u boku tejkobiety.Policjantka odwróciła fotografię i ponownieprzeczytała dedykację.Być może napisała ją jegotowarzyszka podróży na Majorkę i przyczyna, dla którejprosił lekarza o receptę na środki nasenne.Nareszcieznalazła wyrwę w życiu Petrusa Blomgrena.Czy wyrwa ta była również powodem jego tragicznejśmierci? Ta niewątpliwie fotogeniczna kobieta stanowiłaich najlepszy, żeby nie powiedzieć jedyny, punktzaczepienia, jaki do tej pory znalezli, a Fredriksson goprzegapił.Jak należało potraktować takie niedbalstwo?Zdjęcie musiało zostać ujawnione, tożsamość kobietyustalona.Czy Ann powinna skłamać, że dostała je odDorotei? Ale po co starsza pani miałaby przechowywaćfotografię potencjalnej kochanki mężczyzny, któregosama prawdopodobnie pragnęła, przynajmniej w jakimśmomencie swojego życia?Nie, ten numer nie przejdzie, uznała Ann.Fredriksson będzie musiał najeść się wstydu.Położyła zdjęcie na stoliku do kawy i zaczęłakartkować wszystkie książki z małej biblioteczki.JeśliAllanowi umknęła jedna wskazówka, mógł przegapić ichwięcej.Rezultat poszukiwań okazał się jednak zerowy.Jedno zdjęcie, jedna kobieta, taki był plon dnia.AnnLindell zamknęła za sobą drzwi i bardzo zadowolonaruszyła do domu sąsiadki.Dorotea Svahn przez dłuższą chwilę przyglądała sięzdjęciu, po czym pokręciła głową.Wciąż jednak trzymałaje w dłoni i Ann miała nadzieję, że nie przyjdzie jej namyśl, żeby kartonik odwrócić. Nie rozpoznaje pani tej kobiety? zapytała iodebrała Dorotei fotografię. Nie, nigdy jej nie widziałam. Jest pani pewna?Staruszka przytaknęła. Więc tak wyglądała powiedziała. Zawsze sięnad tym zastanawiałam.26W kominie wyło.Zwykle działo się tak przywietrznej pogodzie, ale tylko wówczas, gdy dął wicher zzachodu.Zwiszczące odgłosy, które wydawał kominek,przywodziły na myśl dzwięk kilku rozstrojonychinstrumentów.Rodzice palili w nim, kiedy Laura była malutka.Zawsze to Alice układała drewno i sprawdzała, czy sięzajęło.Buchały płomienie, a ona przyciągała kanapowepoduszki i siadała tuż przy ogniu, aż po chwili jej twarzrobiła się całkiem czerwona.Laura kładła się na podłodzenieco dalej, ale wystarczająco blisko, by czuć ciepło,które było rzadkim gościem w pełnym przeciągów domu.Czasami sięgała dłonią do ręki matki.Pewnego dnia przyszedł na kontrolę kominiarz.Uznał rurę komina za niezdatną do użytku.Byłapopękana, mało funkcjonalna i gdyby dalej palili wkominku, istniała szansa, że puszczą z dymem dom.Dogołej ziemi, tak to ujął.Ulrik narzekał, ale matkawiedziała, że nie ma sensu się kłócić.Wychowała się nawsi i wiedziała o pożarach od kominów. Do gołej ziemi powtórzyła cicho Laura.Usiadła w fotelu, obok którego stał kiedyś matczynykosz z wełną i drutami.Nazywali ten fotelwypoczynkowym, choć Laura nigdy nie widziała, żebyAlice w nim wypoczywała. Do gołej ziemi. Zmieszne zdanie.Nie wiedziała,jaka była ta goła ziemia pod ich domem, ale czuła, żeoznaczało to zniszczenie wszystkiego, mebli i książek, jejzabawek, kolekcji nasion i suszonych roślin matki.Miałato wszystko przed oczami, mogła niemal dotknąć.Tamyśl przyprawiała ją o zawrót głowy.Równocześnieprzerażająca i kusząca.Zdrzemnęła się.W ciągu kilku ostatnich dni senprzychodził i odchodził, kiedy mu się podobało
[ Pobierz całość w formacie PDF ]