[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wymieniły spojrzenia i obie jednocześnie rozłożyły ręce.- Przynajmniej wiesz, że cię kocha - uznała Antonia.- Wiele kobiet zadowoliłoby się choć cząstką tego.Miała rację.Tylko że Jewgienij powinien wykazaćdość zrozumienia, by wiedzieć, że ona nie rzuca sięna oślep w wir przygód.Nie takich przygód.Pytała, bo chciała znać prawdę.Musiała poznać prawdę.Raija nie potrzebowała opiekunki, a Tonią w dosadnych słowach zapewniła, że nią nie zamierza zostać.- Jeśli ktoś potrzebuje opiekunki, to raczej ja - dodała i skuliła się jak kot przy piecu.- Oleg jednak nicnie wie.I jeszcze się nie domyśla.- Nie ma prawa wiedzieć? - zdziwiła się Raija.Siedziała na podłodze, podciągnęła kolana i wsparła nanich podbródek.Czuła lekkie znużenie.- Ma - odrzekła Tonią - ale nie teraz.Ja też mamprawo wyboru odpowiedniej chwili.Raija nie zawsze dobrze rozumiała przyjaciółkę.Czasami poglądy Toni wydawały się jej chwiejne i nieprzemyślane, ale młoda Rosjanka rzadko zmieniałazdanie.- Muszę przyzwyczaić się do tej myśli - dodała,jakby się broniąc.- Nie wiem, co jest rozsądne, pókisama nie znajdę rozwiązania.Pojmujesz?Raija wymigała się od odpowiedzi.- Oleg to dobry człowiek - rzekła jedynie.- Będziewspaniałym ojcem.- Nie czuję, że jest nas dwoje - rzuciła Antonia.Przyglądała się własnemu ciału, może tu i tam dostrzegała jakąś drobną zmianę albo może raczej wyobrażała ją sobie.- To wciąż ta sama głupia Tonią z czasów,zanim zamieszkało w niej nowe życie.Czy to nie zadziwiająca myśl? Zupełnie niepojęta.Ale tak już jest,inaczej ziemia pozostałaby niezamieszkała.Zmiesznieproste.A jednocześnie całkowicie niezrozumiałe.Przechyliła głowę w zamyśleniu.- Zycie to cud - stwierdziła Raija, nie mając pojęcia, skąd bierze te górnolotne stwierdzenia.Po prostu zjawiały się znikąd.Zgodziła się jednak ze samą sobą, jak tylko je wypowiedziała.I to było najdziwniejsze.- Umiesz przeklinać? - zmieniła nagle temat i wbiła spojrzenie brązowych oczu w Antonię.- Jak szewc! - Tonią nie wahała się ani chwili.-W całym Archangielsku nie znajdziesz nikogo lepszego ode mnie.A o co ci chodzi? Kogo chcesz zwymyślać? I z jakiej przyczyny?- Przypomniałam sobie pewne słowo - powiedziała wolno Raija.- To musi być przekleństwo.Antonia roześmiała się cicho i puściła oko do przyjaciółki.- Chyba jesteśmy ulepione z jednej gliny.Jakie tosłowo?Raija też się uśmiechnęła, ale z pewną rezerwą.- Perkele - wyrzekła i spojrzała na Tonie z wyczekiwaniem.- I tyle?Raija skinęła głową.Tonią smakowała wyraz, rozbierała go na dzwięki.Wydało się jej, iż brzmi jakoś mizernie.Sama użyłaby soczystszych określeń, a to było liche i słabe.- Nie mam pojęcia - pokręciła głową.- Nie jestcałkiem obce, ale i nie znajome.Masz pewność, że dobrze je zrozumiałaś?- Nie miałam co rozumieć - wyjaśniła Raija.- Samosię zjawiło.Wychynęło z mroku i nagle jest w mojejgłowie.Słowo w języku, którego nie rozumiem.Możenic nie znaczy, ale to zapewne moja mowa ojczysta.- Chciałabym ci pomóc - zawahała się Antonia.Poczęści była to prawda, ale tylko po części.Tonią niemiała pewności, czy Raija powinna przebić się przezciemność.Lepiej może, żeby góra w duszy przyjaciółki nigdy się nie rozwarła.Nie wszystkie prawdy powinny wyjść na jaw.Takprzynajmniej Antonia pojmowała sprawy tego świata.%7łyczyła Raiji jak najlepiej.Tylko tyle.- Nie masz gdzieś Jewgienijowego likieru? - spytała.-Jestem taka bezwstydna, ale i oni nie mają wstydu, porzucając nas na kilka tygodni.Powinni się cieszyć, żezniknie jedynie zawartość paru butelek, a nie my same.I znów się roześmiała.Plotła co ślina na język przyniesie.Znów zachowywała się jak dawniej, kpinamiprzeganiała cienie i strachy.Przynajmniej wierzyła,że to potrafi.Piękną karafkę z przezroczystego szkła wypełniałnapój o barwie syropu.A potem było go coraz mniej,aż na dnie pozostała jedynie złocista obwódka.Tonią i Raija chichotały coraz rzadziej.W głowachim szumiało, ociężałe położyły się na łóżku i zasnęły, nie rozebrawszy się, nie zamknąwszy drzwi.Karafka stała przed kominkiem.Obok niej dwieszklanice dnem do góry.To było to samo miejsce.Widziała je wcześniej.Drzewa porastały je gęsto, wysokie drzewa o zielonych igłach.Przyszła odwilż, śnieg się topił.Rant sukni nasiąknął wodą.Człapała w śnieżnej bryi, złoszcząc się niepomiernie.Przyprowadzili jej jakiegoś starucha, starszego odjej wujka, tego była pewna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]