[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ale on musiałby mieć gdzieś z półtora metra długości.- Wąchałeś popiół? Spalono śpiwór.Nylon i pierze ogień strawił beztrudu.Chociaż dlaczego ktoś miałby palić rzecz tak przydatną wgórach, nie mam pojęcia.Zostawił starego Tybetańczyka, z zakłopotaną miną układającegozwęglone ząbki w blizniaczych rzędach.Ponownie obchodząc wkołoteren obozowiska, spostrzegł połamane gałązki kilku pobliskichkrzewów.Uklęknął, by przyjrzeć się plamom światła, tworzonymprzez ukośnie kładące się na ziemię promienie słońca.Ledwowidoczna smuga cienia, leciutkie przyciemnienie, przebiegała wpobliżu ogniska, okrążając skałę i wspinając się w górę stoku.Był toślad bardzo starej ścieżki, nieużywanej od dziesiątków lat.Istnienie dwóch innych ścieżek zdradzały jedynie zgniecione roślinyi kilka dość świeżych śladów butów, biegnących w stronę dwóchoddalonych od siebie o kilkadziesiąt metrów skupisk wielkich głazów.Gdy Shan ruszył każdą z nich po kolei, przekonał się, że prowadzą dodwóch prowizorycznych latryn.W końcu znalazł trzecią ścieżkę, a raczej trakt, którym sądząc zwygiętych łodyg - wleczono coś ciężkiego.Prowadził on do grupywysokich głazów trzydzieści metrów dalej.Yangke wstał i ruszył niepewnym krokiem w stronę Lokesha, gdyShan dotarł do wąskiego przejścia między dwoma dwuipółmetrowymigłazami o płaskich ścianach.Zerknąwszy na swych towarzyszy, Shanwszedł między skały i zamarł.Na wysokości pasa była przeciągniętalina, do której taśmą przyklejono w sporych odstępach kwadratybiałego papieru.Na kartkach widniały napisane długopisem chińskieideo-gramy.- Jakie dziwne flagi modlitewne - odezwał się chrapliwy głos za jegoplecami.- To nie są flagi modlitewne, Lokesh - odparł zaniepokojony Shan,zbliżając się do liny.- To ostrzeżenia - Gdyprzeczytał słowa na flagach, zadrżał. Zakaz wstępu", mówiłapierwsza. Uwaga, niebezpieczeństwo", mówiła druga. PolicjaSpecjalna", Wydział Zabójstw", głosiły dwie następne.I wreszcie: Nocne Służby Laboratoryjne".Za nimi rozległo się szuranie stóp o ziemię i pojawił się Yangke,przeciskając się bokiem między głazami.- To tu właśnie.- zaczął.Nie było potrzeby oznajmiać, że tu właśnie znaleziono oba ciała.Naziemi przed nimi, za liną, widniały białe obrysy.Dwa z nich byłymetrowej długości owalami.Kolejny, szerszy, mierzył niemal metrdwadzieścia.Był tam też niespełna sześćdziesięciocentymetrowejśrednicy okrąg, a tuż obok długi, nieregularny kształt z dwiemawypustkami, które zapewne były nogami - zarys ludzkiego ciałależącego na boku.Shan przeszedł przez linę i uklęknął przy najwięk-szym owalu, wodząc palcem po białej pylistej kresce.Dotknął gojęzykiem.Mąka.Odkrycie to sprawiło, że jeszcze raz spojrzałniepewnie na znaki ostrzegawcze.Ten, kto je rozwiesił, pochodził zdalekich stron.Ktoś, kto używał białej mąki, by robić rysunki na ziemi,pochodził z innego świata.Wciąż klęcząc, przyglądał się dziwacznej scenie, zaczynającpojmować, że ma przed sobą nie jedną, lecz kilka tajemnic.Warstwyzagadek, które rozpoczynały się nie od zabójstw, ale od nieustalonejtożsamości ofiar, i kończyły na nieznanej osobie, która stworzyła kopięterenu śledztwa kryminalnego.Sąsiednie skały upstrzone były smuga-mi mąki.Na ziemi leżały rozrzucone cztery pozwijane kawałki taśmyklejącej, najbliższy pół metra od jego kolana.Shan rozprostował go.Spodnia strona pokryta była mąką poznaczoną liniami i żwirem zeskał.Ktoś się bawił, ktoś, kto nie do końca rozumiał technikikryminalistyczne, nie zdawał sobie sprawy, że z tak chropawegokamienia raczej nie da się pobrać czytelnych odcisków palców, ale ktowiedział dość, by odtworzyć procedury śledztwa.Brązowe plamy na ziemi i układy plam na skałach powiedziałyjednak Shanowi, że nie ma nic zaaranżowanego w obrysowanych mąkąkształtach.Ktoś martwy - lub umierający - został zaciągnięty naotoczony skałami placyk.Ktoś inny stracił życie tu, między głazami, zkrwią tryskającąwachlarzowato z co najmniej dwóch brutalnie zadanych ran kłutych.Obejrzał się za siebie na Lokesha, mając nadzieję, że staryTybetańczyk nie pojmie widocznej jak na dłoni prawdy.Przynajmniejjedna z ofiar została rozczłonkowana.- Tu były sępy - odezwał się Yankge.- Czułem zapach.Czułemzapach tego, co wyczuły sępy.- Co się stało ze zwłokami?- Nie wiem.Sępy mnie wystraszyły.Nie wiedziałem, że lotu jest.- Sępy nie jedzą ubrań.Sępy nie pożerają kości.- Kto by ich dotknął? - zapytał Yangke.- Kto chciałby wynosićzwłoki?Była to, uświadomił sobie Shan, jeszcze jedna warstwazagadki.- Czy w okolicy mieszkają ragyapowie? - zapytał, mając na myślirozcinaczy zwłok, zgodnie z tradycją przygotowujących tybetańskichzmarłych do podniebnego pochówku.- Dopiero pięćdziesiąt kilometrów stąd.- Co się dzieje, kiedy umrze ktoś z wioski?- Starsi ludzie chcą, by ich ciała zaniesiono ragyapom.Zwłokiinnych są palone.Mamy mnóstwo drewna na opał.Chodron twierdzi,że palenie ich jest efektywniejszym wykorzystaniem zasobów.Shan odwrócił się do Lokesha, rozpoznając ból odmalowany nałagodnym obliczu przyjaciela.Ci, którzy ginęli śmiercią gwałtowną,rzadko bywali przygotowani, rzadko osiągali spokój i skupienie, którepozwoliłyby im dokonać trudnego przejścia do następnego wcielenia.Według tybetańskiej tradycji takie ofiary morderstw często stawały sięgniewnymi duchami, burzącymi harmonię ziemi, na którejprzebywały.Yangke wyczuł najwyrazniej, że coś dzieje się z Lokeshem, i dotknąłjego łokcia, gestem kierując go z powrotem ku szczelinie.StaryTybetańczyk wycofał się w milczeniu.-Dlaczego mieliby palić śpiwór? - zapytał Yangke, podążając zaLokeshem.- Bo był zakrwawiony.Jednego z nich zaatakowano we śnie, poczym przywleczono tutaj w śpiworze.Z nieoczekiwanym bólem serca Shan patrzył w ślad zaodchodzącymi towarzyszami, po czym zabrał się do pracy na placyku.Przyjrzał się uważnie plamom krwi, zwartym bryzgom rozchodzącymsię od szerokiego, płaskiego kamienia który ułożono w pobliżunarożnika niewielkiej wnęki Strugi drobnych kropelek wytrysnęły zkończyn, w których wciąż pulsowała krew.Wkrótce zebrał osiemdalszych kawałków zmiętej taśmy klejącej.W samą taśmę wplecionebyły delikatne włókienka i nie miała ona ani rozmazującego się kleju,ani chemicznego zapachu tanich produktów sprzedawanych natybetańskich targowiskach.Wzdłuż skalnych ścian widać byłoodciśnięte podeszwy drogich butów, podobnych do tych, jakie widziału mężczyzny w stajni.Shan wstał i rozejrzał się po placyku, próbującodtworzyć wydarzenia minionych kilku dni.Najpierw przybył zabójcai jego ofiary, pozmej ktoś inny, ktoś, kto na swój własny, niezdarnysposób zdawał się dochodzić prawdy.Czego dowiedział się tenczłowiek? Czy zabrał jakieś dowody? Na skale po przeciwnej stronieplacyku Shan spostrzegł dziwnie wypukłe siady, częściowe odciskipalców w twardej szarej substancji, która zdawała się wystawać ponadpowierzchnię Poł metra dalej, w miejscu, gdzie stykały się ze sobą dwagłazy, znajdowała się wąska szczelina w kształcie litery V Zagłębił wnią palce, wyciągając dwa długie waciki na patyczku, pogiętą, pustątubkę kleju przemysłowego oraz na pół zużytą tubkę balsamu do warg. Sexy Sheen", głosiła etykietka po angielsku i po chińsku.Przyjrzał sięwacikom
[ Pobierz całość w formacie PDF ]