[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jej oczy wypełnił ból.- Niech pan im każe odejść.- Komu?- %7łołnierzom.Niech pan powie Tanowi, że znalazłam jakiś inny sposób, żebydotrzymać terminu.- Przykro mi.Nie mam żadnej władzy.- Oczywiście, że masz - podsunął Yeshe.- Jesteś bezpośrednim przedstawicielempułkownika.Masz prawo zgłaszać mu wszelkie nieprawidłowości.- Chłopak wydawał sięrozdarty.W końcu rzucił się w stronę żołnierzy.Nie zamierzał dopuścić, by incydent w kopalniwstrzymał ich pracę.Miał, przypomniał sobie Shan, własny cel.%7łołnierze zaczęli unosić i opuszczać lemiesz buldożera, nadając maszynie wyglądgłodnego potwora, gotowego pożreć wszystko na swej drodze.Kincaid krążył w tę i zpowrotem, wymachując rękami w stronę stawów, w stronę gór oraz bud ze sprzętem.- Pan Kincaid - zauważył Shan - jest niezwykle zapalonym człowiekiem.- Dostrzegł zakłopotane spojrzenie Fowler.- Jak na inżyniera górnictwa - dodał.- Tyler Kincaid to skarb.Mógł przebierać w ofertach, wybrać sobie jakąkolwiek posadę w firmie.NowyJork.Londyn.Kalifornia.Australia.Wybrał Tybet.Zapalony? Jesteśmy osiem tysięcy mil od domu, próbującuruchomić kopalnię z nie sprawdzoną technologią, na nie sprawdzonym terenie, z nie sprawdzoną siłą roboczą.Zapał wydaje mi się tu niezbędny.- Mógł przebierać w ofertach.Dlatego, że jest tak dobry?- To też.A poza tym jego ojciec jest właścicielem firmy.Shan przyjrzał się Amerykaninowi.Kincaid podszedł właśnie do dowódcy grupkiżołnierzy i zaczął potrząsać go za ramiona.Jego ojciec był właścicielem firmy, a on wybrałnajbardziej chyba odległą, niedostępną placówkę firmy na całej planecie.- On coś powiedział.Pekaowcy.Co to znaczy?- To takie jego określenie.- Określenie na co?- Na biurokratów, jak sądzę.- Wzruszyła ramionami, widząc, że Shan nie zamierza daćza wygraną.- PK to skrót od Pieprzonego Komunisty - wyjaśniła i ubawiona odwróciła sięznów w stronę robotników.Yeshe stanął przed żołnierzami i zaczął coś mówić, wskazując ręką Shana.Lemieszbuldożera zatrzymał się, a żołnierze zaczęli popatrywać niepewnie ku grobli.Kincaidwykorzystał okazję i pognał do budynku administracyjnego.Wkrótce wypadł stamtąd,dzwigając czarne pudło.Fowler podniosła lornetkę do oczu i ze zduszonym śmiechem podałają Shanowi.Kincaid miał przenośny magnetofon.Postawił go przed buldożerem i puściłamerykańskiego rocka, tak głośno, że słychać było nawet na grobli.Amerykanin zacząłtańczyć.Z początku obie strony tylko mu się przyglądały.Wreszcie jeden z żołnierzy wybuchnąłśmiechem.Inny żołnierz przyłączył się do tańczącego inżyniera, a za nim jeden zTybetańczyków.Cała reszta się roześmiała.Fowler westchnęła.- Dzięki - powiedziała, jak gdyby interwencja Yeshego była pomysłem Shana.- Kryzyszażegnany.Problem pozostał.- Powoli ruszyła w stronę biura.Shan zrównał się z nią.- Pomyślała pani o sprowadzeniu kapłana? - zapytał.- Kapłana?- Tybetańczycy nie będą pracować, bo sądzą, że coś wyzwoliło demona. Fowler smutno pokręciła głową, omiatając wzrokiem dolinę.- Jakoś nie mogę w to uwierzyć.Znam tych ludzi.Nie są zabobonni.- Nie rozumie pani.Nie chodzi o to, że ich zdaniem w górach grasuje jakiś potwór.Większość z nich wierzy po prostu, że została zakłócona równowaga, a brak równowagi rodzizło.Demon jest tylko symbolem tego zła.Ono może objawić się jako człowiek, jako czyn,nawet jako trzęsienie ziemi.Równowagę mogą przywrócić odpowiednie obrzędy, odpowiednikapłan.- Chce pan powiedzieć, że to wszystko jest symboliczne? Morderca Jao nie byłsymboliczny.- Być może.Spojrzała w stronę Gardzieli, rozważając sugestię Shana.- Urząd do spraw Wyznań nie pozwoli na taki obrzęd.Dyrektor jest w naszymzarządzie.- Nie proponowałem kapłana z urzędu.To musi być ktoś wyjątkowy.Obdarzonyodpowiednią mocą.Ktoś ze starych gomp.Tylko ktoś taki przekona ich, że nie mają się czegobać.- A nie ma się czego bać?- Sądzę, że pani robotnicy nie mają czego się bać.- Więc nie ma czego się bać? - powtórzyła Amerykanka, przeciągając palcami pokasztanowych włosach.- Nie wiem.Szli dalej w milczeniu.- Czegoś takiego raczej nie uwzględniały moje analizy wpływu na środowisko -odezwała się wreszcie Fowler.- To wcale nie musiało być rezultatem waszych prac górniczych.- Ale zdawało mi się, że to właśnie.- Nie.Tu się coś zdarzyło.Nie chodzi o zamordowanie Jao, bo o tym wiedziało niewieleosób.To coś innego.Pojawiło się coś, co przeraziło Tybetańczyków, coś, co musieli wyjaśnićzgodnie ze swym sposobem myślenia.Drążenie góry byłoby wyjaśnieniem najprostszym.Każda skała, każdy kamyk ma swoje miejsce.Teraz skały i kamyki zostały poruszone.- Ale morderstwo ma z tym związek, prawda? - To w gruncie rzeczy nie było pytanie.-Z tym demonem, Tamdinem - niemal wyszeptała.- Nie wiem.- Shan spojrzał na nią uważnie.- Nie zdawałem sobie sprawy, że tomorderstwo tak panią wytrąciło z równowagi. - Przeraziło mnie - powiedziała, znów patrząc na robotników.Maszyny wycofywałysię.- Nie mogę spać po nocach.- Przeniosła wzrok na Shana.- Robię dziwne rzeczy.Naprzykład rozmawiam z zupełnie obcymi ludzmi.- Czy chciałaby mi pani jeszcze coś powiedzieć? - Gdy zbliżali się do zabudowań, Shanspostrzegł ruch przy końcu najdalszego budynku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl
  • Copyright © 2016 (...) chciaÅ‚bym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
    Design: Solitaire