[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stłuczki stały się coraz bardziej brutalne.Po lunchu posadzono ich na symulatory lotuodrzutowców.Dopiero wtedy AS zaczął testować ich odporność na stres, powodując tyleawarii silnika, klap i niekontrolowanych korkociągów, że Lawrence mało się nie pochorował.Sprzęt zawodził w krytycznym momencie.W pewnym momencie w kokpicie wybuchł pożar ipoprzez otwory wentylacyjne do hełmu dostał się prawdziwy dym, a gorąco parzyło ręce inogi.Gdy w końcu było po wszystkim, Lawrence musiał się chwycić wspornikażyrosiedzenia i odczekać, aż nogi przestały się pod nim trząść.Gdy znów spotkali się wszatni, wśród pozostałych kandydatów dał się zauważyć wyrazny spadek ducha bojowego.Kiedy wyszli z budynku centrali, padał deszcz - lekka, chłodna mżawka, zacinającaczasem w porywach wiatru.Joona Beaumont stała na placu, z kołnierzem postawionym nasztorc, by ochronić się przed zimnem i przytupywała na bruku.Towarzyszyło jej tylko trojeinnych demonstrantów, nie było też straganu z ziemniakami.Trzymali transparenty, alenajwyrazniej zabrakło im ducha, by wznosić okrzyki.Lawrence skinął jej głową, ale nie odpowiedziała.Nie był nawet pewien, czy gozauważyła.Godzinę pózniej, gdy przestało padać, ruszył do baru na Rembrandtplein.Tym razemnie zawracał sobie głowy wybieraniem stolika, po prostu usiadł przy barze i zamówił sokmangowo-jabłkowy.Joona zjawiła się kilka minut pózniej.Tym razem zobaczyła go od razu.Lawrencewskazał pusty stołek obok swojego, a ona przez chwilę się zawahała.Potem podeszła,otrząsając wodę z płaszcza.- Strasznie zmokłaś - stwierdził.- Mogę ci postawić coś ciepłego?Dziewczyna skinęła na barmana.- Poproszę herbatę.I dorzuć gram, dobrze?- Chyba wiesz, że to szkodliwe? - spytał.- A co? Zapycha ci obwody? - odcięła się.- Ty chyba nie lubisz tracić kontroli.- Nie, nic z tych rzeczy.To trucizna i tyle.- Wszystkie leki to w pewnym stopniu trucizna.Dzięki temu zabijają zarazki.Towszystko jest całkowicie naturalne.- Jasne.Jak ci minął dzień?- Wygłosiliśmy swoje zdanie.- Ktoś was posłuchał?- Sama nasza obecność wystarcza.Za chwilę zjawiła się herbata.Joona obdarzyła barmana uśmiechem.- Nie zapytasz, jaki mi minął dzień?- Nie.- W porządku - odparł Lawrence.Rzucił na ladę dziesięciodolarowy banknot Z-B,wstał i wyszedł.W duchu zachwycał się, jaki z niego twardziel.Jednak trochę zepsuł efekt, gdy już w drzwiach obejrzał się, by zobaczyć, jakzareagowała Joona.Okazało się, że w ogóle.Siedziała oparta łokciami o bar i dmuchała naswoją herbatę.Lawrence wzruszył ramionami i wkurzony ruszył w noc.Drugi dzień polegał na rozwiązywaniu łamigłówek.AS sterujący i-środowiskiemumieścił go na małej tropikalnej wysepce długości czterystu metrów i szerokościsiedemdziesięciu stóp.Wzdłuż wybrzeża rosło kilka palm i kolczastych krzewów, ale pozatym było tam zupełnie pusto.Lawrence dowodził pięcioosobową grupą, która wcześniejnurkowała na rafie.Jeden z nich był ciężko ranny, do tego stopnia, że nie dało się goprzynieść.Cierpiał na chorobę dekompresyjną i bliżej nieokreślone obrażenia wewnętrzne,wymagał pilnej pomocy medycznej.Otaczały ich trzy wyspy.Na jednej z nich znajdował siękompleks wypoczynkowy, na drugiej opuszczony zakład pozyskujący plankton, a trzecia byłaopuszczona, ale akurat przebywała tam inna grupa nurków.Od kompleksu wypoczynkowegodzieliła ich największa odległość, a fabryka planktonu podobno miała na wyposażeniudoskonałe apteczki i zbliżony do AS mechanizm diagnostyczny.Mieli do dyspozycji tylkojedną łódz, w której nie zdążyliby dotrzeć na czas do kurortu.Nie było żadnych urządzeńkomunikacyjnych.Lawrence spojrzał na mapę, porównując położenie wysp.Zostawił dwóch ludzi,którzy mieli zaopiekować się rannym, a sam ruszył łodzią na poszukiwanie drugiej grupynurków.Poprosił ich, by popłynęli do fabryki planktonu i zabrali stamtąd apteczkę, anastępnie sam ruszył do kurortu.Ponieważ był sam, wyrzucił za burtę cały nadprogramowysprzęt i płynął tak szybko, jak tylko zdołał.Teoretycznie, apteczka przyniesiona przez nurkówpowinna utrzymać rannego przy życiu, póki nie nadleci helikopter z kurortu.AS zaakceptował jego scenariusz, chociaż ratownicy z helikoptera skrytykowali go zato, że przybył osobiście.W drugiej grupie znajdował się doświadczony żeglarz, którypokonałby tę trasę szybciej.Ale ranny przeżył.Jego druga ekspedycja prowadziła w głęboki, skalisty wąwóz z dżungli.W tychwarunkach jego mały zespół poruszał się znacznie wolniej, niż sądził, w dodatku zaczęła imsię kończyć żywność.Zciany wąwozu były zbyt strome, by się po nich wspiąć.Lawrence zapytał pozostałych o ich umiejętności i dowiedział się, że jeden zczłonków wyprawy potrafi pływać canoe.Grupa zrąbała kilka drzew i zbudowałaprowizoryczną tratwę.Następnie człowiek w canoe został wysłany w dół rzeki, by zanieśćwiadomość do bazy.Po dwóch kilometrach tratwa wpadła w silne prądy - tak gwałtowne, że nie sposóbbyło je pokonać.Wioślarz musiał zaczekać, aż dołączy do niego reszta grupy, po czympomoże mu w przebudowie tratwy, tak by dało się rozebrać i przenieść lądem wzdłużtrudniejszych odcinków.Idea była dobra, ale wykonanie nieprzemyślane.Pózniej pojawiła się arktyczna pustynia.Lawrence stał samotnie pośrodku kręguutworzonego z różnych skrzynek.Aby dostać się do żywności, która stała na grzbieciezwałów lodu, potrzebował sprzętu do wspinaczki, jednak przedmioty były zbyt ciężkie i zaduże, by nieść je w plecaku.Potrzebne mu były sanie, które znajdowały się po drugiej stroniebezdennej rozpadliny.Aby przejść nad tą otchłanią po zarywającym się moście, potrzebowałsań.Nie potrafił tego rozgryzć.Ale zrobił, co mógł: wyjął zwój liny ze skrzynki zekwipunkiem i spróbował przeskoczyć nad przepaścią uwieszony na linie.Niestety, runął wdół, gdy Czekan lodowy odpadł od ściany.Potem nadszedł czas na klasyczny labirynt.AS umieścił go w pokoju wyposażonym wpięcioro drzwi, z których każde prowadziły do innych drzwi.Niebezpieczeństwa zwykle byłydobrze widoczne - lekko uniesione płyty posadzki, płomienie, rozkołysane wahadło, miejscapod napięciem, kamienie spadające z sufitu, potykaczce aktywujące strzałki, trujący mech istada szczurów, choć były też i inne - na przykład obłok gazu albo ultradzwięki, którymiobrywał dopiero, gdy wszedł do sali.Na wszystkich drzwiach umieszczono podpowiedzizdradzające, co jest w środku.Czasem były to cyfry, czasem symbole, znaki zodiaku, a nawetwiersze.Miał do dyspozycji pięć rund.Jego najlepszy wynik stanowiło pokonanie ośmiupokoi.Podczas kolejnego testu umieszczono go na statku, w który właśnie uderzył meteoryt.Systemy podtrzymania życia przestawały działać, powietrze uciekało, moc spadała, siećprzerywała połączenie, nie było skafandrów i bardzo niewiele narzędzi.Musiał przejść przezsilnie uszkodzony przedział statku, by dotrzeć do kapsuły ewakuacyjnej umieszczonej zakołem mieszkalnym.Następnie AS ubrał go w skafander z niewielkim zapasem tlenu i słabym zasilaniem iposadził na niewielkiej asteroidzie.Musiał dotrzeć do statku znajdującego się po przeciwnejstronie.Miał do dyspozycji wiele różnych sensorów, które mógł wyłączyć, by zyskać więcejmocy.Mikrograwitacja asteroidy była na tyle duża, że nie mógł wzbić się w powietrzewyłącznie siłą mięśni, a z drugiej strony, wciąż musiał się zmagać ze wszystkimi problemami,jakich nastręczało poruszanie w stanie nieważkości.Umarł, gdy mały, srebrzysty pojazd byłjuż w zasięgu wzroku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]